Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2009, 15:50   #371
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Sasha Vyrkos. Tak zdaje się nazwała ją Shizuka. Ortega obserowała ją badawczo próbując wywnioskować coś na temat nowego przeciwnika. Sahsa robiła dziwne wrażenie a jej aura była niepokojąca. Ponadto jej wygląd miał w sobie coś nienaturalnego, coś sprzecznego z prawami natury. Na pozór ładne kobiece rysy w zestawieniu z chłopięcym głosem i czymś męskim w ruchach i zachowaniu. Miszmasz tyle podejrzany co i niesmaczny. Kobieta czy mężczyzna? Trudno było ocenić, ale Sasha bez wątpienia była wampirem. I to nie byle jakim wampirem, a to sugerowało, że należy zachować stosowną ostrożność. Ortega nie była nieśmiertelna, przynajmniej nie bezwarunkowo a zaatakowanie Sashy wydało jej się jednoznaczne z targnięciem się na własne życie.

Nagle otoczył ją pierścień płomieni. Gdzieś w jej wnętrzu zadrżała Bestia, prychnęła zaniepokojona i podkuliła ze strachu ogon. Ortega pokazała kły i zniżyła się do kucek szukając wśród śniegu swojego wybawienia. Bezmyślnie przysłoniła też twarz rękami, chcąc w tym dziecinnym odruchu odgrodzić się od szalejących płomieni. Jakby to w ogóle mogło pomóc…
Czekała na atak. Spodziewała się płomieni trawiących ciało albo spadającego na nią ostrza. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Jedyne co spłynęło na Ortegę to przydługi monolog poprzetykany groźbami. Nie zdążyła nawet nic odpowiedzieć. Sasha widać rozmowna nie była i po zakomunikowaniu jej kilku spraw praktycznie rozpłynęła się w powietrzu.

Płomienie zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły a po Sashy pozostało jedynie niejasne wspomnienie. Wspomnienie wzbudzające strach, a przecież Ortega nie należała do lękliwych. Szybko jednak zebrała ponownie myśli. Sasha nie mogła ujść daleko a śledzenie jej wydało się teraz jedynym rozsądnym wyjściem.

Faktycznie, na świeżym śniegu wyraźnie odcinały się odciski butów. Zabawa w tropienie szła jej całkiem dobrze, jednak do czasu. Problem zaczął się, gdy dotarła na teren zrujnowany przez niedawne wybuchy. Pogorzelisko, nadpalone budynki, walający się dookoła gruz. Sceny rodem z filmów katastroficznych. Trop urywał się przy zdewastowanej kamienicy.

Ortega wyostrzyła zmysły i wsłuchała się w otoczenie. Uderzyła ją kakofonia dźwięków sprawiając, że przez chwilę zakręciło jej się w głowie. Gdzieś w oddali słyszała porykiwania syren, zewsząd dochodziły ją jęki i zawodzenia ludzi poszkodowanych w wypadku. To wszystko nie pozwalało jej się skupić, wprawiało w absolutną irytację. Mimo to natrafiła na jakiś ślad. Pojedynczy zapach. Swąd palonego ciała i włosów, niewątpliwe należący do Marry.

Podążyła za tą wonią na przeciwległą stronę zrujnowanego budynku. Kolejne ślady zobaczyła na ulicy pokrytej cieniutką warstwą świeżego śniegu. Ciągnęły się w głąb zabudowań, zakręcały ku następnej ulicy i urwały się nagle. W tym miejscu zaczynały się odciśnięte na śniegu ślady opon. Sahsa musiała wsiąść do samochodu.

Mercedes stłumiła przekleństwo cisnące się na usta i rzuciła się biegiem ulicą. Trop był nadal świeży a unoszący się w powietrzu swąd spalenizny wskazywał, że były tu jeszcze przed momentem. Musiała zaryzykować dalsze poszukiwania, nawet jeśli szanse wydawały się nad wyraz mizerne.

Za rogiem ulica przechodziła w bardziej ruchliwą odnogę. Toreadorka omiotła wzrokiem skrzyżowanie. Sześć samochodów… Zapamiętała marki, kolory i numery rejestracyjne. Może na coś się ta wiedza przyda, może nie. Teraz jednak musiała zdać się na ślepy los, na ewentualny łut szczęścia.

Renault Thalia, srebrny, RV353531
Opel Astra, czerwony, RVK45265
Jeep Cherokee, srebrny, RV7466MJ
Honda Civic, czarny, REV375888
Alfa Romeo 75, żółty, RV0857555
Toyota Land Cruiser, ciemnozielony, ED3674KJ, D

