Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2009, 19:23   #29
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
- Miałeś kiedyś czkawkę? - krzątający się przy alembikach mężczyzna w poplamionym fartuchu znienacka zapytał młodego, najwyżej szesnastoletniego chłopaka ubranego w śmieszną, przydużą togę.
- Czy pan robi sobie ze mnie żarty, pani profesorze? - pytaniem na pytanie odpowiedział zaskoczony chłopiec.
- Mówię całkiem poważnie, mój drogi. Jak najbardziej poważnie... - z każdą wypowiadaną sylabą głos starca milkł, stawał się coraz trudniejszy do zrozumienia, oczy zamgliły mu się. W końcu, ciężko dysząc opadł na krzesło.
- Panie profesorze! Co się dzieje? Zawołać pomoc? - młody żak nachylił się nad swoim nauczycielem i z niepokojem wpatrzył się w jego błądzące po pomieszczeniu oczy.
- Nie - odpowiedział w końcu starzec - nie trzeba, czuję się dobrze, po prostu się zamyśliłem - wstał z trudem. - Nie odpowiedziałeś na pytanie Cathalanie.
- Ale co to ma wspólnego z alchemią, której miałeś mnie nauczać?
- Nawet nie wiesz jak wiele, mój chłopcze, nawet nie wiesz... A teraz, mógłbyś odpowiedzieć? - zakończył wypowiedź ostrym tonem.
- Owszem. Nieraz, nie dwa, ale o co chodzi? - chłopak powoli zaczynał zdradzać zniecierpliwienie jakie targało nim od środka. - Dlaczego profesor pyta mnie o tak błahe rzeczy jak najzwyklejsza czkawka?!
- Nie irytuj się chłopcze, spokojnie. Mogę ci zdradzić, że to będzie temat naszego dzisiejszego wykładziku. - uśmiechając się tajemniczo złapał kolbę napełnioną czerwona cieczą i postawił ją nad małym paleniskiem. - A teraz przejdźmy do sedna sprawy, mój chłopcze. Bo widzisz, cały ten świat, który nas otacza to... alchemia! Tak, tak, tak. Nic innego jak alchemia! Nie rób takiej miny, stoimy w przededniu wiekopomnego odkrycia, powiadam ci, chłopcze, dzisiejszy sen stanie się jutrzejszą rzeczywistością! - w głosie starca powoli zaczęła pojawiać się nuta fanatyzmu, uczeń dostrzegł ją niemal natychmiast.
- Panie profesorze! Proszę się opanować! Za to idzie się na szafot. Przecież to czyste herezje! Pójdę po pomoc, może to te opary...
- Stój! - złapał chłopaka za rękę i mocno zacisnął na niej dłoń. - Musisz mi zaufać. Jestem stary, tylko tobie mogę teraz przekazywać moją wiedzę, tobie ufam. Słuchaj więc, kiedy proszę.
- Ale...
- Alchemia to wszystko wokół - zagłuszył go zupełnie mędrzec. - Nie próbuj mi się sprzeciwiać! Poświęciłem na te badania całe moje życie i swoje wiem. Ale kontynuujmy. Wyobraź sobie, że to wszystko co nas otacza, to wszystko co widzimy i czego dostrzec w żaden sposób nie możemy składa się z malutkich części, z czegoś tak przerażająco filigranowego, że choćbyś nie wiem jak bardzo chciał, ani tego nie dotkniesz, ani nie zobaczysz. Wyobraź sobie też, że te części zawierają w sobie jeszcze inne małe części, nieskończoność innych drobinek, ogrom. Te cząstki mogą się w jakiś niezrozumiały sposób łączyć ze sobą, ale tylko w określonych warunkach, nie wiem jeszcze w jakich, ale mam nadzieję, że kiedyś się dowiem. - wzrok szaleńca, zmarszczone czoło, drżące ręce; starzec zaczynał przypominać szaleńca. - Idźmy dalej. Gdy te cząstki się ze sobą łączą wywołują