Mać jego. Gdzie ja jestem? Czy to kolejny defekt tego eksperymentu, którego stałem się celowym uczestnikiem? Z woli własnej otumaniłem się i zamknąłem w labiryncie znaczeń abstrakcyjnych? Czy właśnie tego jestem świadkiem?
Mam wrażenie, że konfuzji tych nie będzie końca. Nie, póki rozklejam oczy i dalej widzę miejsce, które wytworem jest raczej umysłu lumpenproletariata ostatniego, o zachwianej percepcji i rozumienia rzeczywistości.
Uniosłem się do pozycji pionowej, a przynajmniej postarałem się, walcząc z niepokojącym bólem w kręgosłupie, który jął piętrzyć się z każdym moim oddechem. -Kurwa.
odkaszlnąłem i zawarczałem w języku przodków. Kątem oka dojrzałem dwójkę ludzi, ktorzy tak jak ja, zdawali się walczyć z tą niewiarygodną fantasmagorią. Z drugiej strony, to właśnie oni zdawali się być moim jedynym punktem odniesienia, jedynym punktem, gdzie ta nierealność zawieszała się i mogłem w sposób dobitny stwierdzić, że nie jest to żaden oniryczny bełkot mojego umysłu, a rzecz niewiadoma, na pewno natomiast magiczna, która przydażyła się mnie i tym obcym zupełnie ludziom. -Czy ktoś jest w stanie powiedzieć mi, co się tutaj dzieje?!
Na początku krzyczałem. To przez delikatny pisk w moim lewym uchu. Z drugiej strony, nie oczekiwałem specjalnie odpowiedzi na moje pytanie, rzucone w eter, żeby zwrócić na siebie uwagę. Miast tego, chwyciłem za swój telefon komórkowy i wykręciłem numer do Stephena.
Gdy przyłożyłem komórkę do ucha ta wydała z siebie ostatni oddech, a raczej trio w postaci donośnych jazgotów i bateria padła. -No szlag... byłem pewien, że ładowałem ją przed wyjściem...
Wcisnąłem ją do kieszeni płaszcza i zbliżyłem się do dwójki pozostałych ludzi. |