Podeszła do samochodu, który podjechał właśnie obok niej i zatrzymał się na światłach. Szarpnęła za drzwiczki od strony pasażera. Były otwarte więc bez żenady zajęła miejsce i spojrzała na kierowcę spod ściągniętych brwi. Okazał się nim być dość młody mężczyzna, żeby nie powiedzieć nastolatek. Pewnie przeżywał swoje pierwsze przygody z nabytym niedawno prawem jazdy a tu przytrafił mu się pasażer na gapę rodzący skojarzenie z psychopatycznym mordercą. Kobieta uśmiechnęła się do niego szeroko, prawie przyjaźnie, ale jej oczy pozostały chłodne. Zaschnięte ślady krwi na twarzy i szyi nadawały jej obliczu jakiś diaboliczny wyraz, może dlatego chłopiec zadrżał jak liść na wietrze i zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
- Jedź - warknęła poirytowana Ortega. Traciła cenny czas. (dominacja)

Komenda poskutkowała i samochód ruszył z piskiem opon, niefortunnie zwracając na siebie uwagę przechodniów. Chłopak ruszył po prostu przed siebie, bezmyślnie wdepnął gaz do dechy i przejechał na czerwonym świetle. Ortega znów zaklęła pod nosem. Sztukę dominacji zaczynała dopiero poznawać i wydawanie bardziej skomplikowanych poleceń nie wychodziło jej najlepiej, a te proste były często nieprecyzyjne i odbierane zbyt dosłownie. Postanowiła się więc odwołać do metod tradycyjnych i sprawdzonych. Wyjęła długi wojskowy nóż zza cholewy buta i przytknęła go do szyi kierowcy.
- Srebrny Cherokee. Nie zgub go.

Samochód wskazała na chybił trafił. Wybór dobry jak każdy inny. To była czysta loteria ale i tak musiała zaryzykować. Jechali za nim dobre dziesięć minut. Chłopak prowadził niewprawnie i był zmuszony złamać kilkakrotnie zasady ruchu drogowego aby nie zgubić Jeepa.
Pot spływał strugami po twarzy chłopca. Co chwila zerkał nerwowo na swojego oprawcę ale nie odezwał się ani słowem. Drżał na całym ciele jak zając w konfrontacji z wygłodniałym drapieżnikiem. Ortega czuła doskonale zapach jego strachu. Przez chwilę wydał się nawet kuszący, apetyczny. Chętnie by go skosztowała, ale liczyły się priorytety. A w tej chwili największy z nich stanowiła ta parszywa dziwka z piekła rodem, która szalała po Rejkiawiku i sukcesywnie obracała wszystko w popiół.

Nie chciała dodatkowo stresować kierowcy. Był jej potrzebny i musiał możliwie najlepiej skupić się na drodze. Rozluźniła się odrobinę i opuściła ostrze noża.
- Po prostu nie próbuj bawić się w bohatera dzieciaku a włos ci z głowy nie spadnie.

Jeep wjechał wreszcie na przytulne osiedle domków jednorodzinnych. Zaparkował na podjeździe i z samochodu wyszedł niemłody mężczyzna, którego sylwetka zdradzała, że większość życia spędził przy biurku. Nalana twarz, dobroduszny wyraz twarzy, okulary na nosie. Jednym słowem pudło.

- Szlag! – z gardła Mercedes wydobył się ryk wściekłości a pięść zderzyła się brutalnie z deską rozdzielczą. Kierowca jeszcze bardziej skulił się w sobie i wstrzymał na chwilę oddech. Po jego policzkach pociekły łzy.

- Nie bój się. Powiedziałam, że nic ci nie zrobię.
Podała mu adres na który ma się kierować. Pojechał posłusznie a Mercedes wyciągnęła nogi pod samą szybę i odpaliła papierosa. Pochyliła się w stronę chłopaka i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni jego płaszcza. W portfelu odnalazła prawo jazdy.
- Sigurd Peterson – przeczytała z dokumentu, a później wsunęła laminowany prostokąt do swojej kieszeni – Zachowam to dla siebie dzieciaku. Nie mów nikomu o naszym niecodziennym spotkaniu albo zamienię twoje życie w pasmo nieszczęść, rozumiesz? Po prostu wróć grzecznie do domu i wymarz mnie z pamięci. W przeciwnym razie znajdę cię… i zabiję.
Nie siliła się na finezję. Jej głos uderzał pewnością siebie i stanowczością.

Kazała wysadzić się jakieś dwa, trzy kilometry od Elizjum. Pozostały dystans postanowiła przebiec piechotą. Patrzyła na oddalający się w pośpiechu samochód jej nowo poznanego „przyjaciela” i ruszyła przed siebie. Trzymała się zaciemnionych uliczek i skwerków z roślinnością. Unikała świateł latarni, a przede wszystkim przypadkowych przechodniów.
Wykręciła numer znajomego szefa policji i poprosiła o sprawdzenie pozostałych pięciu tablic rejestracyjnych. Może to coś da, kto wie. W każdym razie miała jakiś punkt zaczepienia. Kolejny telefon wykonała do Lipińskiego. Odezwała się automatyczna sekretarka. Po sygnale zostawiła widomość, starała się możliwie streszczać.
- Tu Ortega. Merry wdepnęła w niezłe gówno, może tego nie przeżyć. Za pół godziny będę w Elizjum. Jeśli się pojawisz zdradzę ci szczegóły.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-02-2009 o 18:11.
liliel jest offline