pewne reakcje i następstwa. Nazwałem to reakcjami alchemicznymi. Ale pomińmy tę nieważną część i przejdźmy do sedna całej tej mojej przydługiej gadki. Istnieje coś takiego jak czkawka mózgu. Nie patrz na mnie jak na szaleńca Cathalan! Mówię ci, że tak jest, to jest tak a nie inaczej! Ale posłuchaj jak dokonałem tego odkrycia. Pewnego razu najadłem się jakiegoś stęchłego mięsa i zaczęło mnie dosłownie rozsadzać od środka. Szybko przybiegłem tutaj, rumianku żem naparzył i szybko wypiłem wywar. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to co stało się chwilę potem. Mianowicie dopadła mnie czkawka tak potworna i okropna, że pomyślałem, że umieram, że... - zająknął się. - No, że... No kurwa, rozumiesz! - zaklął wściekle i grubiańsko. - Czkawka owa męczyła mnie przez cały wieczór i w końcu zacząłem myśleć, co mogło ją wywołać. I wiesz co wymyśliłem?! Że to musi być spowodowane obciążeniem organu jakim jest żołądek! Jadłem za szybko i za dużo, zaszły reakcje alchemiczne i mój żołądek musiał oznajmić mi, że powinienem się opanować, bo więcej już nie wytrzyma. Niesamowite, nieprawdaż? Ale słuchaj dalej, mój chłopcze kochany. Na drugi dzień, gdy czkawka owa ustała naszła mnie myśl genialna w samej swej prostocie i powszechności! Przecież mózg to też organ! Jeżeli myśli, obrazy i sytuacje wziąć za mięso, przyprawić je niemiłymi przeżyciami i traumą, mózg może się przeciążyć, a w efekcie dostać czkawki! Jestem tego pewien. Ale to jeszcze nie koniec. Słuchaj dalej, chłopcze drogi. Czy wiesz, że gdy mózg dostanie czkawki możesz dwa razy zobaczyć to samo zdarzenie? Niesamowite! Ja to odkryłem! Odnalazłem nową drogę! Ja alchemik z Minas Thirit, ja Hemeor Dejaviii! I odkrycie moje od teraz nazywać się będzie Deja vu! TAK! - starzec z szaleństwem w oczach wykrzyczał ostatnie słowo.
Chłopak przez cały ten czas stał jak wmurowany w podłogę. Nie mógł uwierzyć, że jego nauczyciel postradał zmysły, że opętały go złe moce. Wiedział do czego zdolni są fanatycy, a z tym akurat, nie chciał mieć już więcej do czynienia. Silnym, stanowczym ruchem wyrwał się z żelaznego, jak na ten wiek, uścisku starca i sadząc po dwa stopnie wbiegł na górę schodów. Nie słuchał zawodzenia dochodzącego z laboratorium. Nie oglądając się za siebie pchnął ciężkie drzwi i wtopił się w gęsty tłum zalegający główny plac miasta.
Cathalan już nigdy więcej nie przekroczył progu domu alchemika, już nigdy więcej nie spotkał go na ulicy. Krążyły plotki, że stary popapraniec zamurował się w piwnicy i spalił wszystkie notatki. Prawdy jednak nikt nigdy nie doszedł. O zjawisku czkawki mózgu, nazwanym deja vu wiedział odtąd tylko jeden kroczący po ziemi człowiek. Ale ten właśnie człowiek nie przejął się bezczelnie zrzuconym na niego jarzmem nauki i obowiązku przekazania jej nowym pokoleniom. Zatracił się, zupełnie zapomniał o starcu. Aż do tej chwili, aż do tego jednego, jedynego dnia, kiedy stanął na brzegu lasu i spostrzegł tą wspaniałą olbrzymią faktorię, strażnicę, która miała oprzeć się nawałowi orków. Jeszcze raz przetoczył wzrokiem po otoczonym palisadą zbiorowisku namiotów i załamał się totalnie. Błysk, huk, wycie i straszne uczucie opadania.


