Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2009, 22:15   #2
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Gospoda była dość droga, jak to zazwyczaj w ruchliwych miasteczkach nieopodal skrzyżowania szlaków handlowych. To, gdzie Enrico de Sept Tour przebywał czerpało dochody z kupców, którzy z Normandii, Bretanii, czy nawet dalekiej Gujenny przewozili towar na królewski dwór Filipa VI. Biały konik w jej herbie miał przynosić karczmarzowi szczęście i zapewne tak właśnie było, gdyż w środku niemal nie widać było wolnego kawałka ławy, na którym mógłby przysiąść zdrożony podróżnik. Szczęśliwie jeden z rzemieślników ciągnących do Reims, by pomóc przy budowie katedry, pijany zwalił się pod stół i Enrico szybko zajął po nim miejsce. Uprzedził tylko o moment jakiegoś śmierdzącego owczym tłuszczem starszego gościa w baranicy, który, widać, powziął ten sam pomysł.
- Któż, kto pierwszy ten lepszy – ocenił zamawiając piwo u przechodzącego właśnie obok grubego właściciela tego zacnego przybytku.


Tłok, w którym używanie miały złodziejaszki. Krzyki, kłótnie, ktoś grał w kości, ktoś przeprowadzał jakąś transakcje, ale nade wszystko zamawiano trunki i, w mniejszym stopniu, żarcie. Powietrze przecinały przenikające się zapachy jedzenia, alkoholu i ostrego, cuchnącego brudem potu z niemytych ciał. Tego ostatniego nie trawił, odkąd wrócił do Europy. W Palestynie oraz na Rodos byli czyści, musieli, jeżeli nie chcieli, by zabiło ich gorąco i pustynne choróbska. Ci szatańscy Arabowie byli pod tym względem bardziej cywilizowani, niż większość baronów Francji.
- Dwa!
- Dawaj szybciej gorzały!
- Cztery kufle chmielu! Aby szybciej!
- Nie, sześć! Przynieś sześć.
- Kolejny rzut!
- Kurwa!
- Mówię, że taniej nie sprzedam!
- Chcesz mi wcisnąć gówno?
- Moja sakiewka! Taki chuj, zwinęli mi sakiewkę.
- Nie mam takiego siodła, ale może za parę groszy przypomnę sobie, kto ma.
- Możesz sobie być wysłannikiem samego hrabiego, nie tylko kupca Hermana. Ale jego tu nie ma, natomiast ja jestem. Oddasz więc pieniądze, albo tak cię zmaluję poprzez gębę, że znajdą cię w ulicznym rynsztoku.
- Niech będzie moja strata.
- Hej, panie, chcesz się zabawiać?
- Wino!
- Tak go jebnąłem, że wyleciał z tego konia, a potem wypieprzyłem jego dziewkę i wiesz co? Ta kocica dupą ruszała, natomiast potem chciała jeszcze. Niby szlachcianka, a zwykła ulicznica, co to tylko za chędożeniem patrzy. One wszystkie takie same. Dać im tylko kawał chłopa to zaraz mają w rzyci przyzwoitość.
- Tylko liwr i dam taki występ, że nawet staruszkowi by stanął.
- Spierdalaj dziwko, kiedy uczciwi żołnierze se popijają, bo przez pysk zajadę
.

