Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2009, 12:39   #5
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
"Książę musiał upaść na głowę, skoro zgodził się na stworzenie potomków. Bez kontroli nad tym co się dzieje… Nie, właściwie to ja musiałem upaśc na głowe, że dałem się wciągnąc w tę kretyńską grę... No cóż – w sumie – potomek – to miecz obusieczny – to nie jest proste kogoś wychować i wprowadzić w świat pokrętnej wampirzej polityki… Wielu na tym popłynęło, jeżeli nie już przy samym tworzeniu to później, kiedy młodemu wydawało się, że już wie wszystko… i Sire poniósł konsekwencje według Tradycji…" - pomyślał Marc zwalając się na kanapkę w salonie swojego domu na przedmieściach Florencji.



"Festiwal lalek - jeżeli do niego dojdzie w tym roku – każdy pokaże swojego potomka i będziemy się puszyć jak idioci – komu lepiej wyszło i jakiego to wspaniałego wyboru dokonaliśmy… Chora lokalna tradycja. Choc może nikt nie będzie miał na tyle dużych jaj, aby się w to bawic... Miałem kilka typów… tylko, że każdemu… może nie tyle, że coś brakowało, ale…

Zwłaszcza, że coraz ciężej znaleźć cokolwiek, co się nadaje. W sumie to durne, że mówię o osobie, która ma być moim, w pewnym sensie, następcą w kategorii rzeczy… Czas skończyć się użalać nad sobą i wziąć do roboty. Do polowania… no niech stracę – szukania… następcy…"
- upił łyk ze srebrnego pucharka mieszczącego dokładnie 0,25 litra... vitae.

Klan mógł być „bandą anarchistów”, ale Marcello Kaderi wiedział, że często, gęsto to była kapitalna przykrywka… Tak, może teraz zostali zdegradowani do ochroniarzy, ale ta cała, piękna Camarilla nie miałaby najmniejszych szans przetrwać bez ich Krwi. Krwi dumnej, butnej, twardej i pięknej jednocześnie… Krwi Klanu, który był w stanie stworzyć kilka ciekawych kultur. Cóż, był w stanie też kilka kultur zniszczyć, ale… Będąc w stanie jednocześnie budować i burzyć; mogli sobie na to pozwolić. Nawet na wizerunek klanu kretynów. W końcu trzeba było mieć trochę odwagi i… dystansu do siebie. Jakby na to nie spojrzeć – byli dumni, może czasami zbyt dumni… Jednak „Duma i Uprzedzenie” jeszcze nikomu nie zaszkodziła… jeżeli delikwent umiał czytać…


"Pomyśleć, że gdybym nie wszedł wtedy do tego klubu… do teraz byłby człowiekiem. Tommy Canoda. Jeżeli cos można było spierdolić w życiu to on to spierdolił… Typowy przykład totalnej degrengolady…
Wystarczyło kilka telefonów, trochę kasy i wiedziałem na jego temat wszystko. Gdyby ludzie eliminowali ze społeczeństwa największe męty – już dawno gryzłby ziemię. Ile razy coś od życia dostawał – potrafił wszystko zjebać… To, że jeszcze żył zawdzięczać należy chyba ślepemu losowi, albo jest takim kretynem, że stał kilka razy w kolejce z napisem „szczęście”.
Niewykształcony, nieotrzaskany w świecie… typowy punk, któremu wydaje się, że jak ma długie pióra, używa „fuck” jako znaku przestankowego i brzdąka coś na elektryku (dno i czterdzieści metrów mułu, a nie gra) to jest kimś i coś znaczy… Kawał węgla, z którego da się wykroić ładną figurkę… na diament to bym nie liczył, ale…
Cholera, to nawet ja gram lepiej. Trzeba byc głuchym jak pień, żeby nie słyszeć tego nierównego tempa… Chyba, że jest zbyt napierdolony, aby grac poprawnie…"


Dziesiątki zdjęć i kilkanaście kartek raportów dziennie. Wiedziałem wszystko. Nawet, kiedy obgryza paznokcie, czy rzyga w tanim hoteliku po kolejnym „koncercie”. Kilku detektywów, którzy za nim chodzili dzień i noc, należeli do tych, którzy nie zadawali żadnych pytań… Byłem prawie przekonany… zostało tylko jedno.


