Arakawa & Lasalle & Portman
Shizu weszła nieśmiało do pokoju i zamarła widząc dziewczynę zgubioną wśród poduszek. Kiedy jej spojrzenie złapało w końcu postać
Lasalle-san odetchnęła i uścisnęła go na powitanie.
-
Jak się cieszę, że nic Lasalle-san nie jest. - odeszła na kilka kroków. -
Co się stało? Kim ona jest? - wskazała ruchem podbródka
chorą. - Ona, to dziewczyna z największym sercem, jakie znam. Umiera. Umiera! - powiedział szybko. -
Proszę, Shizuka-san. Klejnot. Nie dla mnie, dla niej.
- Ale... - zawahała się. Nie znała tej dziewczyny, ale ufała
Lasalle-san. Tyle że umierająca nie była wampirem, ktoś by wcześniej o niej mówił. A kamień... Przecież tylko tyle mieli jako zaporę przed
Sashą...
Portman przez chwilę milczał zaskoczony, jednak w końcu postanowił wtrącić swoje trzy grosze:
-
Z całym szacunkiem, ale co to ma wszystko znaczyć? Po mieście szaleje groźny wampir z kamieniem ognia. Pali miasto, ludzi i wampiry. Ten kamień jest nam potrzebny, jeśli chcemy przeżyć. Moi bracia Malkavianie nie mieli takiej możliwości i teraz już ich nie ma. Ani jednego z nich!
- Ten kamień ... nie, to nie kamień. On nie ochroniłby ich dlatego, ze ktoś by tak chciał. Mógłby może, jeżeli sam pragnąłby tego, ale teraz nieważne. Powiem później. Shizuka-san, proszę, bardzo... - ręce
Lasalle'a drżały. -
Jeżeli będzie pani zwlekać ...
Japonka spojrzała na dziewczynę.
Torreador miał rację. Ale
Artur-kun również. Jakby czytał jej w myślach. Znów rozdarta pomiędzy życie a śmierć... Przypomniał jej się
Roland. Którego nie uratowała. I jego słowa.
-
Ja mam kamień, ja decyduję. - powiedziała chłodno, ale nie ruszyła się z miejsca. Władza. Zabawne, nigdy jej nie pożądała. A teraz? -
Twój ojciec nie pozwoliłby jej umrzeć.
Spojrzała
Arturowi w oczy.
Nie wytrzymał i wbił wzrok w podłogę.
"Dziewczyna ma rację. Roland nie tylko by nie pozwolił jej umrzeć, ale też wiedział dokładnie, co należy robić. Umarł król, niech żyje król? Do tego muszę się jeszcze wiele nauczyć."
Zwinnym ruchem
Torreadorka znalazła się tuż obok umierającej i włożyła jej kamień w dłoń.
-
Biała królówka nie może spaść z potrzaskanej szachownicy. - szepnęła. To było przeczucie. Błysk jej zmęczonego, głodnego umysłu. Jeśli się pomyliła...
Poczuła zapach krwi. Uderzył ją. Od dziewczyny, od sióstr. Krew. Pragnienie stłamsiło resztę ludzkich uczuć. Musiała stąd wyjść! Uciec!
Skierowała się do drzwi szybkim krokiem. Rzuciła do
Artur-kun jeszcze:
- Teraz tutaj jest twoja wieża. - a jej kły niebezpiecznie błysnęły.
Wybiegła na zewnątrz, oddychała wściekle, choć ani to potrzebne ani praktyczne jak się przecież umarło. Zanurzyła dłonie w śniegu. To ją trochę oprzytomniło, choć nie zwalczyło przyczyny.
Artur nie zdążył zareagować, zanim kamień trafił do
Rossy. Gdy
Shizuka wybiegła, patrzył chwilę na umierającą dziewczynę.