Pił cienkusza, odpędzał lubieżne panienki, które zarabiały po gościńcach zaspokajając chuć podróżnych i zastanawiał się, czym zapłaci za kolejną noc mając pustą sakiewkę:
- Ej ty – usłyszał nagle.
Podniósł głowę i ujrzał podchodzących dwóch wojaków.
- Ej ty, do ciebie mówimy – jeden z nich, młodszy, wąsaty, przyodziany w zieloną sukmanę, podniósł głos. – Łeb trzymasz w kwintę spuszczony, ale miecza gracko pilnujesz. Widzieliśmy, jak popędziłeś tego huncwota, co chciał ci sakiewkę zwinąć. Chcesz trochę zarobić. Przydałby się do naszej kompanii dobry mordobijca, a ty wyglądasz na takiego, co to zadźgał nie jednego chłopaka. To co? Byłbyś zainteresowany? – Mówił wyraźnie akcentując wyrazy. Sas, Lotaryńczyk albo Frank.
- Może być, ale gadajcie coś więcej – skinął głową. Był bez grosza i każdy kontrakt teraz stawał się czymś bardziej pożądanym.
- To i powiemy – rzucił drugi paskudnej urody, mający noc rozcięty niemal na całej długości i wyraźnego zeza. – Spieprzaj dziadu, kiedy wojsko siada – zrzucili jakichś dwóch rzemieślników przysiadając się do Enrico. – To teraz posłuchaj. Nasz wódz dostał zlecenie na złapanie groźnego bandziora. Władze robią na niego zasadzkę, ale póki co nie dają rady. Dlatego wzięli nas, a u nas jest kilku chłopaków tęgich, ale potrzeba jeszcze ze dwóch, trzech. Ty bary masz, Miecz też. To co?
- Ile płacicie?
- Od razu o pieniądzach, co?
- Ano, tak to już jest
– oględnie odpowiedział. – Bez grosiwa nie ma piwa – zacytował przysłowie.
- Żarcie i spanie zapłacimy. Tudzież spyżę dla konia. Liwra na tydzień tudzież możesz się spodziewać, jako i inni dostają. Może niewiele, ale mamy dostać spora nagrodę, jak złapiemy tą … tego zbója. To co, wchodzisz? Kompania zacna, miecze przednie, dowódca nie wymaga, poza walką, posłuchu, toteż jak będziesz chciał wychędożyć jakąś chłopkę czy inną, to możesz się nie przejmować. Byle wyższych stanem omijać.

- Ale kompania
? – Zastanowił się przez chwilę. – Widać, że odpady z różnych armii, które połączyły się ze sobą, żeby łatwiej zarabiać na rozbojach. Ale dają jakieś pieniądze i uczciwe zajęcie. Ściganie zbójów może nierycerska rzecz, ale … - no właśnie, ale on dawno przestał bawić się w gierki opieczętowane tradycyjną plakietką z napisem „SZLACHETNE”. Dokładniej, od czasu, gdy algierscy piraci napadli ich statek „La Paloma”, który płynął z Cypru do Marsylii. Widział w myślach skrwawione ciało synka roztrzaskanego o maszt ... żonę, która po długim gwałcie przemienionym w ohydne tortury została ścięta, gdy nie miała już nawet siły jęczeć ...

To zostawało w pamięci. Zwłaszcza, że sam przeżył leżąc wśród trupów na pokładzie ... bezwładny, ranny, bezsilny, cudem później przywrócony do świata żywych. Piraci nie cieszyli się długo sukcesem zaatakowani przez okręt joannitów równie niespodziewanie, jak oni wcześniej „La Palomę”. Cieszący się sławą najlepszych lekarzy chrześcijańskiego świata Kawalrowie Rodyjscy uleczyli jego ciało, ale serce … Żyć jednak trzeba, a miecz do wynajęcia był wszędzie mile widziany. Zazwyczaj Enrico szedł do jakiego feudała, który toczył wojenkę z sąsiadem i wyzywał na pojedynek jego najlepszego człowieka, a po zwycięstwie proponował wynajęcie swoich usług. Niezwykle rzadko odmawiano. Jednak Enrico czuł, że jeszcze trochę tak, zmieni się w kompletnie nieczuły kawałek żelaza. Dlatego z wiecznie skłóconej Prowansji i Gujenny udał się na północ, mając nadzieję na jakieś stale zajęcie, bardziej uczciwe i szlachetne niż pospolite najemnictwo, które niewiele różniło się od rabunku. Chciał zaciągnąć się gdzieś, ot tak, nie chwaląc się, zostać potem sierżantem i spokojnie przepędzać czas na jakimś normandzkim zamku. Jednak sprytny złodziejaszek w Poitiers uciął mu sakiewkę z przygotowanym na dalszą drogę groszem i w rezultacie tego zamiast w Normandii wylądował w tej gospodzie zastanawiając się, co robić ze sobą.
- Dobra, niech będzie. Pościgamy owego zbójnika.
- Może ma łajdak na sumieniu niejedną podobna zbrodnie, jak te sukinsyny
- dodał już w myślach na temat algierskich piratów.
- To i dobrze. Ja jestem Helmut – powiedział ów wąsacz z germańskim akcentem – a to Bruno, ale wszyscy zwą go Nosaczem - wskazał na tego z rozciętym kinolem.
- Aj waj, nos jak nos, rękę mam do bicia, a przyrodzenie do dziewek, więcej mi nie trza
– wtrącił nowo poznany brzydal.