"Wysłałem na niego Traxa… doszło do krótkiego spięcia i małej wymiany ciosów. To był test dla jednego i dla drugiego… Cóż, obaj go zdali… chociaż butelką? To takie prostackie. Zero finezji… Jednak w sumie z każdego można zrobić napierdalańca… Naturalny mechanizm selekcji wśród Brujahów – idioci giną w pierwszej walce… Zupełnie jak… Tylko oczywiście my jesteśmy bardziej cywilizowani… nie każemy nikomu wykopywać się z ziemi po przemianie… Rzadko się śmiałem, ale teraz wybuchnąłem śmiechem… Cywilizowani… Spojrzał w lustro i otaksował swoje odbicie w wieczorowym garniturze od Armaniego. Kolejny udany wieczór w rzymskiej operze… Ha. Ha. Ha."


„Dlaczego?” – Motor położył się na zakręcie. Kilometry uciekały w szalonym pędzie prawie dwustukonnego silnika; a pytanie kołatało się po przesiąkniętym kainicką krwią mózgu. – „Dlaczego? Gdyby ktokolwiek zadał takie pytanie odparł bym: bo taki miałem kaprys… Gdyby on zapytał – pewnie dostałby w zęby i tyle… Problem leżał w tym, że to ja sam siebie pytałem… Był zerem mentalnym, w sumie to wykształcenie nigdy go nie skaziło, a te kilka rzeczy, które kiedy w niego wpojono już dawno wyżarte zostały przez alkohol i narkotyki. Fizycznie to też była dupa nie facet. Rzygać się chce jak widzę coś takiego. Dusza Wojownika? – tego tez nie ma i pewnie mieć nie będzie. Więc: DLACZEGO? Dlatego, że czasami działanie pod wpływem impulsu jest najlepsze… I jego wybór był takim impulsem... To, w jaki sposób wpływał na ludzi jak potrafił ich poderwać, zmienić percepcje świata, kiedy go słuchali… Był w stanie zrobić to, czego oczekiwano od niego. Walczyć można na wiele sposobów.”

Godzina Zero miała wybić jutro. Jutro Tommy Canoda zagra swój ostatni koncert jako człowiek… Data nie była jakaś szczególna – po prostu wszystkie przygotowania były zakończone i Marc wiedział, że przeciąganie tego nie ma sensu. I tak woził się z tym prawie drugi miesiąc… Jeszcze raz sprawdził listę w terminarzu. Po raz kolejny sprawdzając wykonanie kolejnych punktów:
- odwołać wszystkie spotkania – zniknąć na dwa tygodnie.
- dać służbie wolne na miesiąc.
- „Fight Club” przekazać pod opiekę Andersowi.
- umówić się z TL.
- przygotować: samochody, szmal, miejsce spotkania.

Rzucił terminarz do szuflady po raz tysięczny wyrzucając sobie, że zachowuje się jak dzieciak, który właśnie ma mieć swój „pierwszy raz”. Cholera. W sumie… trzeci.

Zszedł do garażu i sprawdził Volvo. Kluczyki były w stacyjce, za siedzeniem leżał 5 litrowy baniak z krwią. Jutro nie będzie miał czasu na zabawę – wszystko musiało być przygotowane już dzisiaj…

Wrócił do góry i usiadł w dojo na macie. Resztę nocy spędził siedząc nieruchomo. Tylko naprawdę wprawne oko mogłoby zauważyć napięcia mięśni i te czerwone ogniki, jakie zapalały się w jego oczach.