Było cicho, bardzo cicho. Zewsząd otaczał ich ciemny las. Zasnute gęstymi chmurami niebo nie przepuszczało przez ową zasłonę nawet odrobiny księżycowej i gwiezdnej poświaty. Nie było widać nic poza kilkoma pochodniami wzniesionymi ponad głowy Rangerów. Polana zaścielona była trupami. Trupami orków. Lepka od krwi ziemia kleiła się do butów, unieruchamiała stopy, w powietrzu unosił się smród. Cisza, stłumione kroki i dobiegający jakby z oddali głos:
-To zostajesz, czy wolisz poznać się z ich nożami bliżej?
- Jasne, zostaję. - odpowiedź sama wyrwała się z jego ust.
Czerń, głosy, ból głowy i znowu wyostrzenie.
Grobowiec skąpany w świetle błyskawic, pochylające się nad nim postacie okutane ciemnymi płaszczami, wszystkie uzbrojone. Jakiś cichy, żałosny śpiew w tle, pieśń w zamierzchłym języku; pięknej, dźwięcznej, zapomnianej mowie przeszłości.

Bealocwealm hafad freone
frecan fath onseuded
giedd sculon singan gleomenn
sorgiende on Ithiliene
bat he ma nowere is
durh niedig res, Bealo...


Cichnący, to znów nasilający się czysty, piękny, rzewny głos dławiony miejscami przez łzy. Malutki kurhanik, mrok.



Błysk. Huk.

-Musimy ruszać. Anarion i Branin ruszą za nami. Do strażnicy mamy jakieś trzy, może cztery godziny drogi marszem. Ruszamy!

Błysk. Huk. Ciemność, strach uderzający z każdej możliwej strony, zawodzenie, smutek, żal i w nieskończoność powtarzające się słowa zapomnianej pieśni.

...bat he ma nowere is
durh niedig res, Bealo... Bealo, bealo... bealo...


Porażający żal i przerażenie. I nagle spośród tej pozlepianej kupy uczuć wyłonił się poranek. I ten sam głos.

-Spokojnie! Przyszliśmy pomóc wam w odparciu ataku orków zbliżających się tutaj. Jestem kapitan Mathiew z czwartego oddziału Rangerów Faramira. Prowadziłem czternastu ludzi. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Nasza straciła jednego człowieka. Druga wyruszyła do pozostałych strażnic. Wpuście nas!

Obraz mizernej, niskiej palisady, szeregi szarych namiotów i ponownie ten głos.

-Mathiew! Witaj stary druhu. Niech twoi ludzie rozbiją sobie namioty.Są w magazynie. W jednym może spokojnie nocować pięć osób. My tymczasem chodźmy do mojej kwatery w wieży.

Błysk. Huk. Niezrozumiałe słowa, gesty, światła, aż w końcu.

-Tam jest magazyn - emanując nienawiścią ktoś przemówił.

Błysk. Huk. Uczucie spadania, straszne, długie, napełniające trwogą. Nagle koniec.

Pierwsze promienie jasnego słońca już niedługo miały przebić się przez przerzedzoną nieco zasłonę burych chmur. Choć ciemności zalegały obóz, świt zbliżał się niebłagalnie. Dokoła tłoczyły się dziesiątki ludzi ubranych niemal w jednakowe stroje, uzbrojonych, miotającymi wkoło niechętnymi spojrzeniami, gardzącymi "świeżym mięsem", które właśnie przed nimi stanęło. Zawroty głowy ustały, dźwięk połączył się z obrazem i tylko gdzieś głęboko w podświadomości zawodził cichy głosik.


Bealocwealm hafad freone
frecan fath onseuded
giedd sculon singan gleomenn
sorgiende on Ithiliene
bat he ma nowere is
durh niedig res, Bealo... bealo... bealo, bealo, bealo...


 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 25-01-2009 o 12:15.
Sulfur jest offline