***
17 kwietnia 1337 roku, dzień patronalny św. Aniceta

Te dni, które przebywał w ich towarzystwie utwierdziły Enrico w przekonaniu, że ma do czynienia ze zwykłymi grasantami, którym ktoś powierzył złapanie bandyty na zasadzie przysłowia: „Naślij zbója na zbója.” Tworzyli dwunastoosobowy oddział konny podzielony na trzy czwórki, który patrolował przydzielona mu okolicę. Szczęśliwie wódz dobitnie zakazał swawolenia i robienia jatek, jako, ze zależało mu na tym, by nie spłoszyć owego ściganego. Toteż mając takie zalecenia siedzieli cichaczem po zagajnikach, lasach, przemierzając chyłkiem boczne drogi i ścieżki, bacznie obserwując otoczenie.
- Juści prawda – ocenił Enrico. – Zbójnicy mają zazwyczaj jakich znajomych wśród chłopów i mógłby taki ostrzec. Kiedy zaś ujmiemy tego łotra, wezmę pieniądze, podziękuję za służbę oraz ruszę dalej ku północy. Szlag bowiem mieć takich towarzyszy.

Ranek nie zapowiadał paskudnej pogody, wręcz przeciwnie. Rześkim świtem obudziły ich swoimi trelami skowronki, a zapach świeżej trawy zżeranej przez konie napełniał nozdrza miłym aromatem. Tyle, że po paru godzinach pojawiły się pędzone północnym wiatrem chmury zwiastujące deszcz, albo i nawet burze. Gdzieś tam dalej grzmiało, lecz ich lasek ulewa omijała, choć szare niebo na widnokręgu zwiastowało, że tam hen jest niezła pompa. Nie mniej, niebo było zachmurzone wszędzie grożąc deszczem, a silniejszy wiatr w porywach zrywał liście, kwiaty, lekkie gałęzie, a ludziom rozwiewał peleryny. Mimo to obserwowali ścieżkę ciesząc się, ze jeszcze na razie nie pada im na głowy:
- O kurwa, jedzie – szepnął nagle Jean Le Brux, jeden z bardziej zaufanych dowódcy, który nominalnie przewodził ich czwórce.

Rzeczywiście, w oddali czarny koń przemierzał leśną ścieżkę niosąc na sobie jeźdźca odzianego w długie szare cotte z kapturem.
- Jak on go poznał? – Zastanowił się przez chwilę. Przecież widać było jedynie wierzchnie okrycie. Ale nie było czasu na rozmyślanie. Szybko naciągnął kuszę. Normalnie rycerstwo nie posługiwało się ta bronią, ale na Rodos, gdzie spędził szmat czasu, była to popularna broń, toteż i on wprawiał się ostro w strzelaniu. Kiedyś wprawdzie papież Innocenty II zakazał jej używania pomiędzy chrześcijanami, ale to było 200 lat temu. Obecnie nikt sobie nic nie robił z dawnych kodeksów, które negatywnie zweryfikowała rzeczywistość. Na Rodos walczyli z muzułmanami, ale Enrico zabrał ją ze sobą na pokład podczas owego fatalnego rejsu, a potem tak się zdarzyło, ze miał ja zawsze przy sobie ukrytą pod skórzana derą przy siodle końskim.
- Mogę spróbować go zdjąć z kuszy, choć wiatr czyni strzał niepewnym – rzucił, ale Le Brux pokręcił głową.
- Żywcem. Wtedy zapłacą więcej, chyba, żeby nie dało się inaczej, wtedy można. Ale dorwiemy ją! Ja znam ten teren. Potem ma skarpę i rzekę, albo będzie musiała zawrócić, albo przeprawiać się przez bród.
- Ją, jaką ją
? – Nagle do Enrico doszło, że coś tu nie pasuje.
- Ach, nasz zbój – skrzywił wargi Helmut. – A powiedzieliśmy mu, że chodzi o zbója, bo wiecie, nie każdy chce się pchać w konflikt z hrabią, a ludzi potrzebowaliśmy. Potem myślelim, że jak groszem nie cuchnie, to mu za jedno, zbój, czy jakaś kobita.
- Durnie
! – Zmiął przekleństwo Le Brux.Nieważne teraz, kurwa wasza mać, w konie i za nią. Szybciej. Ty, Sept Tour za nami. W konie! Dorwiemy ją. Nie masz nic przeciwko, że ci idioci trochę nałgali, prawda. Kiedy jesteś z nami robisz, co każą - dodał.
Hans i Nosacz bez słowa popędzili konie.

