Robin "Dziadek" Carver "Ale walnęło" pomyślał tylko opuszczając broń - bo chwilowo nie miał już do czego strzelić. Nie był to powód do narzekania, ale jednak nie wiedzieć czemu, pewien niesmak pozostał.
- Co u was panienki? - zwrócił się do "uratowanych" i uśmiechnął się krzywo - Wy tu się zabawialiście, a tymczasem na zewnątrz zrobił się prawdziwy burdel...
Spojrzał po mieszkaniu, w którym się znaleźli. Sądząc po ciekawych elementach wystroju - to jest, krwi i przynajmniej dwóch ciałach (tyle Robin zdążył zauważyć, zanim uznał, że ma w głębokim poważaniu, ile trupów wala się po podłodze, dopóki są to obce trupy) - tutaj też nie było wesoło. Zwłaszcza, że jedno ciało należało chyba do kobiety. Westchnął.
- Dobra, złapcie oddech panowie. Sprawa wygląda tak: mamy na głowie jeszcze "tylko" co najmniej jednego szalonego czołgistę. Problem polega na tym, że możemy mu naskoczyć dopóki łaskawie nie postanowi wysiąść. Czołgi niestety nie są z papieru. Jeśli ktoś z was ma przy sobie coś większego kalibru, to właśnie jest najlepszy moment, żeby się przyznał.
Carver był trochę wkurzony. Kto by nie był w takiej sytuacji?! Jest niemal bezsilny! Pomyślał przez moment, że nawet jemu może się nie udać wyjść stąd cało...
-Sprawdźcie czy gospodynie nie trzymały czegoś na czarną godzinę... najlepiej, żeby to był przynajmniej worek granatów. Jeśli nie to... no, jesteśmy w dupie, panowie. Nasz wróg to wie. Musimy więc wyjść z dupy tak, żeby tego nie zauważył... - zamilkł na moment, zastanawiając się jak solidny jest budynek, w którym się znajdują. Chyba niewystarczająco solidny... |