*****

Faenza – niewielka miejscowość koło Ravenny na północny wschód od Florencji. Przy wylotowej drodze Decio Raggi znajduje się niewielkie lotnisko. Godzinę po zmroku wylądował na nim prywatny samolot – niewielka odrzutowa maszyna. Jedyna pasażerka samolotu – młoda, może 30 letnia kobieta, o nieskazitelnie pięknej twarzy i wysublimowanej urodzie wsiadła do wynajętego samochodu i podjechała kilka kilometrów do niewielkiego, budowanego jeszcze, domu gdzieś na obrzeżach miasta. Pod domem stało już ciemnogranatowe Volvo S80, w najwyższej możliwej wersji tej limuzyny. Przy drzwiach stał mężczyzna i widząc zbliżający się samochód oderwał się od futryny i poczekał, aż samochód się zatrzyma.
- Witaj… - powiedział, gdy kobieta wysiadła.
- Witaj. Oboje mierzyli się wzrokiem przez chwilę. Dopiero po niej oboje się uśmiechnęli.
- Nic się nie zmieniłeś.
- Ty jesteś równie piękna jak zawsze… Przepraszam, że nie mogę poświecić Ci więcej czasu, ale muszę zadbać o…
- Tak chodźmy. – Kobieta uśmiechnęła się – Otrzymałam Twoją wiadomość, ale nie bardzo rozumiem zamiar. Jesteś dość młody – zaśmiała się perliście.
- Ale chcę wyglądać jak taki dzieciak co wydaje mu się, że jest mroczny… a w rzeczywistości… - oparł się o betonowy filar.
- Rozumiem. Emo… To się nazywa Emo... Daj mi pomyśleć, chwilę – przyglądając się jego twarzy i ramionom kontynuowała – pamiętaj, że masz noc dzisiejszą i jutrzejszą. Najwyżej pojutrze, choć zapewne już jutro zaczną pojawiać się rany… Gotowy? - zapytała zapalając papierosa. Marc instynktownie odchylił głowe do tyłu i uderzył w słup.
- Kurwa... Bardziej gotowy nie będę…

Ból wybijania dziar był dokuczliwy, ale dawało się go wytrzymac. Bardziej wnerwiający był jarzący się ogienek malboro, który dopalał się w ustach kobiety...

- Jak? – zapytała kobieta rozcierając przedramię.
- Przepraszam...
- Drobiazg. Drasnąłeś mnie pazurami, kiedy bawiłam się z tatuażem na przedramieniu. Na resztę coś nakleimy i będzie pieknie.

Po chwili przyjrzała się swojemu dziełu:

- Mogło by lepiej, ale... Włosy. To zgolimy, i damy ci nową fryzurkę... teraz jest dobrze… - jej głos był przyjemny, cichy i taki kojący…

Kilka minut później po tym, co stało się w domu nie było śladu z wyjątkiem nadkruszonego betonowego słupa…

- Osz… Szlag jasny by trafił – skwitował kierowca Volvo spoglądając we wsteczne lusterko. – TL, jak następnym razem będziesz potrzebowała „czegoś ostrego” poślę ci szkło z papryczkami chilli albo, lepiej, pepperoni… Brakuje mi tylko pluszowej żyletki w kolorze lila-róż…

Samolot startował zapewne, kiedy wóz zręcznie wyminął jakąś Lineę i pomimo dość stromego podjazdu przyspieszał. Cóż, kierowca musiał się spieszyć, jeżeli chciał załatwić wszystko, co miał dzisiaj w planie. Spotkanie z miłością, wieczną miłością, musiało poczekac na lepszą porę, ale przecież – zawsze je odkładali… „Mają przecież tyle czasu…” – zawsze tak sobie mówili, spotykając się w przelocie gdzieś na lotniskach, gdzieś w hotelach, gdzieś w parszywych magazynach, czy gdzieś na stacjach metra…

Limuzyna poszła driftem, pomimo całej elektroniki, jaką była w ten wóz wkomponowana. Problemem był kierowca – znając możliwości komputera i swoje miał szansę na wykorzystanie tych niewielu miejsc, kiedy komputer podejmując poprawną decyzję – mylił się. Zatrzymał w zaułku i wysiadł. Z bagażnika wyciągnął spodnie, koszulkę i buty. Przebrał się szybko i zatrząsnął bagażnik odsuwając od siebie chęć bliższego spotkania zawartością baniaka…

Przejrzał się lustrze znajdującym się w podziemnym przejściu.




"Zajebiście." - pomyślał i pobiegł dalej...

Po kilkunastu minutach znalazł go. Łaził po mieście zupełnie bez celu. Tony Canoda. Mówi się trudno... Ukrył się w cieniach i strzelił chłopaka w głowę. Człowiek nie miał szans zorientować się od kogo i za co dostał... w ciemnej bocznej uliczce Florencji... Kiedy po czwartym strzale człowiek był już wściekły, Brujah stanął przed nim i powiedział:
- Wiesz stary grasz taką zajebista muzę, taką trendy... Dasz mi autograf? - głos, postawa, styl - kilkaset lat zaklętych w aktorstwie... "Gdybym był człowiekiem właśnie puściłbym pawia ze słodyczy" - pomyślał Marc czekając na reakcje.
- Ja ci kurwa dam autograf - zamierzył się butelką. Unik. Butelka roztrzaskuje się o chodnik. Kły. Krew. Odruchowo szarpnął się kilka razy zanim poczuł to co wszyscy ludzie - ekstazę... Kaderi wiedział, że przekroczył granicę... Ostatni oddech... Ostatnie uderzenie serca... Ciało osunęło się na chodnik... Umierający człowiek dalej był wściekły - na siebie, na innych, na pierdolone życie... na wszystko... Marc rozcharatał swój nadgarstek, przyklęknął i przyłożył do ust gitarzysty... Pierwsze krople wlały się samoistnie. Kiedy tylko rozpoczęła się przemiana naturalny instynkt kazał mu pic dalej i więcej... Stac się dzieckiem Kaina i kochankiem Nocy...

