Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2009, 21:56   #1
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
[Storytelling - Postapokaliptyczne] Karmazynowe Nieba (+18) - SESJA ZAWIESZONA

** Prolog **





Sędziwy staruszek wolnym, pewnym krokiem przemierzał coś, co kiedyś, dawno temu nazwałby domem. Dziś, jest to namiastka ukochanej ojczyzny. Przysiąc mógł, jakby to było wczoraj, niebieskie niebo, bujne trawy i roślinność. A resztka wspomnień, jaka w nim dalej brzemię, mówi mu, że to co teraz widzi, to tylko zły sen, powtarza sobie to zawsze co wieczór I co ranek przeklina, że ten sen nie chce się skończyć.
Otulony w stary płaszcz, przystanął na chwilę, spojrzał na horyzont ukazujący jak z chwili na chwilę słońce jest coraz niżej, chyląc się ku ziemi. Tylko tak można było odgadnąć jaka jest pora dnia, słońce skąpane w krwistych chmurach ogrzewało nuklearne pustkowia czerwoną poświatą... O ile dobrze kalkulował, przed zmierzchem powinien ujrzeć swój wyznaczony punkt na pożółkłej, przedwojennej mapie.

*****

-Jazda! Głupie konie! – Wrzasnął ubrany w starą bejzbolówkę łysielec, który robił za woźnicę.
Karawana właśnie była zaledwie godzinę drogi od Mazogrodu. Miejsca które jak żadne inne znane tym ludziom było prawie całkowicie niezależne, a mieszkańcy miasta, cieszyli się względnie spokojnym i bezpiecznym żywotem, a bynajmniej tylko tyle wiedział młody chłopak siedzący na naczepie.
Handlarze w tych trudnych czasach zadziwiająco dobrze sobie radzą. Stać ich niemalże na wszystko. Posiadają osobistych goryli, ochraniające ich często grube dupska, broń, żywność, wodę pitną I całe haremy kobiet. Handel niewolnikami kwitł bardzo dobrze, a im młodsza kurewka u boku, tym lepsza wizytówka u swoich kontrahentów.
3 stare ciężarówki, najpewniej pochodzenia wojskowego, co mogłoby tłumaczyć ich ciemno-oliwkową karoserię dzielnie pokonywały kolejne połacie pustkowi. Do każdej ciężarówki doczepiony był powoź złożony z czterech koni. Po dwa w każdym rzędzie.
Pierwsza ciężarówka w której siedział chłopak, musiała na coś nierównego wjechać jedną osią, Ciało chłopaka poleciało, lekko do przodu, a później odbił się z powrotem o twardą ścianę. Ciemne włosy naszły mu na oczy, I spojrzał na swojego kompana, który właśnie delektował się dymem papierosowym:

-Te młody, chcesz bucha? – zagaił do niego niewiele starszy od niego chłopak.
Ciemnowłosy chłopak mimo, że nie lubił palić, to nie chciał odmówić tak małostkowej rozrywce. Każda okazja do poznania jest dobra.
-Adam – przedstawił się starszy wyciągając rękę
-Antoni – Odwzajemnił uścisk dłoni i wypuścił kłębek dymu z ust
Spojrzał wgłąb ciężarówki, przyglądając się różnorakim przedmiotom znajdującym się wewnątrz.
-Czy wszystko czym Władimir handluje to tylko śmiecie, jakie znalazł na zgliszczach? – Zapytał trochę ośmielony do starszego konwojenta.
-Nie, nie wszystko, ten szmelc to dla motłochu. Meble, materace, koce, wszystko jest gówno warte, w porównaniu do tego co jest w środkowej ciężarówce.
-A co takiego tam niby jest? – spytał zaciekawienie Antoni.
-Broń i amunicja – odparł. - Ponoć nawet jest w niezłym stanie, no i jest warta majątek. Wymienimy to na żywność i wodę pitną, z której słynie ten cały Mazogród.
Anton obrócił głowę i zerknął w stronę sąsiedniej ciężarówki.
Jedyne co ją wyróżniało, to większa liczba uzbrojonych mężczyzn, nic poza tym.
Wyjęty silnik I zaspawany częściowo spód maski, umożliwiał wystarczająco dużo miejsca by uplasował się wewnątrz grubas z postępującą chorobą popromienną, ciskający niemiłosiernie batem w stronę koni.
Za nim, w środku ciężarówki, a dokładniej na miejscu kierowcy siedział roześmiany Wąsaty Władimir popijając wodę z manierki. Ubrany w przewiewną koszulę i ciemne okulary , wędrowny kupiec, który podróżował od ruin do ruin, węsząc co cenniejsze rzeczy i odsprzedając klienteli, często dwukrotnie przepłacając rzeczywistą wartość towaru. A obok Władimira, siedziała śliczna dziewczyna. Niewysoka, zgrabna, ciemnowłosa nastolatka, nie była starsza od Antoniego, który właśnie przez dłuższą chwilę podziwiał jej urodę.
-Młody, nawet tak się nie gap na nią – Adam brutalnie sprowadził chłopaka na ziemię.
- A co siostrzyczka? Muszę mieć błogosławieństwo brata by móc na nią popatrzeć? – Uśmiechnął się by Adam nie miał wątpliwości, że to był żart.
-Heh, był taki Arek przed Tobą. Pracował jeszcze dłużej niż ja, u Władka, ponad dobre pięć lat.
-No i? Co ma to wspólnego z nią?
-Kiedyś trafiliśmy na coś dużego. Opuszczona stacja paliw pod Zambrowem, która na pierwszy rzut oka wydawała się pusta, miała dobre kilka ton sześciennych zapasu. – Tu zrobił pauzę, by złapać chwilę oddechu i uraczyć się solidnym łykiem wody, odstawił wojskową manierkę i kontynuował – Cynk o położeniu tej stacji, kosztował tyle, co dziesięć takich konwojów.
-Mazogród kupił ten cynk?
-Nie wiem, za nisko jestem by takie szczegóły wiedzieć. Mniejsza o to – Machnął ręką – Pamiętam jak szef powiedział, że chlanie i ćpanie do białego rana będzie. Taa… Arek trochę wtedy przesadził, podszedł do dziuni szefa i zaczął ją bajerować.
-No to chyba nic strasznego?
-Napruty jak skurwysyn był – sprostował Adam, wpatrując w nieodgadnioną dal – Powiedział do niej coś w stylu “Chodź piękna, zatańczysz na moim bananie”, coś coś…
Mała się wystraszyła I poszła się poskarżyć “tatusiowi”.
-Nieciekawie dla gościa, Władimir to wredny typ.
-Nie musisz mi tego mówić, stłukł go jak psa jakimś prętem. Następnego ranka, przywiązali ledwie przytomnego do jakiegoś odosobnionego drzewa, woźnicom kazał chłostać aż do kości…
Anton nieświadomie przełknął ślinę, mając przed oczyma wizję jak to jego przywiązują i biczują
-A na końcu osobiście wziął spluwę i odstrzelił mu jaja… Kurwa jak on się darł i zwijał z bólu… - pokręcił smutno głową - Nikomu wtedy nie było do śmiechu. Arek to był dobry kumpel, tylko, że wypić lubił za bardzo. Pewnie do tej pory jakieś dzikie psy zeżarły, albo inne pojeby. Już niejedną historię słyszałem o kanibalach.
-Dobra skutecznie mnie zniechęciłeś do niej – Oznajmił Antoni słuchając nieprawdopodobnych rewelacji
-No mam nadzieję, bo jak spylimy te cacka w Mazogrodzie, to sądzę, że też jakieś chlanie się będzie szykować. Więc pamiętaj o tym
-Jak się zapomnę, to daj mi chociaż spluwę z jedną kulą. Wolałbym sobie strzelić w łeb niż tak skończyć
-Załatwione – Odparł Adam I obaj zaczęli się śmiać przez krótką chwilę.
-Byłeś w Mazogrodzie? Jak tam jest? – Spytał podniecony wyrostek, drapiąc się po nodze, przez ciemne bojówki
-Dla mnie dziura, jak każda inna – Odparł niewzruszony tematem - Jedyne co trzyma te miasto w ryzach to dobra woda pitna. Cały region jest zależny od Mazogrodu dzięki temu. Bandy Warszawiaków długo plądrowały te ziemie, zanim obecny burmistrz nie wparował ze swoimi ludźmi i nie zrobił z nimi porządku. Niczym się nie różnił od nich prawdę mówiąc, tylko na starość zachciało mu się cywilizację odbudowywać… Puste pierdolenie
Antoni się nawet nie zlustrował, jak konie ciągnęły wozy, akurat wzdłuż prawego brzegu Narwi. Mazogród był już niedaleko.


*****

Starzec zdjął gogle ze swojej głowy, by móc w całej okazałości podziwiać miejsce swego przeznaczenia – Mazogród. Na swoich mapach nie był w stanie konkretnie wytoczyć współrzędnych miasta, dopiero po splądrowaniu jednego z opuszczonych schronów nabrał co do tego jednoznacznej pewności, że miasto przed wojną nosiło nazwę Różan. Raz jeszcze spojrzał na zachodzące słońce nad pożółkłą Narwią. Tu I tak miał na czym zawiesić oko, gdzie nie gdzie rosły drzewa a I flora nadrzeczna wyglądała całkiem normalnie. Mało tego, spostrzegł rzecz całkowicie rzadką, nie dość, że istniało tu życie, to jeszcze mieszkańcy Mazogrodu sami uprawiali rolę. Pola porastało zboże. Starzec splunął ponuro w podziwie. Każde inne miasto posiadające własne źródło pożywienia, było rozkradane przez wygłodniałe bandy dzikusów, tu jednak widać dbali o swoje interesy, wyznaczające granice pól druty kolczaste i stróżówki pełniły rolę przedpola miasta, sprawiając, że mieszkańcy tych kilku chat na polach czuli się bezpiecznie. Wziął głęboki wdech I ruszył ku miastu.
Już nie mógł się doczekać spotkania z dowódcą tego miejsca. Zamierzał zostać na parę dni, zebrać załogę I splądrować to co zostało, z okolicznych schronów. O ile nikt go wcześniej nie uprzedził. Mijał polną dróżką pola, na której dumnie pęczniały złote kłosy, usłyszał coś, czego od wielu tygodni nie miał okazji usłyszeć, harmidru miejskigo. Kilometr dzielił go od miasta, a już stąd słyszał donośny gwar wydostający się z miasta. Z miejsca za polami, na szerokość całego miasta ciągnął się kamienny mur, zastawiany szczątkami dawnej cywilizacji. Sterty samochodów pełniły funkcję stróżówek, a dziury w murze, sprytnie zastawiano drutem kolczastym. Im coraz bliżej był miasta, tym coraz wyraźniej widział, jak na murze mieniły się barwy rozbitego szkła. Pewnie strażnicy nie lubili obcych. Z resztą co się dziwić, po co wpuszczać kogoś z zewnątrz do swojego małego raju na ziemi.
Ujrzał na końcu ścieżki otwartą na wszerz bramę i kilku strażników donośnie rozmawiających ze sobą. Ubrani w skórzane kombinezony wyróżniali się spośród niedobitków powojennej Polski.Przepasane na plecach kałachy, skutecznie odstraszały zgłodniałe hordy. Pole kończyło się na równi z murem.

- A Ty dokąd dziadku? – Usłyszał od jednego z strażników
- Jestem tylko wędrownym starcem, chciałem tylko posilić się w waszym legendarnym mieście przed kolejną podróżą – Odpowiedział
-Pierwszy raz w mieście, huh? – Zagaił drugi ze strażników
-Dobra wchodź, tylko pamiętaj, bez żadnych numerów. Na opuszczonym boisku jest noclegownia dla przybyszów – Oznajmił ten pierwszy I wyjął z kieszeni mały notatnik, odznaczając coś przy nim – Dziś 34 Ludzi weszło, a wyszło kilku ruskich, kurwa zapomniałem zaznaczyć ilu ich było, miałeś mi przypomnieć! - Wydarł się na swojego kolegę
-No to Ty odpowiadasz przed Woronowem hehe.
-Śmieszne kurwa, znowu racji pitnej nie dostanę. Dobra chuj wpiszę 5, kto by tam ruskich naliczył – Oznajmił i oddał się wodzom fantazji bazgrać w notesiku.
Staruszek nie postrzeżenie wkradł się do środka miasta, nie przerywając w dywagacjom młodym chłopakom, którzy wyraźnie mieli skomplikowane problemy.
W wejściu uderzył go smród, jaki wydawało miasto, stęchlizny, potu, szczyn, gówna i Bóg jeden wie czego jeszcze. Ale przynajmniej tętniło tu na pierwszy rzut oka życie, a w twarz biło przyjemne ciepło. Przy podpalonych koksownikach stali starsi ludzie, możliwe że niewiele między nimi a Starcem panowała różnica wieku. Staruszek zdjął powoli kaptur i uśmiechnął się. Nie wierzył, że jeszcze takie miejsca istnieją na świecie. Widział sporo w życiu, ale zdecydowaną większość spędził w schronach i na pustkowiach, podróżując od punktu „A” do punktu „B”, kierując się swoją niezawodną mapką. Podziwiając sterczące domy i kamienice ruszył szczęśliwy, że pomimo tak zacnego wieku, dalej ma na tyle jasny umysł, że jeszcze potrafi bezbłędnie wytaczać szlaki.
Kątem oka zobaczył jak grupka rosłych chłopaków mu się bacznie przygląda, byli Rosjanami, gaworzyli coś po swojemu. Starzec znał dość biegle rosyjski, ale słuch już nie ten sam był, usłyszał zdaje się najważniejszy wydźwięk dyskusji:

-Idia napadijenije tiewo diaduszka! – Oznajmił najbardziej pobudzony młodzieniec i w dwójkę ruszyli ku starca.
Sędziwe dłonie, zacisnęły już pięści i czekały na reakcję wyrostków
-Wujek? No nie wierzę kupe lat! – krzyknął ten śmielszy, z wyraźnie rozbawioną miną – Może dasz mi coś? Nie dostałem od Ciebie nic, od moich piątych urodzin!
-Spierdalaj... – Odparł starzec półszeptem, a jego rozgniewane oczy, jasno mówiły, że lepiej nie podchodzić zbyt blisko
-No diadiuszka! Nie podskakuj! – Oznajmił drugi, wyjmując scyzor z kieszeni z którego zręcznie wyskoczyło ostrze.
Siwizna w tych trudnych czasach była rzadkością. Ci którzy zdawałoby się powinni być otaczani szczególnym szacunkiem, są najłatwiejszymi ofiarami do łupu. Starzec nie był specjalnie rosły, ale swoje gabaryty miał jak na swój wiek, czoło dumnie podniesione do góry, tylko bardziej frustrowało dwóch młodych rosjan. Szarpnął ramionami, a dłonie wpadły sprytnie ukryte dwie giwery, akurat by każdy z gnojków mógł podziwiać lufę od środka
-Powiedziałem spierdalać...- Wkurzony głos nasilał się, ale pomimo tak przeważającej przewagi, uśmiech jednemu z nich wcale nie zrzedł z twarzy, podczas gdy drugi ładnie się przestraszył
-Może byśmy.... – Starał się powiedzieć ten bardziej zlany potem, ale nagle Starzec poczuł na sobie jakiś przedmiot, upadł na kolano, ściskając zęby z bólu.
-Kolejny cwaniak widzę! – Odparł głos z rosyjskim akcentem zza jego pleców
-No diaduszka, koniec z Tobą! - Krzyknął największy chojrak, trzymający nóż, tuż nad głową klękającego seniora.
Gdy zamknął oczy i oczekiwał na najgorsze, usłyszał tupot ciężkich butów i poczuł odepchnięcie wyrostków od niego. Otwarł swe zmęczone życiem oczy i ujrzał, jak jakiś facet w sile wieku, napierdala bandytów. Facet rześki, ubrany w ciemne dżinsy, dobre skórzane buty, a z ciemnego t-shirta ładnie wystawały bicepsy. Gdy on był w ich wieku, na takich cwaniaków mówiło się dresy – popularna subkultura w przedwojennej Polsce, ale dziś nazwałby ich skurwysynami.
Po chwili cała trójka napastników leżała na ziemi, a człowiek który ich obezwładnił, pomógł podnieść się pobitemu.
-Kurwy! Mówiłem wam , wara od miasta! – Wydarł się obrońca patrząc w stronę bramy, z której przybył starzec – Franek! Bierz chłopaków i zajmij się nimi, nie chce ich więcej widzieć!
-Tak Szefie! – Podbiegł strażnik, który wcześniej właśnie naliczyć nie mógł swoich zgub.
Nim minęła chwila strażnicy odprowadzali chuliganów poza granice swojego miasta