Ale Enrico stał. Zbój? Zbój? To nie był żaden powalony, chędożony zbój, tylko dziewczyna i to sądząc po koniu i pelerynie, szlachetnie urodzona.
- Szlag! Szlag!
A tymczasem ta, nieświadoma jeszcze niebezpieczeństwa, przejeżdżała przez leśny strumyk … ale nie … obejrzała się nagle usłyszawszy jakieś chrapnięcie końskie, czy stukot kopyta o kamień. Po momencie zawahania i niepewności rysującej się na młodej, jasnej twarzy okolonej bukietem czarnych włosów dała koniowi ostrogę. Popędzony karosz zarżał i przyspieszył rozchlapując kopytami na wszystkie strony wodę, gdy pędziła przez strumień.


Jechali. Naprzód wyforowali dwaj znajomi z karczmy, za nimi kilkanaście kroków Jean, a później tyleż samo Enrico.
- Oszukali mnie. Oszukali i, jeżeli ten Le Brux mówił prawdę, mają ją, bo albo zawróci, albo dorwą ja na przeprawie. Ech, niech to, dorwą ją tak, jak kiedyś muzułmanie dorwali jego żonę.
Przez chwilkę był znowu myślami na statku i widział, jak wielki piracki kapitan rozcina jej suknie bijąc po brzuchu i twarzy. A mieli mieć kolejne dziecko. Właśnie dlatego zdecydowali się na powrót do Europy, gdzie nie miały im grozić kolejne napady flot różnych emirów. Ale nie było drugiego chłopca, ani malutkiej panieneczki, lecz jego piękna, cudowna perełka zwijała się pod kolejnymi uderzeniami pirata, a potem rozpaczliwie, ze wszystkich niewieścich sił odpychała, gdy rzucił się na nią całym ciałem brutalnie przełamując wszelki opór. A tam pędziła … nie jego żona, ale też kobieta, też młoda, może mająca już męża i malutka pociechę? A może była to dopiero jej przyszłość, ale nieważne … nikt, nikt nie postąpi tak, jak postąpiono kiedyś z jego najdroższą. Usta Enrico były równie zaciśnięte, jak spoczywająca na mieczu dłoń, twarz nieruchoma i tylko pałające oczy zdradzały rozpętaną w sercu burzę.

Popędził konia dojeżdżając do Le Brux:
- Jean, zostawiamy ją! – Krzyknął.
- Pogrzało cię? Mamy rozkaz i pieniądze. Więc czego chcesz. To, ze ci durnie nagadali jakieś bzdury, to ich oraz twoja sprawa. U nas przychodzi i nikogo nie obchodzi, co robiłeś wcześniej, ale jak coś ci rozkazują, to rozkazują. Dlatego wsadź se w dupę swoje skrupuły i albo słuchasz i jedziesz z nami, albo ci zaraz pokażę, co to znaczy postawić się Jeanowi Le Brux.
- Tak, pokażesz mi
? – Zapytał spokojnie. – Spróbuj. Jesteś sam.
- Na takiego jak ty z grubą nawiązką wystarczę
Le Brux splunął wyciągając miecz. - Lubię takich chłoptysi, jak ty, takich skrupulantów, co to wrzeszczą dużo o honorze, ale kiedy broń w dłoń, to nie potrafią dobrze zdzielić - smagnął nagle z góry mieczem, próbując zaskoczyć podjeżdżającego mężczyznę.
- Ech, żadnego pomyślunku– ocenił Enrico gwałtownie wyciągając prawą rękę do góry. Trzymany w niej miecz złapał na srebrzysta klingę spadające ostrze Jeana, a trzymany w lewej sztylet wbił się w ciało grasanta. Kierował koniem wyłącznie nogami, czego nie przewidział pewny siebie Le Brux.
- Jakie to zwyczajne, jak niemalże zawsze– nagły skurcz, ból, niepewność, potem zaś nagła słabość, która pochłonęła śmiertelnie pchniętego Jeana.

