Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2009, 18:57   #13
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Carl Whistlecore

[MEDIA]http://pages.google.com/edit/mackobi11/Twinkle.mp3[/MEDIA]

Chłód zaskoczył twoje zmysły prawie tak samo jak gwałtowna zmiana otoczenia. Część okien w przedziale było bez szyby, inne co prawda tkwiły w tych samych miejscach, ale przepuszczały zimne powietrze z zewnątrz tak więc niewielka była z nich pociecha a przy tak szybko poruszającym się pociągu doznania były tym większe dla dość luźno ubranej osoby spodziewającej się bezchmurnego dnia w samym środku lata. Najwyraźniej jednak korytarze metra rządziły się swoimi prawami. W powietrzu mimo ogromnych ilości powietrza wpadających do wagonu unosił się lekko nieprzyjemny zapach coś jakby siarki albo czegoś nieświeżego. Jednak był on tak ulotny, że może dochodził z zewnątrz a może był tylko wytworem twojej wyobraźni. Wpatrywałeś się chwilę za okno, ale jedyne co zobaczyłeś to niezmieniający się pejzaż starego tunelu miejskiego metra. W dodatku nikogo nie był w przedziale. Zaraz.. przecież tam ktoś siedział, było ciemno ale wyraźnie widziałeś niewyraźną małą sylwetkę jakby dziecka siedzącego na końcu przedziału. I ten szept, czy ona coś mówiła?. W rzeczywistości.. był to śpiew jak udało ci się ustalić ostrożnie podchodząc naprzód. Śpiewał cicho ale im dłużej zacząłeś się w niego wsłuchiwać tym wyraźniej mogłeś wyróżnić poszczególne słowa i połączyć barwę głosu z niewielką sylwetką. To było dziecko, chyba dziewczynka. Dziewczęce buciki bujały się w powietrzu a dziewczynka maksymalnie w wieku 10 lat czyli już nie taka mała śpiewała wciąż nieświadoma niczyjej obecności. Nagle urwała jakby usłyszała twój oddech albo prawie bezszelestne stąpanie po podłodze a przecież tak uważałeś żeby nie robić hałasu, co zresztą przy odgłosach pociągu wcale nie było konieczne. Z jednej strony zdawałeś sobie sprawę że takie skradanie może wystraszyć tą małą jak mało z drugiej w tej chwili byłeś chyba tak zagubiony w sytuacji, że ciężko było ci rozumować jak człowiek zdrowy na umyśle. To po prostu wydawało się najlepszym wyjściem.

Zaczęła ponownie śpiewać. Głos miała dość dobry jak na swój wiek. Znałeś tą piosenkę, ciężko było sobie przypomnieć skąd ale za bardzo nie skupiałeś się na tym w tej chwili. Byłeś jak sparaliżowany, czy ze strachu czy z zimna czy może obawiając się zrobić kolejny krok czekałeś a a śpiew dochodził do ciebie coraz bardziej odległy. Odpływałeś, pociąg znikł gdzieś w czerni która najpierw pochłonęła cię by wypchnąć w górę wprost w rozjaśniającą wszystko biel.



Otworzyłeś oczy i poczułeś że leżysz na czymś bardzo miękkim. Wyciągnąłeś ręce przed siebie ściągając z twarzy kołdrę. Najwyraźniej to wszystko był sen i właśnie się obudziłeś a może po prostu zasłabłeś w metrze i leżysz w szpitalu? Jedno spojrzenie w górę i już wiedziałeś gdzie jesteś. Lampka nocna była włączona a na ścianie odbijały się cienie planet i asteroid zawieszonych nad sufitem. To był wasz stary pokój w Salem, kiedy jeszcze byliście dziećmi a mama śpiewała wam kołysanki na dobranoc albo opowiadała bajki. Prawie zapomniałeś już jak wygląda, w dodatku był ogromny zupełnie... zupełnie taki jakim go zapamiętałeś. Takim jakim mógł go zapamiętać mały chłopiec bojący się cieni rzucanych przez gałęzie drzew. I w jednej chwili tknęła cię dziwna myśl i spojrzałeś na własne ręce. Były małe jak u dziecka, maleńkie piąstki miały dopiero urosnąć żeby bronić siostry przed łobuzami. Bo zawsze jej broniłeś, to był przecież obowiązek brata. Zaraz jeśli byłeś tu, to jest tu pewnie Sabrina. Leży na łóżku pod drugą ścianą. Podniosłeś się na łóżku z otwartymi ustami wykrzykującymi już jej imię kiedy usłyszałeś ten głos. Znajomy i przynoszący jeszcze więcej wspomnień. Mama.

