Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2009, 12:40   #9
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Stojąc na rufie statku przyglądała się wodzie, którą widziała przez szczeliny pomiędzy palcami. Obie jej dłonie pokryte były mieszaniną krwi, pyłu i sadzy, ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Ze wszystkich sił próbowała pozbyć się obrazów, które towarzyszyły wydarzeniom kilku ostatnich godzin.

Niech żyją czynności zastępcze! Odkąd wsiedli na „Pegasusa”, próbowała robić wszystko, co tylko mogła, byleby nie zostać ani na chwilę sam na sam ze swoimi myślami. Tak, jakby było to wykonalne.

Czy nie miała ratować żyć? Jakim do cholery była lekarzem? Dwoje dzieci i Teresa, dawniej jej przyjaciele, teraz podziurawione ołowiem ochłapy ludzkiego mięsa, dobitnie świadczyły o jej porażce. Czuła, że są to obrazy, które będą ją prześladowały do końca życia. Łzy rozpuszczały zaschnięty brud pokrywający twarz kobiety. Nie mogła patrzeć w oczy reszcie dzieci. Nie umiała. Pozwoliła Ance i siostrze Marii zająć się dzieciakami. Miała nadzieję, że ze zdążyła wyjść, zanim którekolwiek zorientowało się, że płacze. Zawiodła ich. Miała być silna, ufali jej i… zachłysnęła się powietrzem. Płuca, ściśnięte od strachu w dwie ciężkie kule, niechętnie przyjmowały do wiadomości konieczność oddychania. Czarnowłosa dziewczyna otarła oczy wierzchem dłoni. Śmierdziała krwią. Lub rdzą. Lub może jednym i drugim? Co to właściwie za różnica?

W kieszeni płaszcza ciążył rewolwer. Nabity. Maria oddała go lekarce zaraz po tym, jak ich stopy dotknęły pokładu holownika. Wsunęła dłoń do kieszeni niemiłosiernie brudnego mundurka. Palce pieszczotliwie dotknęły kolby. Zdecydowanym ruchem ujęła broń. Polerowana stal lufy błysnęła w półmroku. Sophie obdarzyła ją miękkim, prawie miłosnym spojrzeniem. Zajrzała w bezdenne oko lufy i usłyszała szeptaną przezeń obietnicę ulgi.

Tak, pomyślała, tak, chcę.

Objęła ją ustami, jak gdyby były kochankami.

Miłość łaskawa jest.

Nacisnęła spust.


Osunęła się na kolana, jedną dłonią wciąż trzymając się poręczy. Broń odtoczyła się na bok wypadając z bezwładnej ręki. Ciałem dziewczyny wstrząsnął spazm.

Namokła od rozbryzgów kongijskiej wody broń nie wypaliła.

Nie błogosławieństwo spokoju, lecz kara. Nim podniosła się z klęczek, musiało minąć niemało czasu. Gdy chwiejnym krokiem wróciła do mesy, dzieci już spały.

Anka i Maria klęczały naprzeciw krucyfiksu.

Uśmiechnęła się kwaśno, kładąc się na podłodze z dala od dzieci i odwracając się tyłem do modlących się kobiet.

*

Noc dokonała przełomu. Coś z Toreckiej stwardniało. Nie patrząc w oczy dzieciom, pomagała im przy porannej toalecie. Odcinała się od nich. Zastawiła szafą drzwi do swojego serca – atak na misję uświadomił jej, że nie ma prawa przyzwyczajać się do tych dzieci. I że nie ma prawa uzależniać ich od siebie. Gdyby zamiast przetrzymywać je w szpitalu odsyłała do domów… może żyły by teraz. Udawała, że nie widzi ukradkowych spojrzeń, jakie rzuca jej siostra Maria.

*

Gdy schodzili z pokładu, miał w głowie plan.

- Sophie…

- Nie rozumiesz? Nie mogę zostać z Wami. Nie dam rady. Po prostu. Mario, proszę…

- To Ty nic nie rozumiesz! Te dzieciaki dopiero co przeszły przez piekło, straciły Teresę, a teraz Ty chcesz je zostawić? Na dokładkę? Uważasz, ze jeszcze im mało?

- Uważam, że aż nazbyt dużo. Lepiej dla nich będzie, jeśli nauczą się radzić sobie same.

- Co Ty wygadujesz? Czy Ty w ogóle słyszysz co mówisz? Nie pozwalam Ci!

- Nie możesz nic zrobić –
powiedziała patrząc w oczy czarnoskórej zakonnicy. - Mam dług do spłacenia i zamierzam to zrobić ruszając z wojskowymi.

- Zginiesz.

- Trudno. Zaopiekuj się dziećmi.

- Wróć tu… jak już się z tym uporasz.


Milczała przez cała scenę powitania. Za nic miała fakt, że musi wydawać się osobą antypatyczną. Każde z czepiających się jej spódnicy dzieci było jak uwiązany u szyi kamień. Czuła, że tonie w powodzi małych, czekoladowych łapek. Z trudem utrzymywała się na powierzchni.

- Te berbecie… Nie zabierzecie ich do Stanley, prawda? To nie jest miejsce dla nich. Lepiej jeśli zostawilibyście je tutaj, wśród swoich

Sophie popatrzyła na Niemkę z niedowierzaniem w oczach. Robisz się przeczulona. Skarciła się w myślach. Nie chcąc wywoływać awantury, odetchnęła głęboko. Doprawdy, wchodzenie na wojenną ścieżkę z innymi białymi, którzy mieli pecha wdepnąć w kongijską kloakę, pozbawione było sensu.

- Nie zamierzam ich dłużej narażać - odpowiedziała tak grzecznie, jak tylko potrafiła. – Proszę się nie martwić. Dziękuję.

Uniosła podany jej przez Haldera kubek i duszkiem wychyliła okropny płyn, który zawierał. Fakt, że dzieci zeszły jej z oczu stanowił nie lada ulgę. Przyjrzała się Ance, która taktownie przełykała rosnący jej w ustach alkohol.

- Może tego właśnie potrzebujemy? Upić się i zapomnieć?

Uśmiechnęła się nieoczekiwanie, kończąc drugi kubek.

- Mężczyźni wierzą, że to działa.
 
hija jest offline