Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2009, 22:27   #126
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Najspokojniej w świecie stała sobie w korku na Grabiszyńskiej, gdy nagle ją dopadło. Mały obślizgły potworek zaczął pełzać gdzieś między łopatkami wspinając się powoli po kręgosłupie, by wreszcie wbić długie i ostre pazurska w tył jej czaszki wywołując tym samym nieprzyjemne mrowienie. Złe przeczucie: kiedy ostatni raz je miała, klient przespał się ze swoją (o mały włos) ex żoną i nici ze sprawy rozwodowej. Nie, żeby źle życzyła tym ludziom, ale adwokat też człowiek i też z czegoś musi opłacić rachunki.

Minęło trochę czasu zanim uległa dziwnemu przeczuciu, ale gdy wreszcie to się stało, postanowiła działać błyskawicznie. Skręciła w pierwszy zakręt. Pokluczyła trochę po wąskich osiedlowych uliczkach, wreszcie wyjechała na główną i jakieś 10 minut później była na ulicy Piernikowej. Wysiadła z samochodu.

Wolno stojący domek z cegły otoczony był małym ogródkiem. Nad ciemnobrązowymi drzwiami wisiał wielki biały szyld głoszący: „Medimax prywatna przychodnia lekarska”. Dagmara weszła przez furtkę, przespacerowała się po wyłożonej płytkami dróżce, a dotarłszy do drzwi otworzyła je.

Wewnątrz panował lekki rozgardiasz. Dwie pielęgniarki w błękitnych fartuchach szukały czegoś w wielkiej szafie wypełnionej teczkami. Oprócz nich w poczekalni była jeszcze kobieta z małym dzieckiem, młody chłopak z nogą w gipsie, oraz zakatarzony mężczyzna w średnim wieku. Wszyscy troje siedzieli spokojnie na białych, obitych sztuczną skórą fotelach, czekając na swoją kolei.


- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała jedna z pielęgniarek, ta niższa i tęższa (blondynka o rumianych policzkach).
- Chciałabym się dostać do doktora Lewandowskiego - powiedziała Dagmara uśmiechając się życzliwie.
Pielęgniarka przez chwilę przekartkowywała notes, aż wreszcie znalazła odpowiedni termin.
- Nie ma wolnych miejsc – rzuciła patrząc na nową pacjentkę znad okularów. – Ale jak pani zaczeka , może coś się zwolni.
Dagmara zaczekała i faktycznie się zwolniło. Tyle, że po godzinie.
- Pani O’Sullivan? – zapytała pielęgniarka chyba tylko dla formalności i wskazując korytarz powiedziała – Doktor już czeka.

Dagmara ruszyła w wyznaczonym kierunku. Chwilę później stanęła przed drzwiami, na których wisiała tabliczka: „Dr nauk medycznych Bogdan Lewandowski, ginekolog, położnik”, zapukała, nacisnęła klamkę i weszła.

Wewnątrz było dość jasno. Na fotelu obrotowym siedział starszawy mężczyzna z bródką, w okularach i założywszy ręce na dość wydatny brzuch, kręcił kciukami młynka. Gdy Dagmara weszła, poderwał się z siedzenia, uśmiechnął pogodnie i podchodząc do pacjentki zapytał z ojcowską troską:
- Pani Dagmarka? Nie dalej, jak dwa tygodnie temu była pani na kontroli. Czy coś się stało?
- Nagły przypadek, panie Bogusiu, nagły przypadek – odpowiedziała szczerząc białe zęby w uśmiechu.

Doktora Lewandowskiego Dagmara znała od dawna. Był ojcem, wujkiem, a może teściem jednej z jej koleżanek z akademika. Nie pamiętała kim dokładnie był dla tej koleżanki, ani nawet jak ona miała na imię, ale znajomość z Lewandowskim pozostała. Był jej lekarzem od pierwszej wizyty, kiedy to świeżo upieczona studentka UniWro postanowiła, że wreszcie należy odwiedzić lekarza tej specjalizacji. Od tamtej pory była jego pupilką, a może jedynie jej się tak wydawało, a mężczyzna z równą troską traktował wszystkie swe pacjentki.
Dagmara osobiście bardzo lubiła staruszka. Darzyła go sympatią należną ulubionemu wujkowi. To właśnie ona reprezentowała syna pana Bogdana, gdy ten postanowił drugi raz się rozwieść. I wcale nie wzięła drogo – tak po starej znajomości.
- No dobrze, pani Dagmaro, zapraszam na samolocik.

***


Kobieta właśnie stała za parawanem zapinając suwak w spódnicy. Przy biurku lekarz wypisywał coś na recepcie. Siadła na kozetce czekając, aż skończy. Po chwili mężczyzna przybił pieczątkę i złożył zamaszysty podpis.
- Lek się nazywa Postinor Duo – oświadczył dokor Lewandowski wręczając jej biały świstek. - Pierwszą tabletkę weźmie pani od razu, drugą dwanaście godzin później.
- Tak, wiem. Czytałam ulotkę.
- Pani Dagmarko, czy nie jest pani aby za poważna na takie numery? – zapytał mężczyzna z troską. – To się może kiedyś źle skończyć. Mogę wypisać pani jeszcze plastry, co tydzień jeden i nie będzie więcej nagłych przypadków.
- Zastanowię się – obiecała podchodząc do drzwi.
- Byle nie za późno – mruknął mężczyzna pod nosem. – Powinna pani wreszcie zacząć poważnie myśleć o takich rzeczach. Nawet pani nie podejrzewa, jak człowiek sobie może skomplikować życie taką nieodpowiedzialnością. A ilu świństwa się można nabawić. To jak, przepisać?
- Pomyślę.

Pożegnała się, nacisnęła klamkę i już miała wychodzić, gdy zobaczyła kogoś. Kobieta w zaawansowanej ciąży szła korytarzem ku recepcji. Na ręku miała jedno dziecko, za rękę prowadziła drugie – chłopca, na oko 4 lata. Ciężarna przystanęła na chwilę i z trudem zaczęła coś tłumaczyć synkowi, który - jak widać - ani myślał słuchać się mamusi.
Dagmara zatrzymała się w drzwiach. Chwilę popatrzyła, jak matka usiłuje doprowadzić do porządku swoją latorośl, po czym odwróciła się na pięcie i zamykając za sobą drzwi, powiedziała do lekarza:
- A może jednak da mi pan te plasterki.

***

Nieopodal przychodni była apteka. Dagmara kupiła leki, a gdy wsiadła do samochodu wzięła pierwszą tabletkę i nastawiła sobie alarm w komórce na 12 godzin. Potem przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła.
Do archiwum państwowego dotarła koło południa. Zaparkowała tuż pod budynkiem, wysiadła z samochodu i raźnym krokiem ruszyła do wnętrza budynku.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 30-01-2009 o 22:51.
echidna jest offline