Karol Lipiński
Nie mógł uwierzyć własnym uszom, gdy Mozart powiadomił go o zamieszaniu w mieście. Coś musiało się wydarzyć podczas ich szturmu na siedzibę czarownic, a Lipiński mógł się tylko domyślić kto brał w tym udział.
- Marry… - wyszeptał, kręcąc głową z niedowierzaniem. Musiał dostać się do Elizjum i przekonać się co się wydarzyło.
- Odpocznijcie wszyscy. Coś czuje, że czekają nas długie i niebezpieczne noce. – zapiszczał w szczurzej mowie i oddalił się pośpiesznie do niewielkiej komórki, gdzie po kilku minutach przewalania gratów ukrył Księgę w jednym ze swoich futerałów. Następnie zatrzasnął kłódkę chroniącą dostępu do środka pojemnika, aż wreszcie zasypał go całą masą niepotrzebnych szpargałów.
Nie zdążył nawet przebrać się i zostawić swojego „koncertowego” garnitury co wielce go irytowało, jednak kompletne złamanie maskarady i cały chaos, jaki nadchodził były dostatecznie ważnymi argumentami żeby sprawy estetyki zostawić na później.
Przekręcił klucz przy starej, skrzypiącej windzie i poczekał całą minutę zanim ta zwlokła się z samej góry. Jak zwykle w niej śmierdziało papierosami, wódą i rzygowinami, co już samo w sobie stanowiło niezłą obronę przed zwykłymi złodziejaszkami.
Zamknął solidne kraty chroniące piwnicę przed intruzami i ruszył wreszcie do góry, martwiąc się jednocześnie o bezpieczeństwo księgi. Nie mógł jej jednak zabrać, ze sobą. „Nie wiadomo co zastane w Elizjum…jeśli wmieszała się w to wszystko osoba z kamieniem ognia to…” – wolał nie kończyć swoich myśli maszerując już żwawo w kierunku posiadłości Księcia.
Wtedy właśnie w jednej z wewnętrznych kieszeni garnituru poczuł wibrację. Prawie zapomniał o telefonie! Szybko dogrzebał się do niego i zerknął jeszcze na wyświetlacz lekko zaskoczony…po usłyszeniu słów Ortegi był już tylko zszokowany. - Tu Ortega. Merry wdepnęła w niezłe gówno, może tego nie przeżyć. Za pół godziny będę w Elizjum. Jeśli się pojawisz zdradzę ci szczegóły.
- Zjawie się tam najszybciej jak będę mógł...cieszę się, że nic ci nie jest. – sam nie był pewien, czemu to powiedział, kończąc jednocześnie rozmowę. Uprzejmość, odruchowe kłamstwo, a może rzeczywiście ucieszył się, że z tą zimną wampirzycą wszystko było w porządku? - Nie czas na rozważanie bzdetów. – zganił sam siebie. – Ech Marry w coś się wpakowała? Jeśli ty poległaś co ja będę w stanie zrobić?
O ile na początku łudził się, że człowiek z ognistym kamieniem nie maczał w tym palców, tak teraz był już tego pewien. Przerażało go to.
Zaczął biec, biec co sił w nogach. Marry może była kompletną wariatką, ale nie zamierzał jej zostawić samej.
Ledwie umilkły brawa, a już nowy koncert rozbrzmiał na nowo. |