Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2009, 20:58   #28
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
ISSUE #2 – Deus Ex Machina.

Kolejna eksplozja energii. Biel. A potem nic.

Cyntia, lub Samanta, jak ostatnio się określała, leżała na ziemi. Mięśniak, będąc świadomy poziomu swojej wiedzy z dziedziny medycyny, postanowił jej nie ruszać. Z resztą sam musiał wpierw się podnieść. Gdziekolwiek trafili…Bagman wiedział, że raczej na pewno nie do Kansas. Być może rozsądnym posunięciem było pytać nie o miejsce, a o czas pobytu? Wszystko wyglądało całkowicie inaczej, odmienione. Choć to nie trudne do osiągnięcia, kiedy chwilę temu otaczała człowieka jedynie pustynia i wraki. Otoczenie błyszczało, świeciło, raziło w nieprzystosowane ślepia, mimo, jak się zdawało, panującej nocy. Torbogłowy podniósł się, walcząc o utrzymanie równowagi zarówno przeciw uciążliwej grawitacji jak i natarczywemu oświetleniu. Gdyby tego było mało, z nieba lał się deszcz jakby miało nie być jutra. Rey rozejrzał uważnie dookoła, zdając sobie sprawę, że znajduje się wysoko. Z naciskiem na naprawdę wysoko, czego świadectwem była kolejna seria problemów z utrzymaniem pionu gdy spojrzał w dół. Powykręcane, pozornie zawieszone w powietrzu drogi, zdawały się mieć na celu oplecenie horyzontu. Co chwilę, z zawrotną prędkością, pana Drake’a mijały śnieżnobiałe pojazdy z kontrastującymi, czarnymi szybami, odbijającymi wszelkie światło. Budynki, które podziwiał niewiele miały wspólnego z tymi, które znajdowały się w jego pamięci. Kształty przypominające latające talerze, wznoszące się do samych chmur, czy też chude szpice mające na celu owy nieboskłon przebić. Tylko gdzieniegdzie Bagman był w stanie dopatrzyć się znajomych, kwadratowych kształtów. Cóż. Chyba było to lepsze niż nic. Dopiero po chwili ogarnął budynek na którym sam się znajdował, także kwadratowy. Stara, solidna konstrukcja, nie jak reszta tego badziewia, przypominająca fantazję pijanego japończyka. Metalowe drzwi, które mogły być drogą prowadzącą na niższe piętra skupiały zainteresowanie. Ten moment Samanta wybrała na odzyskanie przytomności. Być może pomogła jej w tym istna ulewa spadająca z nieba. Tak, czy inaczej, po ogarnięciu przytłaczającego ogromu krajobrazu, zdała sobie sprawę, że jest sama. Jeśli nie liczyć Bagmana. Zarówno Fantastique, Bronstein, Candyman i Grzech zniknęli jakby nigdy ich nie było. Pozostawała nadzieja, że być może są gdzieś w pobliżu. Jednak trudno znajdować się „w pobliżu” dachu kilkaset metrów nad ziemią. O ile tam na dole, pośród smolistej czerni, była w ogóle jakakolwiek ziemia. Pytanie odnośnie dalszych poczynań zdawało nasuwać się samo, jak walec, bez woli opuszczonej dwójki.

Angelo miał dziwne przeczucie, to będzie iście „cudowny” dzień. Jeszcze kilka chwil temu, zgodnie z wolą swojego pana, rozpoczął przygotowania w celu dołączenia do osób, których misja zasadzała się na odnalezieniu artefaktów. Jako, że zogniskowanie amuletem pozwalało mu otworzyć portal prosto do niego, nie potrzebował zbyt dużo czasu aby poradzić sobie z tendencyjnymi problemami swojego fachu i wyruszyć w (jakże krótką) podróż. Trzask towarzyszący teleportacji był nietypowy, a mężczyzna szybko zdał sobie sprawę z faktu, że wyniknęły dość poważne komplikacje. Dwoje wrót energii naszło na siebie, wyrywając Angelo z rytmu i wsysając go w błękitny tunel energetyczny. Mężczyzna mógł w obecnej chwili zrobić niewiele. Poza tym był świadomy zbliżania się do celu mimo…owych utrudnień. W oddali niebieskich wyładowań, jak senne mary, majaczyły rozmaite sylwetki. Zanim jednak zdołał się do nich zbliżyć, zniknęły w wirującej erupcji bieli. Podobnie jak on.

Bagman zażegnał sytuację niestabilności własnych kończyn i widząc, że jego sojuszniczka dochodzi do siebie, postanowił zamienić z nią parę słów. Na postanowieniach jednak się skończyło. Fala błękitu ponownie zalała cały dach, jednak tym razem, z wiru wypadł ktoś…nieznajomy. Młody mężczyzna, który niestety masywnością do torbogłowego się nie umywał, zdawał się jednak nadrabiać to pewnością siebie. Wylądował na ziemi bez większych problemów, czego niestety nie można było powiedzieć o poprzedniej dwójce. Pomiędzy trójką zapadła niezręczna cisza, jakby wszyscy zastanawiali się czy natychmiast przystąpić do całkowitej rozwałki, czy też zastosować antyczną metodę określaną w podaniach ludowych mianem „rozmowy dyplomatycznej”.


Miejsce do którego trafiła Grzech niestety nie było równie „pozytywne”, jak to w którym znaleźli się jej sojusznicy, choć również zapierało dech w piersiach. Niestety dosłownie, z powodu wszędobylskiego smrodu zgnilizny, który niemalże zatykał drogi oddechowe. To chyba właśnie on ją obudził. Kobieta otworzyła oczy. Znajdowała się na podłodze i wciąż kręciło jej się w głowie, która każdy ruch odczuwała jak cios młota kowalskiego. Stan taki był raczej charakterystyczny dla imprez z dużą ilością alkoholu niż dla podróży tunelami energetycznymi. Uniosła wzrok ku górze. Z nieba lały się obfite ilości wody. Budynki które ją otaczały przywodziły na myśl klocki lego, które ktoś nieumiejętnie poukładał w „jakże oryginalną” strukturę. Zdawały się nadgryzione zębem czasu, poczerniałe w dolnych partiach z powodu sadzy lub innego czynnika. Zawieszone mosty stanowiły połączenie między poszczególnymi elementami. Patrząc w dół, zabójczyni była w stanie zauważyć dość zaawansowane systemy kanalizacyjne, mieszające się z konstrukcjami, które widziały lepsze dni. Najbardziej zaawansowanym cudem techniki były tory, po których co kilka chwil przejeżdżał futurystyczny pociąg. Z wnętrza poszczególnych budowli dochodziły hałasy i szmery, zupełnie jakby znajdowała się na jarmarku. Niedbale napisane farbą w spreju tabliczki, czy przygasające neony zdawały się potwierdzać ową tezę. Co chwila mijali ją jacyś ludzie. Nikt nie zwracał uwagi na kobietę opierającą się o ścianę. Żebraków, chorych i umierających wtulonych w nieczułe objęcia struktur było tu więcej niż szczurów. Biznesmeni w garniturach. Panie do towarzystwa, odziane jedynie w zmieniające kolory pasma materiału, niektóre…zbyt młode jak na wybrany fach. Persony odziane w czarne prochowce, czy posiadające okulary, które bardziej wyglądały na wizjery. Osoby nienaturalnie wychudzone i odziane w potargane szmaty. Każde z nich zmierzające w określonym celu. Celu, którego Grzech, na chwilę obecną, nie posiadała. Zacisnęła na czymś dłoń. Uniosła przedmiot na wysokość oczu. Mała kula wykonana z błękitnego metalu i ozdobiona grawerunkami w nieznanym języku odbijała spojrzenie jej ślepi. Jeśli dobrze pamiętała, to chyba był to fragment Kuli Atlantów. Stukot butów, odgłosy rozmów, składanych ofert…krzyk. Jeden, drugi i tak w niemal w nieskończoność. Może to właśnie owe krzyki były najbardziej niepokojące. A raczej fakt, że nikt inny nań nie reagował.


Miękko. Wygodnie. Ciepło. Candyman nie czuł się tak dobrze od dawna. Otworzył oczy. Zamrugał i…dramatycznie zaczął szukać swoich okularów, które zlokalizował dopiero po chwili na półce nocnej. Znajdował się w łóżku z czarno-czerwoną pościelą. Był nagi od pasa w górę, jeśli nie liczyć bandaży oplatających jego żebra i prawą rękę. Jak przez mgłę kojarzył pęknięcie tych elementów ciała, jednak teraz, kiedy zaczął się poruszać, wcale go nie bolały. Pomieszczenie było skromne, acz bardzo…nowoczesne, choć szkło zebrane w kupkę i leżące w jego roku, psuło ten efekt, podobnie jak zatrzaśnięty na głucho świetlik nad głową Johnny-boy’a. Grube, metalowe drzwi ze skomplikowanym zamkiem elektronicznym, także nie nasycały optymizmem. I gdy już zaczął odczuwać skromne objawy klaustrofobii, ściana przed łóżkiem gwałtownie rozbłysła i okazała się wyświetlaczem.
- OBIEKT SIĘ PRZEBUDZIŁ. DOSKONALE. SPROWADZIĆ. –
Candyman nie musiał zgadywać kim był owy „obiekt”, ale cały stan błogości który posiadał, właśnie wyleciał przez nieistniejące okna, zastąpiony niejakim uczuciem skurczu w żołądku, z powodu odgłosów zbliżających się kroków. Zabezpieczenia zostały zdjęte, a do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn którzy budową przypominali kulturystów. Byli odziani w czarne kombinezony z czerwonymi wizjerami, które przywodziły na myśl…pająki. Jeden z nich zbliżył się na mniej niż komfortową odległość zaciskając pięści (jakby czekając na jakiekolwiek oznaki sprzeciwu) wycharczał metalicznym głosem:
- Pan Donovan chce cię widzieć. Pójdziesz z nami.
Zawsze jacyś ważniacy. Zawsze jakieś zadymy i jego biedny tyłek obrywający czymś twardym! Ehh…przydałyby mu się wakacje.
 
Highlander jest offline