Była tu, przy łóżku Sabriny i śpiewała tą samą piosenkę co dziewczynka w pociągu. Musiałeś się upewnić, ale im bardziej chciałeś wstać i wziąć dwie z trzech najważniejszych kobiet w twoim życiu w ramiona tym bardziej zapadałeś się w dół. W głąb łóżka tak jakby wciągało cię jak ruchome piaski, powieki same opadały w dół mimo twoich rozpaczliwych wysiłków, śpiew dobiegał już jakby z innej części pokoju i nie był taki sam. Dobiegał z dołu. Zobaczyłeś jeszcze jakąś postać nad twoim łóżkiem wyciągnąłeś rękę żeby ją dotknąć, żeby tylko poczuć jej dłoń która pociągnie cię w górę i wyrwie z łóżka w którym dosłownie tonąłeś. Coś ci to przypominało. Złożyła pocałunek na twoim czole i wypowiedziała słowa, których nie byłeś w stanie usłyszeć. Odpływałeś, tak odległe jak we wspomnieniu ogrodnika z twojego snu pochylającego się nad tobą z tymi samymi słowami na ustach. Potem byłeś pewien, że mężczyzna powiedział dokładnie to samo. Słów czytanych z warg tej kobiety nie mogłeś bowiem pomylić z niczym innym. Być może między matką a jej dziećmi jest coś takiego jak magia i działa ona przez całe nasze życie.

-Dobranoc Carl

-Mamo...?

Twój głos odbił się echem po prawie pustym przedziale. Dziewczynka w jednej chwili zeskoczyła ze swojego miejsca i rzuciła ci przestraszone, nieufne spojrzenie. Była ubrana w sukienkę chyba różową, ale nie sposób była stwierdzić tego na pewno w niepodzielnie panującym półmroku. Wtedy w tej chwili pomyślałeś, że jest uosobieniem niewinności samym w sobie będącym zaprzeczeniem dla tego miejsca wyjętego z koszmarów sennych. Czy takie właśnie są wszystkie dzieci które dopiero zaczynają poznawać otaczający świat? Ściskała coś w rękach wpatrując się w ciebie równie zaskoczona co tym sam, ale to ona pierwsza przerwała tą chwilę. Odwróciła się i zdążyła dobiec do przejścia między wagonami

-Hej, stój, poczeka...

Sam nie rozpoznawałeś swojego głosu, wydawało się że nie używałeś go od wieków. Dziewczynka nie oglądał się za siebie. Gdybyś był jej ojcem dostała by pewnie pochwałę za nierozmawianie z nieznajomymi o ile wcześniej nie dostałaby kazania o tym żeby nie kręcić się samemu w opuszczonych pociągach. Dobiegłeś do drzwi sekundy po niej. Być może o sekundy za późno. Otworzyłeś je i nie patrząc przed siebie zderzyłeś się z czymś bądź kimś w otwartych już drzwiach. Przed Tobą stał mężczyzna w zaawansowanym wieku średnim i nieskazitelnie czystym konduktorskim ubraniu. Bystre, ale chłodne oczy zlustrowały cię od stóp do głów jakby chcąc wyczytać wszystko z twojej twarzy.

-Czy mogę ci jakoś pomóc młodzieńcze?