- O, kurwa, ty patrz. On zabił Jeana!
- Bierz go, szlag! Musiał jakoś podejść, a ja pędzę za dziewczyną
! – Hans popędził dalej, ku bliskiej już przeprawie rzeki, a Nosacz, powoli się odwrócił kierując konia ku niemu. Jego paskudna twarz była jeszcze wstrętniejsza niż zwykle, kiedy próbował się uśmiechać. Słyszał od kogoś, że ladacznice biorą podwójne pieniądze za pokładanie się z nim i wcale się sprzedajnym dziwkom nie dziwił. Inna plotka głosiła, że właśnie Nosacz, najwięcej kobiet zniewolił, czerpiąc radość nie tylko z chędożenia, ale nawet bardziej ze strachu, które w nich budził swoim strasznym licem.
- Szybciej! – Pognał się w myśli. – Bo jeszcze ją Hans dorwie.

Tym razem to on zaatakował. Dwa ciosy zamarkowane w głowę podniosły obronę Nosacza na tyle wysoko, że kolejne pchniecie skierowane w brzuch przebiło skórzany pancerz dochodząc do wnętrza i rozbryzgując dookoła płomienista czerwień. Miecz obrońcy nie zdążył do zastawy, a teraz leciał z bezwładnych rąk. A potem także Hans, który już spadał z nerwowo podskakującego konia, nie mogąc nic zrobić, nagle słaby, bezbronny, jak dziewki, które wcześniej niewolił swoją mocarną ręką.

Niecały pacierz minął, gdy popędzając konia dopadł do polany przy rzece. Dziewczyna próbowała w nią wjechać, przedostać się, ale deszcze w górze nurtu tak wezbrały wodę, iż zdała sobie sprawę, że nie da rady. Dlatego szybko, nawrót, może przemknie się lasem, może gdzieś schowa i ją przeoczą, zapewne myślała. Ale wtedy wyjechał Hans.
- Kurwa! Mam cię dziwko! – Wyskoczył ku niej, kiedy rozpaczliwie zastanawiała się, co robić wiedząc, ze za tym grasantem są jeszcze inni, którzy ją ścigali. – Mam cię!

- Stój! – Krzyk Enrico z takiej odległości zabrzmiał słabo, ale Hans usłyszał. Odwrócił się. To był ich nowy nabytek. Nowy, to znaczy, że Nosacz, potężny Nosacz, został także po drodze.
- Nie zbliżaj się! – Wrzasnął. – Nie zbliżaj. Słuchaj, mam ją. Nie wiem, czy jej rodzina cie wynajęła, czy nie. Mam to gdzieś. Pieprzę to, słyszysz, pieprzę! Nie zbliżaj się. Jestem niedaleko niej. Nie zdołasz mnie dorwać. A potem nóż pod ta smukłą szyjkę. Rozumiesz! Rozumiesz, durniu! Przegrałeś! Nic nie zrobisz. Nic. Ja doprowadzę ją sam, zgarnę cała forsę. Nie ruszaj się mówię! Bo ja zaraz zabiję, słyszysz, zabiję! Zabiję, o kur … - bełt z kuszy przeszył jego istnienie, przerywając wpół rzucane przekleństwo. Kolejne ciało zsunęło się na trawę barwiąc jej zielona soczystość karminową barwą czerwieni. Zdziwiony nagłą lekkością bułany koń odskoczył na kilka metrów, a potem zatrzymał się i jakby nigdy nic zaczął podszczypywać pęczki trawy.

Byli teraz we dwójkę. Nie licząc kwaczących kaczek, które nieopodal urządziły sobie legowisko i były zaskoczone nagłym zamieszaniem. Schował broń. Podnosząc rękę w przywitaniu podjeżdżał:
- Witajcie nieznajoma pani … panienko – poprawił się widząc, że ma przed sobą młodą jeszcze dziewczynę z rozpuszczonymi włosami, czyli pannę przed małżeństwem. Była w spodniach, jak nie niewiasta, ale bogaty strój i tak wskazywał, iż nie należała do pospólstwa, a nawet więcej, nie każdy dobrze urodzony mógł sobie pozwolić, żeby tak przyodziać własną córkę. – Enrico … - wahał się, czy podawać nazwisko, ale wreszcie wpajana przed lata etykieta zwyciężyła - … de Sept Tour. Kimkolwiek oni byli i z jakiegokolwiek powodu cię ścigali, już nie są groźni. Aczkolwiek wiem, że reszta ich kmotrów poszukuje cie w innych miejscach. Nieopodal wsi oraz dalej, za gajami jabłkowymi.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 01-02-2009 o 23:00.
Kelly jest offline