Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2009, 21:39   #26
planstons
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Elen! Elen! Wyłaź zza zakrętu! Nikogo innego Candyman nie oczekiwał. Tutaj musiała byś gdzieś porucznik Ripley! Jedyne co go martwiło to to, że tam gdzie była Ripley były i ksenomorfy. A ich nie chciałby spotkać. Tym bardziej Predatorów, które ostatnio dołączyły do wesołej paczki. Na każdym kroku oczekiwał, że poczuje lepką maź kapiącą mu na głowę. Albo, że ostanie spętany siatką. Jednocześnie zastanawiał się jaki też cukierek wyszedłby mu z takiego najlepszego łowcy galaktyki. Pewnie o smaku potu i krwi. Obrzydlistwo. Wzdrygnął się na samą myśl o takim połączeniu. Raczej nikt tego nie zauważył. Dookoła było zbyt ciemno. Jedynym stałym źródłem światła był tajemniczy wisiorek, który niedoparcie przypominał zabawkę taniego wróżbity, który stara się zaimponować ograniczonej umysłowo widowni. Z tym, że to nie była żadna sztuczka. Chyba… Swoją drogą, zdecydowanie zabawniej byłoby gdyby świecidełko miast świecić powtarzało: „ciepło” i „zimno”. Byłoby jak w przedszkolu. Młodoś… Nie! W przedszkolu kazali często myć zęby. I nie pozwalali jeść słodyczy. Zamiast tego wciskali jakieś warzywa. Najgorsze, że owe warzywa wyglądały, ni mnie ni więcej, jak krowie gówno. Na dodatek rozgotowane. Ale to takie zdrowe! Podczas gdy piękne, kolorowe cukierki, które tak kusiły szeleszczącymi papierkami były złe! Zabronione! Ledwo powstrzymał się aby nie splunąć na podłogę. Z gracją jakiej nie powstydziłaby się niejedna baletnica przeskoczył nad jednym z niewielu ciał jakie napotkali. To było w zdecydowanie niezłym stanie. Nawe jelita mu nie wystawały. I miało całą czaszkę. Całkowicie zwęglony tors psuł trochę efekt, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami? Szczególnie, że właśnie dotarli do tajemniczych drzwi. „X-TN CARGO BAY #2” głosił dumnie napis na wrotach. No cóż. Drzwi to nie była jego specjalność. A już na pewno nie drzwi wielkość małego słonia. Co innego takie małe drzwi. Drzwiczki. Do domu skrzatów. O. Takimi to się mógł zajmować. Ale drzwi do domu słoni to nie była jego domena. Patrzył więc obojętnie na poczynania swoich towarzyszy, którzy bezskutecznie próbowali sforsować kupę adamantium. Ręka w kieszeń. Ach! Truskawkowy! Ależ się ukrył. Jak to zwykle bywa, okazało się, że wyrafinowaniem można sobie podetrzeć dupę. Z drugiej strony: nie ważne jak, ważne, że działa. W tym wypadku brutalna siła się sprawdziła. John z obojętnym wyrazem twarzy i rękami w kieszeniach przekroczył prób pomieszczenia jako ostatni. Jednak nie udało mu się długo zachować obojętności. Niczym dziecko z ADHD skoczył między skrzynki. Z zaciekawieniem eksplorował kolejne metry labiryntu utworzonego przez zgromadzone tutaj, zapewne niezwykle cenne, materiały. Postanowił jednak nie wyciągać rączek. Byłby mu zdecydowanie bardziej drogie niż jakiekolwiek fanty. Ta fascynacja nieomal sprawiła, że przegapił przybycie nowej koleżanki. Szybkim ruchem poprawił włosy, wygładził uniform, uśmiechnął się promiennie i ruszył. Mówią, że miłość można znaleźć wszędzie. Dlaczego by nie poszukać jej teraz? No i wszyscy mieliby pożytek z tego. Im jednak bliżej podchodził, tym bardziej pewien był tego, że tym razem ze ślubu nici. Elegantka zdecydowanie nie była nastroju do amorów. „Cholera! Wybacz Cukiereczku”. Mężczyzna szykował się już na nowe słodycze do kolekcji. Bo po truskawkowym słodziaku pozostało jedynie wspomnienie. Prawda, słodkie nad wyraz, ale tylko wspomnienie. Oczywiście nowa koleżanka okazała się sprytniejsza niż wszyscy sądzili. No może nie ona, ale jej mały detonatorek, który upadając chciał zmieść zgrabną dupkę Candymana z tego żałosnego łez padołu. Ale nie tym razem panie Detonatorku! Nie za mną te numery! Sprytnie ukrywszy swe wątłe ciałko za Bagmanem Walker poczuł się dość bezpiecznie. Już, już miał zacząć robi głupie miny, wymachiwać rękami i próbować zmienić pewne osobniczki w cukierki (który to już raz w przeciągu tych kilkunastu minut?) gdy nagle poczuł, w środku pierwszego podskoku, poczuł, że odlatuje. Dosłownie. Nie przypominał sobie żeby ktoś ostatnio uczył go latać. Za to przypomniał sobie, och jak wyraźnie to widział!, że sporo ostatnio latał. Zawartość jego żołądka zdawał się mieć ochotę zobaczyć rozróbę na własne oczy. Na szczęście nie udało się jej to. Rzyganie w towarzystwie to taki nietakt! Więc zamiast zdradzać wszystkim co dostał na obiad, krzyknął tylko. Dla niewprawnego ucha brzmiało to jak zwyczajne, klasyczne „Aaaaaaa!”. A jednak, prawdziwie wrażliwe ucho wychwyciłoby tutaj rozpaczliwy okrzyk, właściwie starożytną klątwę: „Niech Cię Szatan i jego żona Motopompa pochłoną!”. Niestety. Na sali nie było wytrawnych uszu. Może to i lepiej. Bo to była głupia klątwa. Szczególnie jeśli to właśnie krzyczący był pochłaniany. Może nie przez Szatana. Ale niebieski wir energii to chyba całkiem blisko. A już na pewno taki wir to jakaś odmiana Motopompy.
 
planstons jest offline