Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2009, 21:35   #3
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Lyonetta nigdy nie widziała tyle krwi na raz, i tylu trupów obok siebie. Nawet podczas oblężeń, które dwukrotnie za jej życia nawiedzały rodowy zamek. Tam, owszem, ginęli, ale daleko od jej dziecięcych, wtedy, oczu. Albo hen, za murami, od strzałów z zamkowych balist, albo podczas szturmu na mury. Jednak wtedy, wraz z innymi kobietami, siedziała w wewnętrznej wieży i niczego nie widziała z okropności wojny, choć, oczywiście, zdawała sobie z nich sprawę. Ale sama świadomość, a naoczne zetknięcie się z czymś, to dwie różne sprawy. I, to było decydujące, ścigali ją! Ci ludzie ją ścigali i tylko cud sprawił, że ona nie znalazła się w ich rękach. Jak bardzo się bała! Więcej, odkryła, że ciągle się boi. Nikt, nigdy wcześniej jej nie ścigał! Czy to jej przeznaczony mąż, którego już zdążyła znienawidzić? Ktoś inny? A może pospolici zbóje, którzy przed zabiciem, zabraliby jej dziewictwo, zhańbili godność? Ale nie, zbóje raczej wzięliby ją żywcem i czekali na okup. Zacisnęła pięści, rozglądając się dookoła wprost nie mogła odwrócić wzroku od masakry. Szeroko otworzyła oczy, trzęsła się. Widać, że powstrzymywała na siłę łzy. Ale była hrabianką de Saumur.
- My nie płaczemy przy obcych – pomyślała z dumą, która na moment przytłumiła wszelkie inne uczucia.
Uspokajał też ją stonowany, spokojny głos mężczyzny, swojego wybawcy. Nim coś odpowiedziała chwilę zbierała się w sobie.

- Proszę zaprowadź mnie do zamku – powiedziała cicho i niepewnie – Dziękuję, zostaniesz hojnie wynagrodzony za swoje męstwo – dodała już bardziej pewnie i lekko skłoniła głową. – Przyjmij zaproszenie drogi Enricu de Sept Tour do mojego zamku.

Zamienili jeszcze kilka słów i udali się w stronę bramy. Lyonetta była zamyślona, odwróciła nawet głowę, aby nie prowokować rozmowy. Etykieta nakazywała jej zachować spokój, nie mogła przecież pokazać, jak pospolita dziewka, że się boi lub czy odczuwa słabość. Jechała wiec wyprostowana, bez jakiegokolwiek wyrazu.

Rochelle, paskudny wicehrabia Rochelle, była wręcz pewna, iż to jego sprawka. Tylko on mógłby wymyślić coś tak ohydnego. Zwarzywszy na to, że nigdy dotąd nikt jej nie atakował, a wicehrabia bardzo nalegał, aby przyjechała. Fakty i okoliczności się zgadzały.
Enrico de Sept Tour… co by się stało gdyby go nie było? Co by ją spotkało? Nawet nie chciała sobie wyobrażać. Spojrzała w jego stronę. Czarne włosy i przeciągła, szlachetna, przystojna twarz. Patrzył czujnie na okolice. W tym momencie przypominał jej bohatera z jakiejś starej ryciny, które tak często oglądała gdy była mała. Zauważyła, iż nie ma herbu ... najemnik, choć nazwisko wskazywało raczej na szlachetne pochodzenie. W tym kryła się jakaś tajemnica.

