Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2009, 23:34   #27
Miriander
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Powiedzieć coś bym chciał, mam pustkę w głowie
Zgubiłem znowu się
I nie chce mi się nic, jestem już zmęczony
To nie był dobry dzień


Ja, a nade mną słońca dwóch żarników. Palą, wyciskając wodę na obmycie oczu. Łóżko. Nie wiem, czy wstawałem nawet. Nic nie wiem. Spytają - po co jestem tutaj? Dlaczego nic ze sobą nie robię? Czemu: tutaj, sam, poza czasem, pomiędzy wybielonymi ścianami? Po co? Po to: po nic. Wspomnienia nie dają o sobie zapomniec, wraca do mnie każdy gest i słowo, którego nie powinno byc. Gdybym nie pamiętał, nie istniałyby tamte chwile. Ale pamiętam.


Pamiętam....przekleństwo, to zdziwienie, gdy spojrzałem za okno. Ten strach, gonitwę myśli i coś takiego, chemicznego (ale jak barwnik albo kolorant) gdzieś koło lewej komory serca czy może w szyszynce, gdy spojrzenia, ich spojrzenia, z och, ach, połyskliwego piękna, z lakierowanego Apolla, ze znaczka nie z tego świata, z i d e a l n e g o Veyrona zwróciły się ku mnie, jeszcze niepomnego, że wyszedł spoza czterech ścian i zdobył się, by właśnie, by właśnie...

Hotel Regis. Było to...pół, godzinę. Zdjęcia nie pokazują, jak zachodzi słońce, jak mieni się barwami na tym monumencie, świątyni tabloidów. Nie myślałem wtedy tak, ja wtedy...właściwie, to pamiętam wszystko od później.
Schodził wtedy ze schodów, nie wyglądał jak demon, ani jak daimon. Był...o, taki...taki...jakiś zwyczajny. Może źle go zapamiętałem, gdy po raz pierwszy spotkałem go, bodaj dwa dni...czy trzy...pijanego. On był taki jak ja.
Nawet zaproponował kolację. I pamiętam po tym...każdą myśl, słowo, choć patrzę na te rzeczy teraz jak przez mgłę. Spróbuję, jeszcze raz. Może...w końcu nie uwierzę.

Ale wtedy na schodach, mówiąc - Thomas Krupp.

***




Siła Heraklesa! Dłoń zaciska się w pięść, ramię samo płynie przez powietrze, uderza! Siła Heraklesa! Moc Boga! Uderzenie i już niepokonany przeciwnik wije się u stóp Adriana, pokonany! Tryumf!
Zamrugał. Spoko. Rozluźnił kłykcie, westchnął, spoglądając na pytające spojrzenie Kruppa:

"Chyba...chyba masz rację, z chęcią coś zjem" - powiedział, mimo, że plan był inny. Cholera.

Mężczyzna przeszedł wgłąb apartamentu i będac w aneksie kuchennyn powiedział wskazując na jakiś mebel:
- Lodówka, kuchenka, mikrofala, ekspres - palec przewędrował po wszystkich sprzętach - samoobsługa. Kucharka ma dzisiaj wychodne... A sala do karate jest na piętrze... - wyciągnął jakieś kanapki z chłodziarki i usiadl przy stole

- Kanapkę?

Nieśmiało, zbity trochę z tropu zachowaniem Kruppa, Adrian odsunął krzesło siadając przy stole. Na pytanie chłopaka nie odpowiedział nic - podniósł jedynie na niego wzrok, jakby swoim milczeniem chciał wymusić na nim przejście do tematu, skończenie ze ślizganiem się po powierzchni spraw, które teraz narastały w Adrianie. Spoglądał spode łba na osobę po drugiej stronie stołu.

- Hmm? - Kruppa było w jakiś sposób uspokajające i perfidne jednocześnie
- A, przyprawy! - wstał i wyjął z szafki przybornik z pieprzem solą i czymś jeszcze jakby celowo... zyskując na czasie? Pozwalając Adrianowi ułożyć myśli...

A on? Opuścił głowę, czując rezygnację. Próbował znaleźc przyczynę, dla której ten gość miałby sobie pogrywać z nim tak, jakby go znał lub jakby...cholera, dobra, jeśli Adrian ma się pierwszy odezwać, to niech tak będzie!

- Słuchaj koleś, czy my się wogóle znamy?

- Nie. Czy to coś zmienia?

- Po prawdzie, to trochę łatwiej byłoby mi zkatalizować na Tobie złość, gdybym znał Cię osobiście, a nie byłbyś dla mnie nierzeczywistą osobowością medialną...no, ale racja, to niekoniecznie sprawiłoby, bym poczuł się bardziej komfortowo - właściwie, to nie silił się nawet na ironię, po prostu uzewnętrzniało się teraz coś, co siedziało w nim od dłuższego czasu.

- Właśnie to mnie w tobie zainteresowało... ten dziwny dualizm... z jednej strony czegoś chcesz, a z drugiej się tego boisz...

- Co, do k..? - chłopak uderzył pięścią w stół, obracając twarz ku nowobogackiemu - Implikujesz, że znasz mnie? Może mnie śledziłeś, pewnie już od dawna? Wiesz, jak wygląda mój dzień, masz od tego ludzi, tak? Kurwa, jesteś jednak jakimś zblazowanym sadystą, no racja! - odchylił się na krześle, miał nawet ochotę się zaśmiać gorzko z tej całej farsy, ale jakoś się na to nie zdobył

- Po raz pierwszy widziałem cię w klubie... tyle że ze zblazowania zaliczylem psychologię... wystarcza, aby ocenić człowieka... resztę da sie sprawdzić... - i jeszcze jak on to wypowiadał, w taki sposób zupełnie spokojny, tak powoli wyjaśniając i przez to ciągnąc siedzącego przed nim, zdesperowanego studenta na skraj.

- No tak, odbija Ci, bo świat jest bez sensu i jedyne co Ci zostaje, to hedonizm, no i by się przekonać w słuszności swego wyobrażenia o tym, jak ludzie wyglądają, stawiasz ich w sytuacji kryzysowej a la...no nie wiem, oddając swój supersamochód na 4h przypadkowemu gościowi? - właściwie, nie wiedział, czemu prowadzi dalej tą konwersację, dlaczego po prostu nie wstał i nie wyszedł, ale coś powodowało go do zmierzenia się z tym facetem, wyrosłym jak z koszmaru: jak z koszmaru, tak, tak jawił mu się bogacz mimo, że łatwo mógłby zostać gwiazdą TV: aj, sorry, on już nią jest.

- Masz prawo do takiego zdania. - podjął jego przeciwnik...przeciwnik? Tak! - Tylko wiesz co? Ktoś dawno temu napisał: Poznaj siebie i poznaj swojego wroga. I tak naprawdę mamy tylko jednego wroga. Siebie.
Siebie...
- Myślisz sobie - tyle mógłbym zrobić, mam receptę na zbawienie świata, mógłbym być gwiazdą TV, albo malarzem jak Monet...
Tylko, że zawsze znajdujemy coś co nam przeszkadza... nie mamy pieniędzy, wykształcenia (bo trzeba było zająć się rodzieństwem)...
Mamy miliard usprawiedliwien dla siebie. Zawsze jest coś co nam przeszkadza.
A tak naprawdę to boimy się wyciągnąć rękę, dotknąć lustra i przejść na jego drugą stronę. - ciągnął Krupp - Jak ktoś nas wepchnie na tę drugą stronę to robimy wielkie "foooch" i wracamy do swojego grajdołka dalej marząc i łudząc się, zę coś potrafimy zmienić tylko nie mamy warunków ku temu.

Prawda?

***


Prawda? Prawda? Prawda? Czy to prawda? Co jest prawdą? Gdyby życie było zerojedynkowe...jest? A co, jeśli? Żarnik wysusza łzy, oślepia czerwoną plamką przed spojrzeniem. Nie znika, gdy zamkniesz oczy - mieni się, barwi z zieleń.
Czy to prawda, że boi się przejść na drugą stronę? Może, może, może...morze.
Ocean myśli. Ocean rozległy, Ocean Spokojny. Ocean spokoju. Wspomnienia koszmaru wracają.
Jego odpowiedź, wtedy, tak burzliwa, brzmiała jakoś, jakoś jak:


***

- Kurwa, nie. Gadasz jak jakiś New Age'owiec i łatwo Ci tak mówić, bo nic Ci w życiu Ci nie przyszło za pomocą własnego trudu. Jesteś gówniarzem, który dostał "bonus" od losu i któremu zdaje się, że po prostu każdy z nas może sięgnąc po podobne granty, tylko się boi. Mam dla Ciebie wiadomość - rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana, a będąc jedynie bezczelnym pierdołą a la NLP demonic confidence nie będziemy lepszymi. - i potem, zaraz, wybuchnął - I dlatego mam ochotę rozwalić Cię, choć pewnie bym się na to nie zdobył - bo jesteś symbolem całego zła medialnego sukcesu. I możesz mówić, że nic nie mam, że jestem nikim - to będzie prawda, ale mam świadomość, że życie nie jest do dupy! - chyba motał się, właściwie, to krew uderzyła mu do głowy sprawiając, że więcej w tej wypowiedzi było emocji niż sensownej krytyki.

- A tak... - Krupp, strona druga w tej rozmowie - To ja miałem pecha i urodziłem się w rodzinie z nazwiskiem. Problem w tym, że to mieszkanie kupiłem za własnoręcznie zarobione pieniądze. Medialny sukces - ha ha ha - dziennikarze z brukowców potrafią zauważyć, że wydaję na imprezie 10 tysięcy, ale nie potrafią się dowiedzieć, że do 17 roku życia siedziałem po 12 godzin nad książkami poświęcając wszytko. Wiem jak wygląda rzeczywistość.
Jedyne co mam sobie do zarzucenia to to, ze nie poszedłem jeszcze dalej zostawiająć tzw "pierdoloną ludzkość" jeszcze dalej z tyłu. - wstał trochę zbyt gwałtownie, jednak już ułamek sekundy później był znów opanowany. Uruchomił ekspres i kawa wolno zaczęła wlewać się do kubka.
- A tak przy okazji - nigdy nikomu nie powiedziałem, ze jest nikim. - powiedział po chwili zabierając kubek - to co mówimy o innych świadczy o nas... Każdy jest wyjątkowy, posiada talent, którego nie mają inni...


Adrian na te słowa umilkł, zwracając wzrok gdzieś w bok, na sterylną powierzchnię blatu kuchennego. Ten gość był strasznie podobny do niego, ale właściwie, to tak zupełnie inny. Zastanawiające, czy gdyby urodził się właśnie w takiej rodzinie jak on....czy byłby nim? Cholera, a jednocześnie, mając tak bardzo rację, było w jego myślach coś tak złego, co nie dało się wytłumaczyć racjonalnie. Hipokryzją byłoby wogóle wartościować, ale...coś było nie tak, coś dręczyło Adriana, który teraz przygryzł wargę, nic nie mówiąc.

- Poznałeś swojego wroga? - zapytał lodowatym, skończenie logicznym i wyzutym z jakiegokolwiek ludzkiego odruchu, czy uczucia głosem gospodarz domu, wykorzystując chwilę ciszy, która została po jego słowach. Ten głos sprawił, że ciarki przeszły po plecach Adriana.
- Zastanawiasz się nad tym, czy gdybyśmy się gdzieś przed narodzeniem - głos odzyskał normalną barwę - zamienili miejscami, czy to wyglądałoby tak samo...

Chłopak, pogrążony do tej pory w milczeniu, drgnął nagle. Jego źrenicy rozszerzyły się w strachu/zdziwieniu. Skąd...

Dźwięk stawianego kubka spowodował, ze Adrian spojrzał na rozmówcę, który delikatnie się uśmiechnął:
- Zapomniałem powiedzieć - na imię mam Thomas... Kawy? - wybił rozmowę na zupełnie inne tory jednym zdaniem...

Jego rozmówca skinął głową, zachowawczo, uważając, by ruch nie był zbyt gwałtowny. Gdy spoglądasz w oczy drapieżnikowi, nie możesz go prowokować, bo zaraz rzuci się na Ciebie swoimi kłami i pazurami, zabijając i pożerając. Dlatego, wobec człowieka, takiego człowieka, Adrian musi być ostrożny.

I teraz osiągnąłeś już wszystko, co ma życie do zaoferowania, nie? Teraz to w sumie wypadałoby uciec do tajgi, wylecieć w kosmos albo mantrować w Tybecie? Cholera, jaki Ty jesteś podobny do mnie i moich kumpli... słuchaj ziom, sam jestem wkurwiony niepomiernie na to, co dzieje się dookoła, no, po prostu mnie aż trzepie wewnątrz, gdy słyszę niektóre opcje. A mówiąc o rzeczach poważniejszych, to już zupełnie nie do wyobrażenia dla mnie jest kłamstwo Tiananmen czy okupacja Czeczeni. Ale rzeczywistość jest cholernie prawdziwa, nie można iść na łatwiznę, nawet, jeśli jest się na szczycie. Skąd mogę to wiedzieć? Bo mogłem uciec z Twoim samochodem, ale to byłoby zbyt łatwe, to nie wymagałoby ode mnie niczego...i nie sprawiłoby, że byłbym lepszy czy szczęśliwszy - myślał, patrząc w oczy Thomasa, póki nie usłyszał jego słów.

Ekspresowi zajęło chwilę zrobienie kolejnej kawy. Chwilę kompletnej ciszy przerywanej tylko dźwiękiem przelewającego się naparu... Stawiając kubek na stole Thomas powiedział:

- Czasami atak jest najlepszą obroną... Zresztą tylko od ciebie zależy, czy chcesz mi dokopać, czy odpuścić... po raz kolejny znajdując sobie usprawiedliwienie... Na studiach zawsze dostawałem w dupę, myślałem, że mnie nie lubią, bo jestem za młody i za dobry. Dopiero później zrozumiałem, żę ci wszyscy ludzie dawali mi szansę na rozwój...

Hesse złapał się za głowę, która teraz już solidnie bolała. Cholera, cholera, cholera, co jest ja, a nie ja? Śnię? Czy już popadłem w schizofrenię, o którą się podejrzewałem?
Może nie wypadałoby myśleć? Bo ON odezwie się. Co to za wybór, co to za wybór, jaki daje? On, czy ja? O co chodzi? Kur...


Cisza, krojąca trzewia mężczyzny.
Thomas konsekwentnie rozkładał jego psychikę na elementy pierwsze, zajmował się każdym szczegółem, był tak bardzo opanowany w tym co robi i tak bardzo miał rację...
To zdawało się coraz bardziej niebezpieczne. Jakimś... cholernym trafem ON wiedział wszystko. Zaraz, zaraz....
Adrian wstał, mało co nie przewracając krzesła i doskoczył do postaci Thomasa, próbując złapa jego ramię.

Dlaczego? By sprawdzić, czy Thomas nie jest majakiem. Czy naprawdę istnieje.

A Thomas? Jakby zupełnie nie zdziwiony:

- Z krwi i kości, umysłu i woli...

Hesse puścił jego ramię, odsuwając się na kilka kroków, nagle pobladłwszy. Odwrócił się i przemaszerował obok stołu, mówiąc jakby do siebie, gestami dłoni akcentując emocje tkwiące w poszczególnych słowach
- Kurwa, w takim razie oszalałem. Przestałem sobie radzic z rzeczywistością i wpadłem w spiralę samowywołujących się zdarzeń mających mnie podświadomie ukarać. Jesteś jungowską personifikacją Cienia czy...cholera, cholera... - oparł się pięściami o stół, stojąc nad dymiącym kubkiem kawy po przeciwległej jego stronie - Zaraz, zaraz...czyli...powinienem, znaczy chcesz, bym Cię zadusił gołymi rękami? Udowodnił, że mogę to zrobić? Że po prostu powinienem, bo część mnie mówi, że to słuszne? - zadawał pytania, będąc coraz bardziej w rozsypce. Powoli dochodziło do niego, w jakim koszmarze uczestniczy, ale wolał odpychać tę myśl na skraj, po prostu teraz działając. Gdyby zastanawiał się dłużej nad swoimi słowami czy czynami, musiałby literalnie postradać zmysły.

- Czy możesz? Czy chcesz? Czy powinieneś? Czy jesteś w stanie? Czy już postradałeś zmysły czy stanie się to za chwile? - głos rozległ się w czasce Adriana, ale przypominał bardziej spadające na swoje miejsce kamienne płyty, które z głuchym dudnieniem zakrywały jego jaźń. Usta Thomasa nie poruszały się ani o milimetr - Za co miałbyś się karać - zapytał i upił łyk kawy - Masz coś na sumieniu?


***

Nie chciał pamiętać tamtego momentu. Nigdy w życiu tak się nie bał. Nigdy nie czuł tak jak wtedy, że świat wymyka mu się spod stóp i wywraca jego trzewia na drugą stronę. Poczuł dreszcze przechodzące po całym jego ciele, teraz, w kilka godzin po tym zdarzeniu, wciąż nie mogąc zasnąć, jeszcze raz sprawdził przez judasza, czy nie ma nikogo na klatce. Oprócz głównego światła w pokoju zaświecił też lampkę na biurku. Dopiero po tej operacji mógł z powrotem położyć się na materacu i patrzeć na światło słońc. Jednak pamięć uporczywie dawała o sobie znać...

***

- Arrgh... - to musiało boleć, gdy teraz w jego czaszce narastały coraz trudniejsze do zrozumienia koncepcje - Ja...nikt nie jest idealny...popełniałem błędy...kurwa, jak każdy... - właściwie, to wulgaryzmy miały mu w założeniu dodawac otuchy, ale teraz zostawało coraz mniej między nim: jego myślami, a Thomasem: złym snem materialistów dialektycznych.

- Po co tu przyjechałeś? - pytanie Thomasa było dziwnie wypowiedziane, jakby odpowiedź była znana czy nieistotna, ale wymagająca wyartykułowania...

- By oddać Ci, co Twoje, do cholery. Miałem miec samochód do rana, tzn. do około 4 z kawałkiem, nawet zostawiłem go na parkingu i... - teraz przypominało mu się trochę więcej szczegółów, tak, tak było...ale coraz bardziej czuł, że spada i przyśpiesza, by rozstrzaskać się straszliwie o powałę swojej własnej czaszki...

- A powiedziałem którego rana? Jako ludzie coś zakładamy, bo mamy jakieś przesłanki... działamy, mając środki... Dlaczego automatycznie, instynktownie z tego korzystamy, a świadomie nie?

- Co? Że...bo...hej, to zwierzęce. - Adrian coraz wolniej kojarzył, ale w jakiś sposób i bardziej przejrzyście - Zwierzęta też pragną wykorzystać wszystko, do czego mają dostęp, by zwiększyć swoje bezpieczeństwo, przyjemność, szansę przetrwania...a ja podjąłem...a raczej, nałożyłeś na mnie pewne zobowiązanie. Musiałem je wypełnić, cholera...

Teraz Thomas. Teraz On. Pytanie: odpowiedź. Odpowiedź: pytanie.
- A my tacy niby ludzcy jesteśmy... Co nas od zwierzat różni? kilka IQ, zestaw genów?

- A co jeżeli dołożylibyśmy sobie kolejne kilka IQ - zapytał po chwili milczenia - staniemy się nadludżmi?

Stare pytanie: jedni podejrzewają, że to możliwość tworzenia abstrakcyjnych koncepcji, cywilizacji, wynalazków, inni, że to matematyka, inni, że ludzie to specyficzna neotenia która zachowuje przez całe życie zdolnośc uczenia się...

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. No..co wtedy? Zaraz, jak to się odnosi do Thomasa? O czym on z nim rozmawia? Po co?


- Jak sądzisz co nas różni?

- Osobowość. I zdolnośc poznawania świata. - odpowiedział Adrian z wahaniem. A ON nadal tam stał, z kawą, po drugiej stronie stołu. Cholera.

Thomas na ułamek sekundy otworzył i zamknął usta. Upił kawy zyskując kolejne sekundy.

- Wow...

- Wow? Wow? Co wow?? - chyba zwariuje, za 3 sekundy, dwie...

- Po prostu "wow". Większość ludzi w tej sytuacji mówi pieniądze, sława, powiązania, bla, bla bla...

- Czekaj...jak to większość ludzi w tej sytuacji? Znaczy się.... innym też rozwalałeś tak psyche? - wyraz jego twarzy stężał, sam nie wiedział, jak musiał teraz wyglądać, ale pewnie jakoś tak jakby wrócił zza grobu z oczyma błyszczącymi krwawym gniewem. Zresztą...nie uwierzy, ludzie może są przyziemni, ale każdy zdrowo myślący.... Potrząsnął głową, musiał pozbyć się myśli, bo będzie gorzej.

Thomas.

- Nie. Rozwalić psyche można tylko jeżeli ktoś ją ma. Wiekszości ludzi wystarczy zadać dwa proste pytania... aby poznać odpowiedź...

Coraz gorzej, Adrian. Musi odpowiedzieć.

- Dlacze...dlaczego to właśnie...właśnie ja, tutaj, tak cholernie nieposkładany, mam...nie wiedząc, co i jak i dlaczego...i cholera, czy to wogóle jest...dlaczego ja tutaj mam bronić człowieka? Jestem ostatnim, który powinien tutaj być...na moim miejscu powinieneś postawić jakiegoś poetę czy filozofa, a nie pełnego kompleksów studenta... cholera, cholera... - był coraz bardziej zmęczony, czuł, jak osuwa się na krzesło, nogi miał jak z waty, nawet nie wiedział, czemu teraz przeszła go gęsia skórka i ręka mu drżała. To było...irracjonalne. Surrealne, tak jak cała scena.

- Poetów i filozofów pytałem na studiach. Teraz zostało mi tylko życie, piękne, cudowne, nieposkładane w swej różnorodności życie... Bronić człowieka? Po co? Człowieczeństwo broni się samo. Mogłes pojechać gdziekolwiek, pojechałeś do Verdun...

- Bo...bo... - jak dziecko, jak dziecko teraz, Hesse znowu się mazgaił...dlaczego wogóle tam pojechał? Rzeczywiście, mógł jechać wszędzie...wszędzie, w tysiąc ciekawszych, ważniejszych miejsc....jedyne, na co go stac teraz, to wyszeptane cicho - Ecce homo.

- Więc tego nie strać - głos opatulił go ciepłym i miękkim płaszczem i spowodował, ze się uspokoił, jakby całe napięcie gdzieś umknęło. - Jest późno... Odwiozę Cię do domu.

- Tt..tak, tak...dzię..ki Thomas. Dzięki... - powiedział, mimo, że wszystko to nie mieściło mu się w głowie. Rozglądnął się i jakoś tak uciekła mu jedna czy dwie sekundy, że zorientował się, że już stoi, patrząc po kuchni, szukając wzrokiem mężczyznę o nazwisku Krupp...czy...kimkolwiek, czymkolwiek on był.

Thomas odwrócił się i wyszedł przez pokój na parking. Wyciągnął z kieszeni kluczyki i wsiadł do Evo. Gdy tylko silnik zaskoczył z głośników uderzyło otwarcie "Land of confusion" w wersji Disturbed. "To jest świat w którym żyjemy":

- Gdzie? - zapytał cofając.


- Gdziekolwiek...byle do domu - powiedział, zapinając pasy. Nie mógł nadal uwierzyć w ostatnie 24 - 48h, ale zdawał sobie sprawę, że wszystko, co się wydarzyło, stało się nieodwołalnie. I nigdy nie zapomni o tym, co było. Od dzisiaj...miasto za oknem, Essen...będzie dla niego troszkę inne. Bo coś pękło w Adrianie. Bo istnieje i nie można temu zaprzeczyc, ten ktoś siedzący na lewo od niego, za kierownicą. Współczesna Deus Ex Machina, rozwiązująca tragedię. Lub komedię. Wpatrywał się bezmyślnie w mrok czający się za oknem, pokrzepiony jakąś myślą, samą sobie chyba nawet niewiadomą.

