Wściekły
Gangrel wpadł prosto do jego gabinetu, z rządzą mordu i krwi wypisaną nie tylko w oczach, ale w całej jego postawie. Sytuacja przerażająca. Acz niekoniecznie bez wyjścia.
Robert przez lata swoich rządów w Carcassonne nauczył się, że w takiej sytuacji jest wręcz zadziwiająco wiele wyjść. Bo chociaż bestia była potężna i nieobliczalna, to przy tym również… głupia. Tak, głupota to chyba najlepsze słowo, jakie
książę znalazł w tej chwili na jej określenie.
Strach był jednak wyczuwalny w pokoju.
Finney. Bała się. Widział to po niej, widział to w jej twarzy, w jej ruchach, w jej oczach… Zresztą, czemu się dziwić. Ona wciąż była słaba, miała potencjał, ale nie posiadała mocy, siły... A jeżeli ten zwierz coś jej zrobi…?
Niepokój zawitał w sercu
Aligariego.
- Wypuść dziewczynę. – stwierdził
Ventrue, wstając. Jego głos… Można by rzec, iż nie był to jego głos. Nie był spokojny, nie był zirytowany, sarkastyczny… Był mocny. Z pewnością nie pasował do starego, kalekiego wampira.
- Ooo nie… Zaraz po tym, jak rozszarpię ciebie, zajmę się nią… Może jeszcze będziesz wtedy żył, będziesz to widział… Finney, tak? Kawałek niezłego ciałka, sporo niezłej krwi… O taaak… - mówił
Brian filmowym głosem szaleńca.
- Uciekaj. – rzucił nagle do
córki, widząc, że
przeciwnik stał już na środku pomieszczenia. Niestety, nie docenił zdolności
Gangrela, który momentalnie dopadł do drzwi i chwycił
kobietę swymi mocarnymi łapami za ramię.
- Borowicz! – ryknął nagle
Aligarii, robiąc krok w kierunku
„rozmówcy”, nie wspierając się przy tym laską, a jedynie gestykulując nią –
Ty nigdy tu nic nie znaczyłeś. Dzikus, wilczy pomiot, śmieć wyjący do księżyca. Ktoś taki w Radzie? Na Boga, to przecież była kpina! Kimże Ty jesteś? Człowiekiem bez nazwiska, bez twarzy, bez honoru… Śmieciem.
Twarz
Jacka znów zwrócona była w kierunku
Stańczyka.
- Naprawdę cieszę się tym, że mogę ci to dziś powiedzieć. To wszystko. To ja, kto inny, ja zleciłem twoją śmierć! To przeze mnie trafiłeś tu w takim stanie! Na moje marne życzenie, dla mojego kaprysu, dla chęci zachowania czystej krwi wśród wampirów. I nie liczyłem, że przeżyjesz, ale teraz dokonam tego, co wcześniej mi się nie udało. Zarżnę cię tak, jak zarżnąłbym twojego ojca, jak zarżnąłbym wszystkich twoich bliskich! – krzyczał. Proste słowa działały naprawdę mocno na ogarniętego szałem
Borowicza. Jego umysł nie odebrałby teraz zbyt delikatnych aluzji, ale też nie wyczuwał kłamstw i dawał się prowokować w prosty i efektywny sposób.
Gangrel odrzucił
wampirzycę na bok, po czym powolnym, ciężkim krokiem ruszył w kierunku
Aligariego.
- I wiesz co jeszcze? – spytał Robert, „celując” do niego laską, jak celuje się przy tego typu rozmowach palcem.
Wampir chwycił za laskę. Prosty, prymitywny odruch, który – mimo zmiany „sposobu” egzystencji – ciągle działał na wielu, wielu kainitów.
- Co? – spytał po chwili ciszy
- To. – z tym pełnym satysfakcji uśmiechem, tym spokojnym głosem, oznajmił
Robert. A po chwili popchnął mocniej laskę – wypolerowane drewno prześlizgnęło się przez uchwyt dłoni i uderzyło końcówką o klatkę piersiową. Dokładnie w serce.
Klik.
Wystrzelony z laski kołek wbił się w serce
Gangrela, który w ostateczny sen zapadł z twarzą wykrzywioną nienawiścią.
- Słodkich snów, panie Borowicz… - wyszeptał
książę, a potem – odrzucając laskę – szybkim krokiem podszedł do swej
córki.
- Finney... Finney… - szeptał, pomagając jej wstać i tuląc do siebie –
Wszystko w porządku…? - Tak… - odpowiedziała łamiącym się, cichym głosem, głosikiem wręcz –
On… - On już nie istnieje. – odparł
Robert, gładząc
kobietę po włosach.
- Sir, ja… Ja nie wiem, jak to możliwe… Ale… Przepraszam… - mruczał gramoląc się znad stołu, który przewrócił swoim ciałem,
Walter.
- Nic nie szkodzi. Mówiłem, takimi przeciwnikami lepiej się nie zajmuj. – powiedział spokojnym głosem
Ventrue –
Odpocznij trochę. A potem weź go do piwnicy, polej benzyną i podpal. Zostaw otwarte drzwi. - T… Tak jest… -
Sing nie miał już siły na zadawanie pytań.
- Tu Aligarii. Mieliśmy małe problemy, które jednak zostały w sposób drastyczny i ostateczny rozwiązane. Jacek Borewicz winny jest napaści w szale na księcia miasta, jego ciało właśnie płonie. Proszę państwa, byłbym wdzięczny za meldunki.