Jack stał oparty o ścianę, kołysząc filiżanką z niedopitą herbatą. Większość informacji, które podał Dyott była mu już znana - w trakcie ich pierwszej rozmowy pułkownik zaznajomił go z celem i trasą wędrówki zaginionych. Teraz puszczał mimo uszu lwią część wypowiedzi związanych z biografią Fawcetta. Niewiele rzeczy psuje podróż bardziej, niż brak szacunku dla przewodnika, na którym ciąży odpowiedzialność za byt całej "wycieczki", dlatego Collen nie wyrażał swoich wątpliwości na głos. A zastanawiał się właśnie, dlaczego cała wyprawa starego okryta została nimbem tajemnicy i szaleństwa Obecność wielkich ruin w głębi dżungli była powszechnie znana - świadczyło o nich choćby odkrycie Machu Picchu. To, że miasto różniło się budową od tych już znanych - czy zaraz trzeba dopisywać do tego teorie nieistnienia? Przecież budownictwo starych miast też różnią się od nowych i nikt nie oskarża o ich stworzenie jakichś tajemniczych bogów. Tajemnicze światła z pewnością dało się naukowo wytłumaczyć, chociażby istnieniem bagienych gazów, fosforyzujących mchów czy grzybów. Collena martwiła jednak informacja o kolejnych zaginionych ekipach poszukiwawczych. Prawdą było, że jedynie tubylcy czuli się w gęstwinach Mato Groso równie pewnie jak we wnętrzu własnej chaty, lecz w wyprawach ratunkowych brały zwykle udział doświadczone, wyszkolone osoby... Czego nie można powiedzieć o obecnych - omiótł pokój zrezygnowanym wzrokiem. Nie umniejszając umiejętności żadnej z obecnych osób, Jack obawiał się, że w głębinach tropikalnych lasów czeka ich walka z czymś więcej niż tylko gęstą roślinnością i zwierzyną. Dlatego martwiła go obecnośc kobiet, choć z doświadczenia wiedział, że przyparte do muru potrafią byc zaciekłymi przeciwniczkami. Tylko czy jego doświadczenia przekładały się na zachowania angielskiej damy? |