Torin
Dzień zapowiadał się wspaniale. Rozbudzony w pełni Torin , rozglądał się na wszystkie strony. Oglądał rozciągający się przed nim wspaniały widok, niezmierzoną przestrzeń, a w niej setki ludzi, zwierząt, skupionych w jednym miejscu, przemieszczających się do swego celu. Wysunął się naprzód, stanął na jakimś płaskim kamieniu na poboczu i z ręką przy czole wpatrywał się w dal, udając podróżnika, czy może marynarza wyglądającego suchego lądu. Raz po raz jego uwagę przykuwały wozy powoli mknące po wielkiej kamienistej drodze, których zawartość z lubością komentował. Pośród swych zachwytów Torin odwracał głowę i zerkał od czasu do czasu na swych nowych przyjaciół. Częściej na dziewczęta, bo spoglądanie w górę na twarze Dietera i Gustava, nie było wygodną pozycją. Dlatego najczęściej skupiał wzrok na Gerdzie, odwzajemniając jej uśmiechy. Być może dlatego, że znal ją odrobinkę dłużej niż resztę, a i okoliczności spotkania były...wyjątkowe.
-Tak, zawsze się zastanawiałem, skąd bierze się tyle mięsa na Altdorfskich stołach.-chłopak w końcu odwrócił się tyłem do doliny, a przodem do towarzyszy. Jak pewnie każdemu kto przechodził w tych stronach rzuciła mu się w oczy ogromna ilość rogacizny. Mimo, że się odwrócił zwierzęta dawały o sobie znać ryczeniem, a także drażniąc jego dość wyrafinowany zmysł węchu. -Ehh, że też Rhya pozwala swym dzieciom tak cuchnąć! -Westchnął, lecz ta uwaga nie zaprzątała mu długo głowy. Nie zwracając większej uwagi na przyjaciół prawił dalej. -To Heideck, ciekawe miasteczko. Uwielbiam takie małe miasteczka, ciche i spokojne-jego twarz nabrała wyrazu zdziwienia, po czym ręka powędrowała do podbródka, a całość miała jak gdyby obrazować krótkie myślenie.-Właściwie to dlatego nie lubię takich spokojnych i nudnych miasteczek...ale to może będzie inne.-jego oczy zapłonęły blaskiem-Tak! może tą okolice nawiedza smok, albo inna poczwara!
Mimo oczywistej śmieszności tej tezy. Wszak w okolicy nie było żadnych większych gór, w jaskiniach których mogłaby się owa bestia schować. Z resztą czy byłoby tu teraz tylu ludzi? Chłopaka to jednak nie zrażało.
Zeskoczył z kamienia i podbiegł kawałek do przodu, wyciągając przy tym swój "miecz".
-Nie bójcie się szlachetne Panie, Torin Waleczny nie pozwoli was skrzywdzić!-krzyknął wyciągając w górę sztylet.-Giń poczwaro!
Dłoń chłopaka zaczęła chodzić na wszystkie strony, a wraz z nią mieczyk, bezlitośnie tnący powietrze i kępy traw, jak smoka, a w rzeczywistości na tyle tępy, że nie byłoby mowy o przecięciu czyjejkolwiek skóry w ten sposób. Również styl szermierza pozostawiał wiele do życzenia. Cięcia raz z prawej raz z lewej, efektowne w zamierzeniu pchnięcia.
-Ha bestio! na nic zda się twój ogon!-zakrzyknął starając się utrzymać równowagę i nie potknąć o leżący za nim kamyk.
Toczył tak chile bitwę z powietrzem uśmiechając się i zerkając od czasu do czasu na innych, ciekawym ich reakcji. Wreszcie zadał mocne, jakby ostatnie pchnięcie.
-Zwycięstwo!-Torin z miną prawdziwego zabójcy smoków podszedł do swych przyjaciół. Przystanął przy Gerdzie, pokłonił się, jednocześnie klękając na kolano i opierając ręce na wbitym przed nim niby mieczyku.
-Jesteś bezpieczna Pani. Twe serce nie musi się już trwożyć.-powiedział starając się zachować poważny podniosły ton, choć dalej uśmiechając się do wszystkich wokół.
Trwał w takiej pozycji chwilę obserwując reakcję innych. |