Kłusowali dość żwawo. Dopiero teraz przypomniała sobie o goniących ją wrogich wojakach. Jak mogła zapomnieć o tak ważnej kwestii. Miała już poinformować kompana, gdy nagle z lewej dobiegł ich tętent kopyt. Ujrzała czterech zbrojnych usiłujących zajeżdżać ich od lewej. Popędziła konia, który natychmiast wyprzedził Enrica.
- Spokojnie! – Jej towarzysz zachowywał zimną krew. – Towarzyszą nam już od kwadransa.
- Dlaczego więc
… - nie dokończyła pytania patrząc z niedowierzaniem.
- Dlaczego nie uciekamy? Nie zbliżali się dotychczas specjalnie, a każda chwila przybliża nas do twojej siedziby, szlachetna panienko. Ponadto nasze konie, szczególnie twój, już nieco przeszły i lepiej ich siłę zachować na decydująca chwilę.
- Ale dlaczego nas nie zaatakowali wcześniej
? – Krzyknęła dając koniowi ostrogę. – Przecież to bez sensu.
Jej towarzysz kiwnął głową.
- Jest coś, o czym nie wiemy. Może liczyli na to, że pojedziemy inną trasą, gdzie mają swoich kamratów. Wtedy mieliby nas na widelcu …
- To możliwe. Rzeczywiście
– oceniła w myślach. – Przecież poprowadziła ich boczną trasą przez pastwiska i sady. Ten szlak był krótszy, ale niewielu z niego korzystało. Czyżby tamci nie mieli o nim pojęcia? Ale … widelcu? – Słyszała to słowo po raz pierwszy. – Co ów Sept Tour chciał przez to powiedzieć? – Niepewna wymówiła je na glos.
- Ach, widelec – wyjaśniał popędzając jednocześnie rumaka. – To takie coś do jedzenia, jak łyżka, tylko z dziurami. Niby małe widły. W Bizancjum często używane. Mieliby nas na widelcu, znaczy, że weszlibyśmy w przygotowana pułapkę, mieliby prosta sprawę.
- Aha … - zdziwiła się, czego to ludzie nie wymyślą, ale na dalsze wyjaśnienia nie było czasu. Konie naciskane ostrogami nabierały pędu. Szybciej i szybciej. Lyonetta uwielbiała ten wiatr na twarzy i grę potężnych końskich mięśni pod siodłem, grę, do której uwielbiała się dostrajać. Gdyby nie ścigający, pomyślała, że mogłaby czuć się szczęśliwa.
- Nie mają szans – krzyknął mężczyzna, jakby wyczuł jej myśli.
- Nie mają szans – powtórzyła sobie cichutko. Tamci gonili za nimi, nawet zbliżali się nieco, ale jako doświadczony jeździec wiedziała, że na drodze do zamku nie mają prawa ich złapać. – Musieliby dosiadać jaskółki – pierwszy raz od dawna uśmiechnęła się leciutko.

Byli już pod murami zamku, kiedy wkroczyli strażnicy. Dziesięciu żołnierzy natychmiast ruszyło w stronę najemników, ci wycofali się. Nie uciekli jednak zbyt daleko, mieli za małą przewagę.

Naprzeciw Lyonecie i Enricowi wyjechali dowódcy straży. Widać było wyraźną ulgę na ich twarzach, kiedy zobaczyli hrabiankę całą i zdrową.
- Niczego już nie musi się madmoiselle obawiać – oznajmił pewnym głosem wojak z długimi siwymi włosami i poklepał jej konia po pysku. Miał na imię Fredric i od lat wiernie bronił ich rodzinę. Wraz z dwójką innych podjechał do Enrica i obrzucili go pytającym spojrzeniem.
- Jest po naszej stronie, mimo, że nie miał obowiązku obronił mnie – rzuciła
- Dobrześ pan się spisał, jakie to szczęście, że zjawiłeś się w momencie ataku. Wprost z nieba pan nam spadł – siwowłosy najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, iż mężczyzna jeszcze niedawno był uczestnikiem napadu.
Nie chciała, aby wyszło, że to wina strażników, lecz znała swoją matkę – A to wszystko moja wina, matka ukarze biednego Fredrica, przez moją głupotę – zdała sobie sprawę i posmutniała, nie mogła dłużej tu być, za bardzo dręczyły ją wyrzuty sumienia. Skinęła, do Enrica, aby ruszył za nią.


Horietta już czekała w głównej sali, którą mieszkańcy żartobliwie nazywali „królewską”. A przyczynę to miało w odległej przeszłości, kiedy to przybył tutaj Filip III, którego męczył rozstrój żołądka i zaszczycił tą komnatę królewskimi wymiotami. Hrabina stała wyprostowana z uniesionym czołem, w tej chwili z jej twarzy nie można było wyczytać żadnych uczuć. Była niczym posąg, którego nie obchodzą, żadne zjawiska zewnętrzne, nieważne, jakie one by były zawsze spotykały się z tą samą reakcją – obojętnością. Ubrana w długą czarną suknię z wąskimi rękawami, włosy miała, czarne tak samo jak Lyonetta.