- Przepraszam... - wyszeptał Marc tak cicho, że tylko on sam był świadom tego co powiedział... Po jego policzku spłynęła jedna, jedyna krwawa łza.

Wyszarpnął rękę i wstał. Tony umarł i teraz rodził się ponownie... Podniósł to drgające ciało i przewiesił sobie przez ramię. Kilka minut później wrzucił je do bagażnika i usiadł za kierownicą. Miał kilkadziesiąt minut...

Pojechał do domu i zszedł z ciałem do piwnicy. Otworzył grube metalowe drzwi i wszedł do pomieszczenia oświetlonego wbudowanymi w sufit świetlówkami. Rzucił młodego na podłogę i podniósł przygotowaną wcześniej berettę. Czekał... do wschodu słońca była godzina...

Tony obudził się i zaskoczony sytuacją usiadł. gdy tylko zarejestrował obecność innego mężczyzny poderwał się na nogi:
- Co Kurwa...
- Zamknij się. - wycelował pistolet w chłopaka i zapamiętane ludzkie odruchy zrobiły swoje; w oczach odmalował się strach. Głos wampira dalej był "słitaśnie cukierkowy" - Sprawa jest prosta. Ja mówie, ty słuchasz i wykonujesz. Jasne?
- Ku... - betonowe ściany odbiły odgłos dwu strzałów. I Marc prawie się roześmiał widząc twarz Canody i wyraz zaskoczenia na widok dwu dziur w klacie...
- Pytałem czy jasne? O! zapomniałem Ci powiedzieć, że jesteś wampirem? Zepsułeś moją zabawkę, więc teraz ja pobawię się tobą... Przez najbliższe lata będziesz skazany tylko na mnie. Jedyną osobą jaką będziesz widział będę ja... - sam miał ochotę się pociąć tępą żyletką słysząc swój głos, ale ciągnął przedstawienie dalej - Możesz się zabić... a nie nie możesz... albo mnie zabić i się stąd wydostać... To papatki...

Marc rzucił pistolet w kąt pomieszczenia i wyszedł. Zaskakujące na miejsce zasuwy musiało być słychać w betonowej klatce.
Pobiegł do góry i zamknął się w sypialni...

*****

"KURWA!!!" - Kaderi poderwał się czując charakterystyczny zapach wampirzej krwi. Jego organizm wymagał regeneracji. Włosy już wróciły do normalnej, identycznej od lat struktury, jedna wielką krwawą rana egzystowała na prawym nadgarstku, podobnie jak lewa ręka na której wytworzyło się kilkanaście pęknięć...

Wypił duszkiem z dwa litry "na dzień dobry" i pozwolił sobie na zabliźnienie ran... Częśc tatuaży przestała istniec... Resztę będzie musiał potraktowac pumeksem... ale to za chwilę... Później...

"Co robisz Tony?" - pomyślał schodząc na dół i wychodząc do ogrodu. - "Obudziłeś się pewnie wcześniej niż ja... Masz pomysł? Na wykorzystanie pustego betonowego pomieszczenia. Nawet ja rękami bym go nie rozwalił, nie 30 centymetrów żelbetonu... Co tam jeszcze masz? Nienabity pistolet... I swoją złośc... Coś co musisz się nauczyć wykorzystywać... Coś o czym mówią, że to nasza wada... Idioci... Ale niech tak myślą...
Zobaczymy co z Ciebie będzie... moje Dziecko. Dziś posiedzisz sobie sam. Ja mógłbym się zdenerwować i szkoda by Cię było..."


 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 30-01-2009 o 22:21. Powód: Vicissitude...
Aschaar jest offline