Wzdrygnąłeś się lekko na dźwięk tych słów ale mimo wszystko przyjąłeś je z ulgą, ten facet wyglądał zbyt realnie na jakąś zjawę albo wytwór wyobraźni.

-Ja.. chyba się zgubiłem.. widzi pan pociąg stanął a ja..

-Pan wybaczy, ale mamy ścisły rozkład którego muszę się trzymać i obchód reszty pociągu do zrobienia. Zrobimy tak, usiądzie pan na swoim miejscu tak jak reszta pasażerów i przygotuje bilet do sprawdzenia i jeśli ma mi pan coś do powiedzenia to zrobi to kiedy będę wracał.



Brzmiało to dla ciebie jakoś dziwnie, ale ostatecznie mogłeś się już przyzwyczaić do tego słowa w twoim życiu. Zanim zdążyłeś wyłożyć mężczyźnie swoje racje on skinął lekko głową i wymógł na tobie ustąpienie mu miejsca w drzwiach. Spojrzałeś w ślad za nim ciekawy co dokładnie ten facet rozumie przez "robienie obchodu". Ignorował cię całkowicie, więc po prostu wszedłeś do następnego wagonu przypominając sobie o dziewczynce. Ona musiała gdzieś tu być, w dodatku konduktor wspominał o innych pasażerach.

Rzeczywiście następny wagon tętnił bardziej życiem niż poprzedni, ale nie można było tu mówić o skrajnej poprawie. Ludzie w garderobie jakby z balu przebierańców albo nie nadążający za modą byli raczej cisi jak na pasażerów większości amerykańskich linii metra. Mimo wszystko miło było zobaczyć tu żywych ludzi, zbliżało to twoje rozchwiane nerwy choć trochę do normalności. Dwie starsze panie jak jeden mąż szydełkowały na drutach na pierwszy rzut oka takie niewiele różniące się od siebie sweterki czy szaliki. Także w tym samym momencie odwróciły się w twoją stronę równocześnie, patrząc wyłupiastymi oczami a ich ręce - na pierwszy rzut oka dosięgnięte gdzie nie gdzie działaniem artretyzmu - nie przestały pracować nad skomplikowanymi ściegami z wełny. Najwyraźniej były siostrami. Osób było więcej i to w różnym wieku, były nawet dzieci ale tych akurat była tyko dwójka i żadne z nich nie przypominało dziewczynki która musiała wbiec tu minute temu.

-Mamy gościa Waltimerze!

Powiedziała podnieconym od emocji głosem staruszka siedząca za wpatrzoną w siebie rozmarzonym wzrokiem młodą parą wyglądającą niczym aktorzy w jakiejś romantycznej sztuce. Słowa były najwidoczniej skierowane dziadka na wózku z założona blokadą jednak wygląd jego twarzy mówił, że nie zanotował on ani twojej obecności ani słów kobiety będącej zapewne jego żoną. Był tak samo odległy jak ludzi cierpiących na alzheimera.

Szybko jednak twoja uwaga skupiła się na dość młodym mężczyźnie z rudą czupryną i eleganckim fraku, który pojawił się dosłownie spod ziemi z wyciągniętą ręką i szczerym uśmiechem na ustach.

-Jedziemy już tak długo, że myślałem że znam wszystkich pasażerów. Proszę pozwolić że się przedstawię. Patrick Hazz do usług. Niech mnie kulę biją skąd się pan wziął?.

Ujął twoją dłoń nie zważając na to co próbowałeś wymamrotać w odpowiedzi i potrząsnął tak mocno, że zastanawiałeś się czy ktoś czasem nie mierzy ci ciśnienia. Nie czekał chyba zresztą na odpowiedź z twojej strony bo ani na moment nie przestawał gadać przedstawiając ci resztę towarzystwa. Reszta pasażerów nie była taka otwarta. Co prawda część skinęła głową, ale bez większego entuzjazmu. Szeptali między sobą, zerkali ukradkiem z nad gazet, budzili się nawzajem a czasem wprost wytykali palcami jak jakiś okaz muzealny. Dwójka dzieci na podłodze przestały bawić się ołowianymi figurkami i także przypatrywały ci się z ciekawością dorównującą ich rodzicom.