-Przepraszam, za tą niemiłą sytuację, żal ich rozstrzelać. Ale daję głowę, że więcej tu nie wejdą – Odparł jego wybawiciel.
-Mają szczęście, zmęczony byłem i dałem się zaskoczyć, w normalnej sytuacji byście ich wynosili w plastikowych workach – odpowiedział lekko zażenowany obłudną skutecznością obrony miasta.- Jak Cię zwą synu? Chciałbym Ci podziękować.
-Bartłomiej Woronow, dowódca straży Mazogrodu, prawa ręka burmistrza. Właśnie szedłem zobaczyć jak idzie chłopakom przy południowej bramie i powiedzieć im by już zamykali wrota, a tu takie cuda...
-Nic nie szkodzi, nie z takich ran człowiek się wylizywał, Józef Schindler – Odparł starzec i na znak zgody uścisnęli sobie dłonie. – Byłaby taka możliwość porozmawiania z Robertem Maciejewskim? To mój stary znajomy.
-Ehh stary znajomy? Jest w drugiej części miasta, kupcy mieli dziś przywieźć nową dostawę broni. Sam muszę przypilnować tą bandę Kupca – Kontynuował prowadząc nieznajomego do hangarów we wschodniej części miasta. Pokazując przy tym uroki miasta.

*****

Wschodnia Dzielnica Mazogrodu

Tymczasem od wschodniej bramy wjeżdżał konwój Władimira, ochrona całkiem szybko i sprawnie zarekwirowała broń ochroniarzom. Nakaz Woronowa, każdy mieszkaniec ma prawo do broni, przyjezdnym rekwirowano broń. Wyjątkiem był Józef Shindler, który niepozornie przekradł się przez nieuważną straż. Ale przy takiej transakcji, jakim był handel bronią, nie było mowy o nieprofesjonalizmie. Każda z ciężarówek wjechała w inną uliczkę, zważywszy na utrudniony ruch miejski, przy takiej dostawie.

Rozbrojeni Antoni wraz z Adamem dzielnie znosili trudy podróży. Młodszy chłopak był niezmiernie ucieszony na widok tak znanego miasta, ale czar mitu, szybko prysł gdy wjechali do środka. Z trudem przemieszczali się po ciasnych uliczkach, tłumy dzieciaków, którzy witali ich niczym bogów zasłaniając koniom i tak skrepowanego możliwość ruchu, pomimo tej całej euforii spowodowanej ich przybyciem, Antoni dostrzegł dość prozaiczną rzecz, na środku ulicy jeden z gwardzistów miejskich zasłania kawałkiem prześcieradła, starszą, martwą kobiecinę, wyschniętą niemal na wiór. Te dwa obrazki tak strasznie kontrastowały w postrzeganiu tego miejsca, że sam już nie wiedział co ma o tym myśleć. Im bardziej zagłębiali się w mieścinę, tym widział coraz więcej nieszczęśliwych ludzi, na wielu z tych twarzach, wciąż wpisana była choroba popromienna. Niektórzy mieli tylko inną karnację skóry, zżółkniętą, lub rzadziej już występującą już odmianą zieloną.
Ale inni mieli dużo gorsze wady, zniekształcone twarze co nie których były żywcem wyjęte jak z najczarniejszych koszmarów. Adam wziął do ręki jeden z kartonów pełnym zabawek, który leżał w ich ciężarówce. Wyjął i zaczął rozrzucać biegnącym za ich wozem dzieciom.
-Nie handlujemy tym? – Spytał zaciekawiony Antoni
-Nakaz Władimira młody. Na odchodne, ludzie sami będą nam dawać zapasy na drogę – Antoni zrozumiał brutalne prawa tego świata.

Podczas gdy ciężarówka Antoniego dopiero dojeżdżała do bram hangaru, dwie inne już były w środku i żołnierze zaczęli wyładowywać zawartość konwoju:

-Pięć tysięcy sztuk naboi typu 7.72mm, tysiąc sztuk naboi typu 5.56mm, dwadzieścia osiem sztuk Kałasznikowa... – Zaczął wyliczać zbrojmistrz straży miasta licząc skrzynie.
Władimir wraz ze swoją nieletnią kochanką stali w centralnej hali i patrzyli jak konie z wątpliwą prędkością ciągną za sobą ciężarówkę.
-Odstawcie konie do wodopoju. Zasłużyły sobie – Oznajmił Kupiec – Adam! Weź nowego i rozładowujcie te skrzynie do magazynu! Ino migiem!
Antoni wziął ze sobą na zapas butelkę wody, zszedł na ziemię i zaczął odbierać ciężkie pudła od Adama.


Tymczasem nad Mazogrodem nastała noc...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 02-03-2009 o 22:27.
Extremal jest offline