- Lyonetta drogie dziecko wszystko w porządku? – Z niecodzienną czułością w głosie zapytała matka, a następnie przytuliła córkę. Dziewczyna zaniepokoiła się, nienawidziła jej zmian nastrojów.

Rodzina de Saumur znana była z nadzwyczajnej umiejętności panowania nad emocjami. Praktycznie w każdej chwili potrafili zachować spokój. Horietta była wyjątkową zwolenniczką tej tradycji, mimo iż większość rodziny jej dawno za przestała. Hrabina, choć przybyła z innego rodu, wykształciła się do perfekcji w tej sztuce. Jednak wszystko runęło z dnia na dzień, kiedy straciła męża. Straciła też opanowanie. Do tego stopnia, iż można było się po niej spodziewać wszystkiego...

Matka pogłaskała po głowie Lyonette, następnie gwałtownie odepchnęła i wymierzyła siarczysty policzek. Dziewczyna omal nie straciła równowagi. Twarz jej oblały rozrzucone w nieładzie włosy, tylko na chwilę zakrywając upokorzenie. Nie pisnęła nawet, podniosła się powoli i zamknęła oczy. Czekała na kolejny cios
- Co ty sobie myślisz smarkulo! Nie zniosę tej twojej swawoli!Horietta prychnęła wpatrując się surowo w córkę
- Szlachetny Enrico de Sept Tour mnie uratował – powiedziała drżącym głosem, w dalszym ciągu czekając na uderzenie.
- Musi obejrzeć cię medyk, straż przyprowadzić medyka!– nalegała, nie zwracając na nic innego uwagi. - Nastały niebezpieczne czasy dla naszej rodziny musisz siedzieć w zamku. Wicehrabia Karol de la Rochelle przyjeżdża jutro na obiad – powiedziała bardziej do siebie niż do Lyonetty, zrobiła kilka kroków po sali, oglądając się na wszystkich
- Jak to?– zapytała z desperacją w głosie
- Chcę widzieć się z odpowiedzialnymi za ochronę mojej córki... NATYCHMIAST! – powiedziała chłodno do strażnika, który w jednej chwili ruszył po dowódcę. Następnie podeszła do Enrica podejrzliwie mierząc go wzrokiem.
- Jestem ci wdzięczna za wybawienie mojej córki, korzystaj z naszej gościny, jesteś naszym honorowym gościem, służki zaprowadzą Cię do twojej komnaty i kieruj do nich wszystkie swoje prośby madame Horietta powiedziała tym razem spokojnym tonem, następnie odwróciła się do córki
- Idź się umyj! Śmierdzisz koniem! Wynoś się stąd!– wręcz krzyknęła odchodząc. Drżały jej dłonie, gdy zniknęła w korytarzu.
-Ile jeszcze wytrzymam– zamyśliła się Lyonetta. Z matką było coraz gorzej, nie tylko ona to dostrzegała. Do tego wszystkiego wicehrabia zjawi się jutro. Przeszedł ją zimny dreszcz, gdy przypomniało jej się jego zmarszczone, bezwzględne oblicze. –„ Co teraz będzie? „ – spytała sama siebie zrezygnowana – „czy to już koniec?”



-Ma panienka iść do swojej komnaty, tak nakazała matka – powiedział strażnik, wyrywając ja z zamyślenia. Był to Ron, młodzieniec niewiele od niej starszy, należał do jej straży przybocznej. Lyonetta spojrzała na niego, jego piegowatą twarz pokrywał fioletowy siniec mieszczący się na policzku.
- Co ci się stało? -spytała, chłopak uśmiechną się tylko smutno i wskazał jej korytarz, ta skinęła głową i poszła. Spojrzała jeszcze naEnrica, do którego podeszły już dwie bardzo urodziwe służki i kłaniając się poleciły, aby udał się do komnaty.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline