Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2009, 20:03   #8
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ciemno, zimno i boleśnie.
- Aha, deszcz przecież, noc i mam zamknięte oczy – odpowiedział sam sobie. Ale po podniesieniu jednej powieki, potem drugiej musiał zmienić swoje zapatrywania. To nie był deszcz. Leżał w stajni, a nad nim falowała jakaś plama, która po chwili przeobraziła się w krzyczącego coś Rona. Wojak trzymał w ręku stągiew, z której kapały resztki wody wskazując bez wątpliwości, że cała reszta znalazła się przed chwilą na jego głowie.
- Spokojnie – próbował mu odpowiedzieć zastanawiając się, co się stało. Wyszedł jednak tylko jakiś bełkot, który dopiero po chwili przeszedł w jakieś sensowne słowa. Ktoś dał mu w głowę pewnie. - O, szlag! Lyonetta! - Myśl o dziewczynie podziałała niczym najlepsze pobudzające mikstury rozprowadzane w Palestynie przez ludzi Starca z Gór.

Usiadł gwałtownie, a potem stanął przytrzymując się Rona, który ani na chwilę nie przestawał gadać. Świat zawirował na chwilę plątaniną barw i kształtów, ale powoli obraz się uspokoił, a dźwięki wydały się również zrozumiałe. Wypił gwałtownie kubek wody i jeszcze jeden wylał na głowę. Zaczynało powoli do niego dochodzić.
- Ona uciekła. Coś się stało.
- Uciekła? Lyonetta
? - zadał głupie pytanie, zanim zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Uciekła? Gdzie? Mów szybko! - Wrzasnął na Rona.
- Nie wiem, nie wiem – z wyraźna rozpaczą w głosie odparł gwardzista zamku Saumur. - Coś się musiało stać w izbie w jej pokoju, bo karczmarz mówił, że wybiegła gwałtownie i wypadła na podwórze.
- To moja wina
– wyszeptał. - Moja, do jasnej ciasnej, moja! - Końcówkę wręcz wykrzyczał łapiąc się za głowę. - Gdzie Rochelle?
- Nie wiem
Ron był bezradny. Widać, że chciał coś zrobić, pomóc. Ręce jakby same poruszały się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia, ale nie wiedział … nic nie wiedział. Chociażby tego, czy Rochelle nie zostanie jego następnym panem? I czy mimo wszystko, Lyonetta nie powinna być posłuszna swemu przyszłemu małżonkowi? Och, lubił ją, pomógłby jej, ale …
- Za mną! - Wrzasnął mu w ucho Enrico. - Ten Rochelle! Rochelle! Rochelle! - Miął to nazwisko w ustach jak najpodlejsze przekleństwo. - Leć, Ron, na górę, ściągaj resztę ludzi. Łapać za broń, kto co ma i migiem pod drzwi – mówił już biegnąc. Był rycerzem, szlachetnie urodzonym szczęściarzem. Wywodzący się z pospólstwa Ron i reszta służby, chcieli czy nie chcieli, musieli go posłuchać.

W izbie nie było Rochelle'a ani Lyonetty. Pachołków wicehrabiego tylko dwóch, którzy, widząc wpadającego Sept Toura, zamarli. Enrico nie bawił się w uprzejmości. Skok i chwyt za wszarz, który postawił pierwszego z brzegu człowieka Rochelle'a do pionu.
- Gdzie hrabianka i gdzie on jest? - Wycedził. - Mów, jeżeli chcesz ocalić głowę.
- Głowę
? – Niepewnie wyjąkał wąsaty rudzielec w barwach wicehrabiego.
- Tak, głowę – potwierdził Sept Tour, któremu ręką drżała z nerwów. - Gdzie ona jest? Co on jej zrobił? Gorze! - Przelatywało mu przez myśl, kiedy zbaraniały i wystraszony pachoł nie potrafił wyjąkać słowa. Może, zresztą nie chciał, ale Enrico nie miał czasu na zabawę. Złapał taboret i trzasnął nim przez łeb mężczyznę, który upadł nieprzytomny brocząc szkarłatna mazią z rozciętej skroni.

Szczęśliwie, jego zaskoczony i mocno podpity towarzysz przez chwilę nie reagował. Kiedy wreszcie oprzytomniał i sięgnął po leżący na podłodze miecz, Sept Tour już rozprawił się z jego kompanem i, nie patyczkując się, kopnął w pochyloną głowę pachołka. A potem doskoczył, łapiąc lecącego na ścianę brodacza:
- Gdzie ona jest? Mów! - Potrząsał go nie zważając, że półprzytomny człowiek ledwo bełkotał, a krew lała mu się zarówno z połamanego nosa, jak i rozciętych warg. Leżał na ławie pod ścianą przewrócony w poprzek. Enrico, chlusnąwszy mu na głowę garncem złapanego ze stołu piwa, żądał szybkich odpowiedzi. Wreszcie pachoł jęcząc oraz plując co chwila purpurą wydusił z siebie coś na temat wsi i klasztoru. Potem ciśnięty legł pod ścianą rzygając krwią i wódką,to wypluwając, to krztusząc się własnymi wymiocinami.
- Socrebleu! - Zaklął Sept Tour nie patrząc na niego. - Gdzie jest karczmarz? - Zastanawiał się rozglądając. Jako miejscowy pewnie najłatwiej wskazałby klasztor i wioskę, o której wspominał sługa Rochelle'a. Ale właściciel zajazdu z umiejętnością znikania na najwyższym możliwym do opanowania poziomie, wsiąkł niczym kamfora i Enrico już tylko myślał, kogo dorwać następnego.
- Opanuj się – zganił samego siebie. - Denerwując się nic jej nie pomożesz. Gdzie mogła pójść? Wioska czy klasztor?
- Ron
! - Krzyknął na schodzącego z trójką służących Lyonetty wojaka. - Co to za klasztor? Jaka wieś? Znasz ten teren? Gdzie panienka mogła pójść?
- Klasztor niby to Benedyktynki. Ot, niewielka to osadka, chałup kilka, kościół, zakrystia. Obok trochę pól i barcie. Ojciec jaśnie panienki bywał tutaj miód nabywać i wspomagać czasem mniszki. Natomiast wieś też nie będzie duża. Należy do pana de Vow, wasala mości de Rochelle'a.
- No to wiemy. Ty i ty
– wyznaczył szybko – pędzicie do tej wsi na wszelki wypadek, jakbym się jednak pomylił. Wasza głowa w tym, żeby nic się panience waszej nie stało, jeżeli byście ją tam znaleźli. Jeżeli zaś nie, jak przypuszczam, to wracajcie do tej karczmy, tylko ostrożnie. Nie wiemy co się stało i być może ludzie Rochelle'a nie byliby przychylnie nastawieni. Rozumiecie. Jeżeli się rozminiemy, to po prostu dowiedzcie się, gdzie jest hrabianka, albo wracajcie do Saumur. Tam pewnie będą znać jej miejsce pobytu. No, migiem.
- Tak, panie
– usłyszał jeszcze i dwójka służących z zamku Saumur rozpłynęła się w nocnej mgle. Wyglądali na dość bystrych, ale jednocześnie takich, którym ktoś musi wydać jasne polecenia zanim cokolwiek zrobią. - Ron i wy – zwrócił się do kolejnej dwójki – idziemy do tego klasztoru. Ron, znasz drogę?
- Ano zmylić nie powinienem. Mgła wprawdzie trochę nachodzi, ale księżyc oświetla jasno. Trafię.
- No, to twoja w tym głowa, boć możliwe, że żywot swojej panienki trzymasz właśnie w ręku.
- Nie zmylę
– zaciął się. - Klnę się, że doprowadzę.
- To i dobrze. Idziemy. Tylko czuj duch. Każdy niech weźmie jakie ostrze, bo możemy się na ludzi wicehrabiego natknąć.
- To się wie
– mruknął jeden ze służących, chłop mający bary szerokie niczym szafa, a drugi znacznie niższy przy lekkiej tuszy skinął tylko na potwierdzenie.

***

Mgła to zawsze przyjaciel uciekinierów i przekleństwo ścigających. Enrico teraz błogosławił ją, ciesząc się, że da szansę Lyoneccie, a z drugiej właśnie przez nią Ron miał problem ze znalezieniem właściwej drogi. Wiedział, że w takich chwilach nie należy poganiać przewodnika, bo ten się tylko bardziej denerwuje i w ogóle traci głowę. Przecież lubiący swoją panią chłopak także chciał znaleźć hrabiankę i starał się, co sił.

Nie dawał po sobie znać, ale coraz mocniej niepokój chwytał go za serce. Gdzie jest? Czy uciekła szczęśliwe? Czy wybrali właściwie? Coraz mocniej zaciskał usta, żeby nie wybuchnąć. Modlił się, by zdążyli, ale czas upływał. Upływał na błądzeniu, które nic nie przynosiło oprócz niepewności w sercu. Miał już potrząsnąć Rona za fraki, gdy usłyszał:
- Mur! Mur! Po prawej mur Ron zdecydowanie przesadził krzycząc, a Sept Tour, mimo, iż poczuł po raz pierwszy ulgę tego wieczoru, złapał go za głowę i natychmiast zatkał usta dłonią.
- Cicho – potem dopiero uwolnił chłopaka. - Jeżeli oni tam są to jeszcze kilka takich wrzasków i wszystkich zawiadomisz o naszym przybyciu. Cisza wszyscy. Gdzie jest furta?
- Tam, na lewo. Wybaczcie, żem nie pomyślał
– odparł cicho.
- Co to za klasztor?
- Siostry od św. Benedykta tu się modlą. Dookoła mur z kamieni i cegły, pewnie pozostałość po jakimś miejscu obronnym. Właśnie w nim jest furta. Kiedy wejdziemy, trafimy na całkiem spore podwórze, gdzie jest kilka chałup, co to mniszki mieszkają i insze służebnice klasztorne. Jest także kościółek i zakrystia, gdzie ksiądz nocuje, jeżeli akurat przebywa tutaj mszę świętą odprawiać.
- Szybko więc do furty. Może siostrzyczki będą wiedziały, gdzie jest Lyonetta
? - Rzekł ni to do Rona, ni do siebie.

Wyłamana niedawno brama mówiła wszystko. Lyonetta jest tu, ale za nią przyszedł Rochelle. Trafił szybciej niż oni. Znacznie szybciej. Nie wyglądało to dobrze, tym bardziej, że na podwórku zaczął ktoś krzyczeć … kobieta ... Nie czekając na nic wpadł do środka niemal nie zderzając się z jednym z pachołów wicehrabiego, który właśnie zdzierał z jakiejś nowicjuszki szaty.

Młoda, przerażona dziewczyna leżała już na mokrej trawie z rozdartym habitem, który nie chronił jej wstydliwości przed męskim okiem. Zapewne wcześniej to ona krzyczała, ale teraz pozostały jej już tylko jęki, kiedy gruby mężczyzna przytrzymywał ją jednym łapskiem za szyję, drugim zaś usiłował opuścić sobie spodnie. Właśnie wbiegając Sept Tour dostrzegł w świetle księżyca jego owłosiony tyłek, z którego opadały portki. I już się przymierzał do półomdlałej z bólu i strachu dziewczyny, gdy silny kopniak posłał go na bok.
- Uff - Sept Toura aż zabolała noga. Ten chłop ważył tyle, co kilka worów zboża, ale zaskoczony nagłym atakiem poleciał na bok równie dobrze jak każdy inny. Ze spuszczonymi gaciami i podflaczałym przyrodzeniem wyglądał niczym troll, o którym legendy opowiadali mu Normanowie na wyspie Rodos.

- Gdzie dziewczyna? Gdzie Rochelle? Ilu was jest? - Sztylet Enrica przyłożony do szyi niedoszłego gwałciciela mówił, że nie pora na żarty.
- Ja … ja … - coś próbował wyjąkać pachoł, tyleż zaskoczony, co wściekły na niespodziewanych napastników. A może z premedytacją zwlekający i usiłujący szukać swojej szansy?
- Nie mam czasu, gnoju. Gadaj.
Oprych nagle zaśmiał się pogardliwie spluwając w bok.
- Gówno – wychrypiał. – Myślisz, że ci coś powiem . Niby dlaczego miałbym wygadać cokolwiek pieskowi małej Saumurki? - Zgrywał chojraka, zresztą, może nawet był chojrakiem. Albo próbował zyskać na czasie? Może. Sept Tour nie dał mu tej szansy. Błyskawicznie złapał go za dłoń. Jeden nagły ruch i mały palec lewej ręki oprycha zwisł bezwładnie wyłamany.
- Auuu! - Wyjąc z bólu usiłował się rzucić do przodu, ale ostrze sztyletu na grdyce wyjaśniło mu, że to nie najlepszy pomysł. Jeszcze szybkie trzaśnięcie łokciem w głowę i … potem poszedł kolejny palec.
Krzyk stłumiony uderzeniem w szczękę.
- Zamknij pysk. Jeszcze raz powtarzam: ilu? Gdzie? Masz jeszcze 8 zdrowych palców plus te u nóg.
- Nie, nie! Aughr
… - próbował stłumić krzyk widząc uniesioną rękę Sept Toura. Gryzł wargi, łkał z bólu, ale mówił. Jąkając się, ślimacząc, plącząc język. - Jest nas pięciu razem z panem. Jaśnie pan pobiegł do kościoła szukać panienki! Krzyczał, że nauczy tę sukę moresu - rzucał wściekłym spojrzeniem to na swą niedawną ofiarę to na swego obecnego oprawcę. Wściekłości i bezsilności przeplatała się z strachem.
- Nie wiem gdzie jest ona! Naprawdę! Pan podejrzewał, że mniszki ją gdzieś ukryły
Sept Tour spojrzał na ciągle przerażoną nowicjuszkę, którą któryś z jego ludzi nakrył litościwie płaszczem. Dalej nie mogła wyjąkać słowa, tylko kuliła się i płakała. Na pierwszy rzut oka było widać, że od niej niczego się nie dowiedzą. Ponadto jeszcze dwie zakonnice leżały obok. Nie ruszały się, ranne lub zabite.
- Ron, zajmiesz się nią i przeszukacie cały dziedziniec. Wszystkie chałupy – mówił prędko. - Może Lyonetta tu się ukryła, a jak znajdziecie, któregoś z oprychów Rochelle'a to wiecie, co robić – nagłym ruchem ręki trzasnął zbira w skroń głownią sztyletu. Pachoł padł nieprzytomny.

***

Wnętrze kościoła było oświetlone tylko płomieniem kilku liturgicznych świec płonących przy bocznym ołtarzu. Rzucały one przytłumione światło na podłogę, gdzie leżała kolejna nieprzytomna zakonnica, tym razem godnego wieku.


- Gdzie ona jest? - Zastanawiał się moment rozglądając po ścianach, gdy dostrzegł ciemny korytarz prowadzący w bok nawy. Do zakrystii? Może do cel? Wobec tego pewnie w zewnętrznych chałupach spały nowicjuszki lub pomoce klasztorne. Tak czy siak, nie było się co kombinować. Zapalił jeden z kaganków znalezionych przy ścianie i ruszył w głąb korytarza, najpierw prosto, potem schodami w dół i znowu prosto.

- Sweno! Gdzie ty, kurwa, jesteś? - Głos mężczyzny z głębi korytarza, gdzieś za zakrętem sprawił, że przyśpieszył kroku niemal nie dbając o zachowanie podstaw ostrożności. Biegł. To przecież żeński klasztor, poza księdzem nie mogło być tu nikogo prócz ludzi wicehrabiego.
- Sweno! To ty? - Szpakowaty mężczyzna o długich, spiętych miedzianą obręczą włosach stał w półmroku ledwie rozjaśnianym słabym światłem lampki oliwnej. Nie widział Sept Toursa dobrze, zresztą miał może słabszy wzrok, bo patrząc mrużył oczy. Słysząc jakieś męskie kroki zbir przekonany był pewnie, że to kompan, z którym zabawiali się na klasztornej ziemi. Może nawet ten, którego powalili na podwórzu. Tym razem Enrico nie bawił się w subtelności. Nie mógł. Śpieszył się, po prostu trzasnął typa w skroń głownią sztyletu. Solidnie, ale chyba ten drab miał głowę twardą niczym ceber, bo zwalił się, ale zaraz spróbował podnieść.
- Czyżbym zbyt słabo go uderzył? – Przeleciało przez myśl Sept Toursa. Dłoń była niemal szybsza niż myśl. Trzasnęła w brodę chwiejącego się mężczyzny. Ten próbował jeszcze zablokować uderzenie, ale cios Enrico działał błyskawicznie. Świst ręki zakończony nagłym zderzeniem z szczęką posłał go ze stukotem na drzwi celi, zza których usłyszał znajomy głos. Głos wściekającego się wicehrabiego.

Skok do bramki, chwyt i był w środku prąc do przodu niczym sina, gradowa chmura. Tam była ona … i wicehrabia. Piękna i bestia. Przypominająca wodną nimfę w swej nagości skrytej jedynie na łonie strzępkami szat. Przerażenie w pięknych oczach, sińce na twarzy i ostre ślady paznokci na twarzy wicehrabiego mówiły, jak walczyła, jak próbowała. A teraz stała już tam, pod ścianą ... bezbronna, z falującą piersią, której w tej chwili nie osłaniało nic poza jedną dłonią. Druga bowiem kurczowo zaciskała resztę sukienki na biodrach. W jej zapłakanych oczach widać było zarówno rozpacz, jak i ulgę pomieszaną z dziewiczym wstydem.

- Uratuj mnie! Uratuj mnie! - Wołały jej słodkie oczy na przemian z - nie patrz na mnie! Nie patrz, proszę. Nie teraz. Wstydzę się - i – dlaczego tak późno!
Dlatego starał się nie wpatrywać w kształtne piersi, tylko oczy. Takim samym spojrzeniem przepraszał ją za spóźnienie i szedł jednocześnie do wicehrabiego niosąc mu bezpardonową zemstę.

- Trzymaj się z daleka, Sept Tour, bo ona zginie Rochelle w desperacji zasłonił się Lyonettą. - Ona jest moja, rozumiesz, moja – sztylet przyłożony do smuklej dziewczęcej szyi i kilka cieknących po aksamitnej skórze kropel krwi wyraźnie wskazywały, że jest gotów na wszystko. - Odsuń się, mówię. Bo nie będę się patyczkował i zamiast tylko ją zerżnąć i zrobić żoną, uczynię z niej niewolnicę i oddam hołocie. No co, wolisz mnie w łóżku, czy grupę żołnierzy na dziedzińcu. Ale wy lubicie takie rżnięcie. Co należysz do takich, podła dziwko? Trzymaj się z dala! - Wrzasnął widząc, że Setpt Tour znowu próbuje podejść. - Słuchaj, wychodzę z nią i nie zbliżaj się na mniej niż kilka metrów. Rozumiesz, bo zarżnę jak kociaka. No, grzeczny chłopczyk. Ty też będziesz grzeczna, jeżeli nie chcesz, żebym ci przeciął grdykę. Widziałaś kurczaki z oberzniętą główka. To wiesz, jak byś wyglądała. Chcesz, Sept Tour, zaryzykować? – Enrico znieruchomiał puszczając go z Lyonettą na korytarz. - Teraz nam przeszkodzono, ale mam ją, mam i wezmę do swojego zamku, a ty myśl, myśl, jak ją będę pieprzył. Tam zobaczysz. Nikt nam nie przeszkodzi. Co, maleńka. Będziesz wyła z rozkoszy w moim łożu, a ty, najemniku, będzie się wściekać.

Kiedy Enrico widział piękne, silne ciało Lyonetty, jej głębokie, rozpaczliwie wzywające pomocy, oczy. Kiedy patrzył na jej brzuch, nogi, szyję, buzię i nieudolnie zakrywane piersi zakończone ciemnymi malinkami sutek … naprawdę się wściekał. Wiedząc jednak, że jeżeli nie pomoże jej teraz to nikt tego nie zrobi, myślał … myślał … myślał … postępując krok w krok za wycofującym się z dziewczyną Rochellem.
- Pomóż mi! - Krzyczał jej wzrok. Nie chciała ginąć, ale jakby nie widziała, co jest lepsze, czy nadziać się samej na klingę Rochelle'a, czy przyjąć z rozpaczą los, który jej pragnął zgotować.

Powoli szli korytarzem. Wycofujący się wicehrabia trzymający Lyonettę i postępujący kilka kroków za nimi Sept Tour. Najpierw obok cel, potem schodami na grę do kościoła i przez nawę, gdzie stało kilka biało odzianych mniszek. Stojące niepewnie Widocznie przyszły z zewnątrz, kiedy Enrico przebywał na dole.
- Z daleka, dziwki! - Wrzasnął Rochelle wpadając prosto na nie z korytarza. - Odsunąć się. Mówię, odsunąć się! Bo zatłukę. Tu kurrr … - zmiął przekleństwo, gdy jedna z zakonnic nie odsunęła się wystarczająco szybko. Pchnął ją. Moment. Chwila wystarczyła, by napięta do ostatnich granic Lyonetta nie zważając już na wstyd złapała go za rękę trzymająca sztylet i wpiła w nią z całej siły zęby.

- Auuu! - Wrzask Rochelle'a wypełnił kościół, a brzęczący dźwięk uderzającego w kamienną ostrza dał Sept Toursowi sygnał do ataku. Ruszył niemal łapiąc Rochelle'a za płaszcz. Wicehrabia rozpaczliwym pchnięciem odtrącił Lyonettę na Enrico i skoczył do drzwi kościoła. Tam byli jego ludzie! Tam była droga ucieczki, a może nawet odzyskania dziewczyny? Tam! Skok, chwyt. Spóźniony. Ech!

Jakaś mniszka narzuciła na nagie ciało Lyonetty pelerynę, a Enrico rzucił się do drzwi za Rochellem wyciągając miecz.
- Nie tutaj, nie w kościele! Proszę nie walczyć! - Słyszał jeszcze głos jakiejś benedyktynki, ale był już na dziedzińcu klasztornym.
- Mam cię! - Usłyszał nagły okrzyk wicehrabiego, który ukrył się za drzwiami i nagle zamachnął. Sept Tour nie mógł odskoczyć, uniknąć, ale miecz dzierżył już w garści. Wzniósł w osłonie. Zgrzyt! Potężne cięcie Rochelle'a ześliznęło się po klindze Enrico i trzasnęło w okute metalem kościelne drzwi. Poleciały drzazgi pomieszane ze skrami. W bok! Nagły odskok i wzrok zaskoczonego napastnika.
- Kurwa! - Wicehrabia chyba spodziewał się innego efektu. Znowu wzniósł oręż przyjmując szermierczą postawę. Świsnął! Kolejny raz mierząc w szyję. Ciemno. Tylko księżyc igrał na stalowych ostrzach, które jęczały zderzając się raz za razem ze sobą. Wicehrabia pomimo charakteru godnego zbója, a nie rycerza, a może właśnie dlatego, walił mocno i znał się na walce. Ha! Każde jego uderzenie wtórowało głośnemu, a okrzykowi, któremu zaraz towarzyszyło przekleństwo, kiedy Sept Tour parował lub unikał. Enrico sprawdzał przeciwnika. Męczył przejmowaniem bezskutecznych ciosów. Drażnił sprawną obroną.

- Dobry jest! Gnojek! - przeleciało przez myśl Sept Tour blokującego strasznie mocny cios od góry. Wicehrabia uderzył z całej siły, niczym drwal powalający drzewo. - Dobry! Ale jeszcze za mało – niemal stęknął odbijając klingę Rochelle'a, a potem nagle odskoczył i zamiast zaatakować głowę, jak dotychczas, pchnął ostrze znacznie niżej. Niżej niż w pierś. Niżej niż w brzuch. To była odpowiedź na próbę gwałtu. Nagły wyprost ramienia! Sztych! Końcówka zimnego ostrza zagłębiła się w podbrzuszu Rochelle'a tnąc, niszcząc, demolując na swej drodze drogie każdemu mężczyźnie organy.

Przez chwilę wicehrabia stał, jakby do jego umysły nie docierało co się stało, a potem nagle z jego ust rozległo się wycie. Straszne wycie, niczym skowyt wściekłego psa. Krzyk potworny, tak jak potworne było to, co uczynił wcześniej. Miecz leżał już na ziemi.
- Aaaaaaaagh! - Wicehrabia padł na kolana ociekając krwią, która powoli zaczęła spływać pomiędzy nogami. Z nagle pobladłą, wykrzywioną straszliwie twarzą i szaleństwem w oczach krzyczał … krzyczał … krzyczał, dopóki ciemność nie zawiązała mu oczu. Ale Enrico nie patrzył na padającego okrutnika.
- Lyonetta! Lyonetta! - Skoczył do kościoła nie bacząc na nic. - Lyonetta! - Jedna z wyglądających twarzy, ta najpiękniejsza, wyszła mu na spotkanie. Znów płacząc i rozpaczliwie wtulając się w jego ramiona, jakby w nich chciała znaleźć pomoc i ciepłe ukojenie.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 10-02-2009 o 07:22.
Kelly jest offline