-
No dobrze, zatem robimy roszadę. Ale pamiętaj, Hetma... -pokręcił gwałtownie głową -
Archoncie, potężne osoby polują na ten kamień. Nawet jeśli ją uzdrowi, nie koniecznie da jej bezpieczeństwo. Obserwuj swoją chorą, ja zobaczę, czy Shizuka nie robi czegoś głupiego.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł sztywno na zewnątrz. Stanął w cieniu pod ścianą świątyni, obserwując uspokajającą się
Shizukę, a wyostrzonym słuchem wyłapując wszystkie dźwięki dochodzące z wnętrza. Absolutnie nie wiedział co robić.
-
Moja malutka - mówił tymczasem
Lasalle obejmując małą dłoń
Rossy i zaciskając w niej klejnot. -
Żyj, proszę, żyj. Ty jesteś teraz tą wybraną. Miałem cię uczynić, wiesz, jedna z czterech. Jesteś nią, czynię cię nią. Proszę, otwórz oczy. Klejnocie mój, daj jej swoja siłę. Tyle osób się dla niej poświeciło. Popatrz, teraz Shizuka-san i Arthur mogli cię zatrzymać, mogli próbować - poprawił -
ale tego nie zrobili, dla niej.
- Klejnocie, proszę, błagam, pomóż jej, przyjmij ją, uratuj ją. Ona jest taka dobra, taka niewinna. Jest takim promieniem. Proszę, proszę, proszę - szeptał ściskając kurczowo jej dłonie.
Shizu wcierała wściekle śnieg w przedramiona, ale było jej coraz goręcej. Wrzało. Cała wrzała. Wyschła do dna. Jej dłoni nie chłodził już szmaragd. Bestia warczała wściekle. Krwi! Domagała się. Krwi!
Torreadorka nieprzytomnie powiodła wzrokiem po cichej okolicy. Wstała i ruszyła przed siebie. Zęby wysunęły się poza linię warg. Krok lunatyka prowadził w stronę centrum miasta. Krwi! Zmysły wyczuliły się zasypując ją gradem różnych zapachów, dźwięków bezbłędnie prowadząc ku ludziom.
Artur spostrzegł, jak
Shizuka dziwnym krokiem ruszyła w kierunku miasta. Przypomniał sobie jej wysunięte kły, a także to, w jakim stanie sam znajdował się ledwie godzinę wcześniej. Wiedział, że nie zdoła jej zatrzymać.
„Iść za nią? Jak spotka jakiegoś człowieka, to zrobi coś potwornego, może chociaż uda mi się ją powstrzymać przed morderstwem. Ale przecież mam pilnować wieży. A tam, w rękach Lasalle'a jest bezpieczniejsza, niż ja jej to mogę zapewnić. Idę!”
Ruszył truchcikiem za oddalającą się dziewczyną. Nagle poczuł, że jego ręka, bez udziału woli, dobywa pistoletu.
„Możemy ją zatrzymać, to nie problem. Nie można pozwolić, żeby skrzywdziła kogoś niewinnego.”- usłyszał głos swojego sumienia. Pistolet mierzył już prawie w
Shizukę.
„Nie! Nawet jeśli jest już tylko pionkiem, to jest białym pionkiem! Poza tym nie jest winna tego, co się z nią dzieje!”
Ręka trzymająca pistolet zaczęła zataczać koła w powietrzu, gdy dwie wole walczyły ze sobą o kontrolę. Lufa już- już wskazywała na głowę nieświadomej niczego wampirzycy, to znowu celowała w ziemię.
„Nawet zwykły pionek może teraz przeważyć szalę. Nie oddam!”
Nagle pistolet zaczął ciążyć w stronę głowy
Portmana. Gdy dotknął jego czoła, drżenie ręki ustało, a
Artur odetchnął głęboko. Udało się.
Arakawa na moment się zatrzymała i spojrzała na
Artura przez ramię. Coś krwiożerczego błysnęło w jej oku. Uśmiechnęła się nieludzko i rzuciła się biegiem przed siebie.
Artur schował pistolet do kabury i ruszył szybko za
Japonką. Wiedział, że z Bestią nie da się rozmawiać. Można tylko przypilnować, żeby za bardzo nie narozrabiała, a potem po niej posprzątać. A potem szybko zaprowadzić do Elizjum.