Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2009, 23:33   #23
planstons
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Chyba czas wypisać się z tego całego poszukiwania przedmiotów, które robią dziwne rzeczy o bardzo trudnych nazwach z osobowością. Jeśli jest się na granicy życia i śmierci po raz drugi w ciągu dziesięciu minut to raczej nie ma się nad czym zastanawiać. Z drugiej strony, głupio planować przyszłość w chwili gdy wszystko dookoła wybucha zapowiadając rychłą zagładę w kuli płomieni czy też w wyniku spotkania z kupą piachu. Dziwne, że jak się po nim chodziło to wcale nie sprawiał wrażenia ciężkiego, raczej można by się po nim spodziewać, że będzie niczym puchowa kołderka… Z drugiej strony nawet zrucona z odpowiedniej wysokości kołderka mogłaby zabić. Właśnie mignął mu przed nosem dość sporych rozmiarów metalowy odłamek. Gość po drugiej stronie korytarza już nie zobaczy swoich dziatek… Ale za to umarł tworząc iście awangardowe dzieło ze swojej krwi i jelit. Sam miód! Jak nic kilkanaście tysięcy dolarów… szkoda, że nikt prócz Johna nie mógł tego zobaczyć… albo raczej mógł ale nikt nie zwracał na to uwagi. O także po chwili stracił zainteresowanie. Krzyki umierających i przerażonych ludzi nie ułatwiają kontemplacji sztuki. Choćby nie wiem jak piękna była. Sięgnął do kieszeni. Pogrzebał tam chwilę. Swędziały go jajka. Nie dziwnego. Ludzie zazwyczaj dość mocno się pocą kiedy ich śmierć zbliża się nieubłaganie. Tak więc karmelek był trochę mokry i pognieciony. Ale wciąż smakował wybornie. Roztapiał się w ustach powoli, niosąc ze sobą ukojenie dla skołatanych nerwów. Obok drzwi, których Walker trzymał się kurczowo, tylko co jakiś czasy wystawiając głowę na zewnątrz przebiegł jakiś płonący człowiek. Umieranie bywa fascynujące. I na swój sposób piękne. Oczywiście jeśli dotyczy innych. Jego już wcale takie ni było. O czym przekonał się już po chwili, gdy kolejna eksplozja wstrząsnęła pokładem. Świat zawirował. Jego drzwi bezpieczeństwa dotąd doskonale chroniące go przed złem całego świata zostały mu brutalnie wyrwane z rąk i poleciały w sobie tylko znanym kierunku. A w zasadzie to po chwili ruszyły na spotkanie mateczki ziemi. Tak jak on. Jego marzeniem było skok ze spadochronem. Przestał o tym marzyć. Miał dość swobodnego spadania do końca życia. Czyli, w przybliżeniu, na kilka najbliższych minut. Odetchnął głęboko i starał się zachować spokój. A przynajmniej sten spokój udawać. Jakby ktoś miał go zobaczyć… Po chwili zrezygnował. Kontrola nad zwieraczami była zdecydowanie bardziej zajmująca i wymagała całej dostępnej obecnie uwagi. Gdy już myślał, że nawet to nie wystarczy, i fraza „zesrać się ze strachu” przestanie mieć jedynie metaforyczne znaczenie, wszystko wypełniła czerwień. „Czyżbym był martwy?”. Och nie! Wszystko wyglądało tak jak przed wybuchem. Czyzby ze strachu kompletnie mu odjebało? A może to wszystko jest snem? Uszczypnął się raz. Uszczypnął się drugi. Nic. Nadal gdzieś szedł. Zaraz, zaraz! Szedł? Jak to: szedł? Nie przypominał sobie aby wydawał nogom rozkaz udania się gdziekolwiek. One tymczasem niosły go nieubłaganie przez jednakowe korytarze statku. Po drodze omijał jednakowo ubranych ludzi, których twarze nie wyrażały zbyt wiele. Nie to żeby m się tez przyglądał zbyt natarczywie. Wolał nie zwracać na siebie żadnej uwagi. Chciał jedynie poczuć pod nogami stały grunt, który nie wybucha nagle i bez ostrzeżenia. Poza tym, miał jeszcze inne dobre zajęcie. Przeszukiwał swój mózg w poszukiwaniu informacji, gdzie też idzie. Eureka! Zmierzał do kapsuł ratunkowych! No, to nawet zgadzało się z jego pragnieniami. Ostatni odcinek drogi pokonał zastanawiając się, co też właśnie miało miejsce. Matrix? Neo – gdzie jesteś? Bardziej pasował mu wariant z jego niepoczytalnością umysłową… ale to wszystko było zbyt realne jak na wytwór chorej wyobraźni… z drugiej strony… Potrząsnął gwałtownie głową jakby czemuś energicznie zaprzeczał. To nie był czas i miejsce na takie rozmyślania. Poza tym, jeżeli to matrix, to wtedy musi walczyć o życie, bo ciało nie może żyć bez umysły. O! Warto chodzić do kina. No i na dodatek dotarł na miejsce. Oto ona! Malutka, fajniutka, troszkę ciasna. Taka jakie lubił. Jego idealna kapsuła ratunkowa. W zasadzie teraz to każda byłaby idealna… Wgramolił się do środka nie zwlekając dłużej. Przez myśl przebiegło mu, że mogą do niego strzelać. Bo kto też używa kapsuły gdy statek nie idzie na dno… czy też na spotkanie wydmy? Otóż ktoś kogo nie powinno być na statku. Lub dezerter. Ale kto by się przejmował takimi szczegółami. Los go kochał… albo kochała. To by było lepiej jakby była kobietą. Wcisnął przycisk. Poczuł się jak R2-D2. „Obi-Wan, nadchodzę!”. Przez małą szybkę widział jak zbliża się piasek, dostrzegał nawet kilka małych postaci. O! Czyli jednak nie przeżył tylko on? W sumie co go to obchodziło? Jego pojazd uderzył z impetem w ziemię. Bolało. Szczególnie jak uderzał się w głowę. To będzie brzydki guz. Ale żył! Nie zginął rozpłaszczony na burcie statku, nie zginał w kuli ognia na jego pokładzie, nikt też nie zestrzelił go w drodze powrotnej na ziemię. Wygramolił się z metalowej puszki. A gdy już to zrobił przybrał minę zwycięzcy, oparł jedną nogę na szczątkach tego co przyniosło go wprost z niebios, rękę zatknął za uniform niczym Napoleon i odwróciwszy głowę ku Słońcu pełnym głosem rzekł:
-Wróciłem. Cieszycie się Cukierasy?
 
planstons jest offline