-Proszę usiąść, zapraszamy Waltimer nie obrazi się kiedy usiądziemy obok niego prawda Scarlet?

-Oh... oczywiście, że nie - Scarlet spłonęła rumieńcem, który w oka mgnieniu odjął jej kilka a może nawet kilkanaście lat.

Usiadaliście więc obok starszego jegomościa na wózku, który najwidoczniej stracił kontakt ze światem zewnętrznym już jakiś czas temu. Biorąc pod uwagę, obecny stan twojego zdrowia psychicznego to mogło się okazać, że macie ze sobą więcej wspólnego niż z kimkolwiek z reszty pasażerów.

Patrick Hazz przedstawił się jako bankier i wielce szanowany dobroczyńca i obywatel miasta Utah. Kilka głów skinęło bezwiednie głowami wcale nie patrząc w waszą stronę. Najwyraźniej nie przeszkadzało im to podsłuchiwać waszej rozmowy a właściwie monologu Hassa. Ten gadał od rzeczy o przemyśle naftowym i giełdzie nowojorskiej. Sam złapałeś się na tym, że kiwasz już bezwiednie głową tak jak część pasażerów właściwie nie słuchając wypowiadanych słów.

-... no więc chcę zrobić Sally niespodziankę i następnego lata zebrać plony z tego co zainwestuje a potem wybudować za to ładny dom nad jeziorem Powella.

W tym momencie drzwi którymi wszedłeś do przedziału otworzyły się z a wraz z nimi ucichły wszystkie odgłosy, nie było słychać nawet szydełkowania czy dźwięków dziecięcej zabawy. Wszystkie poza wiatrem. Czy ci ludzie nie czuli tego zimna? W dodatku niektórzy czytali a to przy takim oświetleniu było przecież niemożliwe.

-Bilety do kontroli proszę.


Najwyraźniej konduktor wrócił już ze swojego obchodu. Wszyscy na dźwięk tych słów zaczęli przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu tej jednej małej magicznej rzeczy, która pozwoliłaby im uniknąć gniewu tego budzącego respekt mężczyzny, zacząłeś nawet robić to samo. Sam nie wspominałeś dobrze tych lodowatych oczu więc nie mogłeś się im dziwić. Znalazłeś już swój i miałeś go wyciągnąć kiedy spojrzałeś na ten wyciągnięty właśnie przez Patricka. Był zupełnie inny, po pospiesznym przeglądzie wagonu zorientowałeś się, że wszyscy mają tak samo skrajnie inny bilet od twojego. Pożółkły papier i stare drukarskie czerwone litery. W życiu nie widziałeś czegoś takiego, wyglądało to tak jakby ktoś urządził sobie zlot zwariowanych miłośników kolei, którzy nawet wynajęli prawdziwy zabytkowy pociąg. Tylko jeśli nic ci nie groziło, jeśli to tylko nieszkodliwi dziwacy to czemu takim niepokojem napawało cię spojrzenie mężczyzny w drucianych okularach zbliżającego się nieubłaganie do twojego miejsca?

Pot oblał twoje czoło i zastanawiałeś się czy konduktor uwierzy w twoją bajeczkę, która była przecież prawdą. To jakiś absurd, musi uwierzyć przekonywałeś sam siebie. Gdy nagle wyjście z sytuacji objawiło się tak nagle jak wystający brzeg biletu z kieszeni Waltimera, który aż się prosił o wolność. Głos w twojej głowie szeptał, nie on prawie krzyczał jakie to byłoby łatwe sięgnąć po ten bilet ręką i nikt nawet by nie zwrócił uwagi. Poczułeś się wtedy jak Jezus kuszony przez diabła, którego wszystkimi królestwami świata był ten jeden stary bilet.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 20-09-2009 o 11:42.
traveller jest offline