To była dziwna podróż bez jednego zatrzymania, bez zwolnień i przyspieszeń. Kiedy świat w końcu zatrzymał się za oknem Adrian usłyszał:
- Jesteśmy na miejscu. Jeżeli kiedyś odważysz się wykorzystać swój potencjał, przejść na drugą stronę lustra i zacząć realizować swoje marzenia o lepszym świecie... Wiesz gdzie mnie szukać...

Adrian wysiadł pod swoim domem i po chwili światła wozu zniknęły gdzieś za zakrętem. Pozostawiając ciszę i spokój późnej nocy.

Lato.


***


Zdawało mu się, że przypominał już sobie tą rozmowę, ale nie mógł opanować się, by nie zrobić to po raz kolejny i kolejny. Wziął prysznic, by otrzeźwieć, ale wyszedł spod niego gdy spostrzegł, że zimna woda lecąca wtedy już od ponad 10 minut nie wywołuje na nim żadnego wrażenia. Zresztą, później, by nie zasnąć, jeszcze raz przemył sobie biedną banię zimnym chlustem wody.
Może to już taka podświadoma reakcja obronna, może człowiek podświadomie chce oczyścić się właśnie wodą.
Złapał się, że myśli o swojej byłej, gdy światło żarówki wciąż kłuje jego oczy, które mruży. Przeraziło go to. Wyciągnął baterię z komórki, by nie kusiło go, by zadzwonić do rodziców lub przyjaciół. Postanowił o nich nie myśleć. Bo może ON się o tym dowie. A może już wie? Może trzeba by ich ostrzec przed sobą?
Nie, stanie się szaleńcem w ich oczach. Ale...w takim razie, czy może godzić się na to, że będzie kontrolowany? Że jego życie nie będzie należeć do niego? Co się wogóle dzieje? Nie może zostawić tych pytań bez odpowiedzi, musi szukać. I znaleść sposób, by być wolnym. Rozgryźć JEGO.
I może...nie, nie zatracić się w szaleństwie, nie zwariować i zbierać szklanki czy uciekać przed białymi koszulami, nie odkręcać sobie nogi, tylko... zachować SIEBIE, znaleść SIEBIE...

***

Wymknął się nad ranem. Tak, by nikt go nie zobaczył, a on, by mógł patrzeć na to, jak Moloch zasypia, zamykając swoje jasne ślepia, gasząc wiecznie palące się w nocy światła. Cieszył się, mogąc być świadkiem chwil między nocą a dniem. Czuł się wtedy jak pasażer pociągu życia, wyłączony spoza świata wokół niego. Gorzka refleksja - tak, on już teraz jest wyłączony spośród ludzi, którzy zaczynają otwierać sklepy, uprawiają poranny jogging czy wyjeżdżają z garaży do pracy, by ominąć korki.
A on wciąż nie miał planu, mimo, że przesiedział w parku dobrych parę chwil, a południe już powoli nadchodziło.
W takim razie - pomyślał - zakupy. Posprzątać mieszkanie, zadzownić z budki telefonicznej do jakiegoś kumpla...a może do mamy? Zjeść gdzieś obiad, szukać w gazetach, omijać szerokim łukiem wzmianki o telepatach, kosmitach, duchach przodków czy tele-wariatek a la Sabrina. To może go zniszczyć, a względna normalność przyda mu się. Poszuka, pomyśli jeszcze... jeszcze....a zegarek tyka, czas nie stoi w miejscu...

Wolność

----------------------------------------------------------
Dwie grafiki są z daily.art.pl zamieszczone, jest to ciekawy projekt graficzny kalashnikova, pewnie wielu znany, utrzymany nastrojowo w klimacie przemyśleń odnośnie Generacji Nic.
 

Ostatnio edytowane przez Miriander : 30-01-2009 o 23:43. Powód: Kalashnikov by mnie zjadł
Miriander jest offline