Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2009, 12:20   #6
Bulny
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Słońce zachodziło powoli oświetlając basen morza szponów pomarańczową łuną, która odbijając się od fal, wykonywała swą przepiękną grę świateł, na burcie okrętu. „Vast”. Tak nazywał się ten statek, wypłynął na morze dopiero dwa dni temu, a na jego pokładzie już trwał ruch, jakby wszyscy szykowali się do kilkumiesięcznej podróży. Załoga składała się z przeróżnych person, od męt społecznych, aż po honorową i odważną szlachtę, która niezbyt miała ochotę pałać się jakąkolwiek pracą, poza kierowaniem wszystkimi. Wyżsi stanem opracowywali kursy i plan kolejnych dni, bosmani wykrzykiwali komendy które, ze względu na treść, pewnie przeszłyby koło ucha tym, którzy odwalali całą fizyczną robotę. Dziwnym trafem jednak kiedy wiesz, że ze wszystkich stron otacza Cię ocean i nie masz drogi ucieczki, stajesz się potulny niczym baranek.

Cały pokład okrętu, który miał przemierzyć wszystkie najdalsze zakamarki świata tętnił życiem, ale nie tylko on. Na dole również nie obywało się bez emocji i zgrzytania zębami.

- Dawaj! Dawaj! Dawaj! Dawaj! – krzyczał tłum który zebrał się nad dwiema, siedzącymi przy beczce postaciami. Jedną z nich był rosły krasnolud, który właśnie wychylał kolejny kufel mocnego napoju, powszechnie znanego na morzu pod nazwą „grog”. Kilka naczyń leżało już pod zrobionym z beczki, prowizorycznym stołem, lecz na nim pozostawało jeszcze pół dzbana.

Po drugiej stronie mieszczącej się w ładowni „areny gier”, na małym worku siedział średniego wzrostu człowiek bez jednego oka. Ubrany był w białą koszulę, która rozpięta na torsie ukazywała dość bujne owłosienie klatki piersiowej i skórzane hajdawery. Jego przystosowane do jazdy buty stały właśnie obok, a stopy ciężko dotykały podłogi, starając się jakby nie rozjechać w dwie strony. Mężczyzna wyglądał na mocno podpitego, bujał się trochę siedząc. Czarna opaska na oko opadła mu nieco na nos odsłaniając paskudną bliznę, ręce latały to w tę to we wtę. Jedynie jego zdrowe, błękitne oko spoglądało na rywala wzrokiem, który można by nazwać przenikliwym spojrzeniem, a przynajmniej było takim jeszcze kilka kielichów wcześniej. Teraz jednak polegało jedynie na jak najdokładniejszym zogniskowaniu wzroku na oczach krasnoluda, mimo to sprawiając jednak zakłopotanie i niepewność obserwatora. Mężczyzna obejrzał się w końcu po sali, po czym rozczochrał nieco swoje krótkie, brunatne włosy i starając się przekrzyczeć ogólną wrzawę, powiedział:

- No rzucaj mężny krasnoludzie, bo nas tu wieczór zastanie!

Człowiek niezbyt lubił przedstawicieli brodatej rasy, lecz ten tutaj, po takiej ilości alkoholu, jaką razem wypili zdawał się być jego najlepszym przyjacielem. Dwie drewniane, pomalowane na czarno kości przez chwilę potoczyły się po blacie, a potem niezbyt chętnie zatrzymały tuż przy brzegu.

- Ha! Dziewięć! – wykrzyczał Tognar – Przebij mnie!

Publiczność zawrzała jeszcze bardziej, rywale patrzyli na siebie tak, jakby zaraz mieli się na siebie rzucić. Po chwili wszyscy jednak wstrzymali oddech na tyle, iż można było usłyszeć jak dwa drewniane sześciany grzechotały o siebie w kuflu człowieka. Zaraz potem mężczyzna spojrzał na krasnoluda pełnym chytrości wzrokiem i przekręcił kufel ustawiając go dnem do góry. Wszyscy wstrzymali oddech, a człowiek zanim jeszcze podniósł naczynie rzekł:

- Dwanaście!

Kufel powoli podniósł się do góry ukazując kości. Krasnolud spojrzał na nie, a wyraz jego twarzy z zadowolonego z siebie, momentalnie przeszedł do zaszokowania. Mimo to jednak wszyscy gapie zaczęli rżeć niczym konie. Na jednej z kości było sześć oczek, a na drugiej jedynie, lub aż pięć.

- No dobra, muszę jeszcze trochę potrenować… - rzekł ciszej człowiek, po czym jednak uśmiechnął się od ucha do ucha mówiąc – To co kolego krasnoludzie? Stawiamy kolejkę! Raz, raz bo mnie suszy!

Z racji tego iż większość krasnoludów wie co to honor, Tognar wziął leżący na ławie dzban, z wyrytymi jego inicjałami i polał do obu kufli.

- Zdrowie! – wykrzyczał człowiek, po czym mimo lekkiego oporu wychylił mocny trunek i zanim się spostrzegł, w naczyniu nie została ani kropla. Po chwili wstał nieco niepewnie, zachwiał się opierając o stolik i rzekł:

- Na mnie już czas przyjacielu! Odegrasz się kiedyś… Ja muszę teraz wyjść za… Ekhm… Potrzebą.

Mężczyzna zgiął się w chwiejnym ukłonie i na odchodne rzucił jeszcze:

- Swoją drogą nie przedstawiono nam siebie jeszcze oficjalnie. Hans Hochenzoller, do usług…

Podał krasnoludowi rękę, wszedł po schodach dość mocno się zataczając i trochę męcząc się z drzwiami opuścił ładownię, aby udać się na pokład by odetchnąć świeżym powietrzem. Gdy udało mu się jakoś dotrzeć na samą górę, stanął w miejscu. Wyprostował się tuż przed wyjściem, obleciał wzrokiem pracujących na pokładzie ludzi, po czym zamknął oczy wdychając nieco morskiego powietrza. Nie wiedzieć czemu, zamiast świeżego zapachu soli i jodu, jego nozdrza uderzył okropny odór ryb, tak jakby ktoś wypompował z morza całą wodę. Otworzył szeroko oczy, wstrzymał oddech, po czym szybko podbiegł do burty i zwrócił do wody całą zawartość swojego obiadu. Potem spojrzał jeszcze na odpływające kawałki ryb, i poczuł jak jego nogi stają się miękką galareta. Osunął się więc, w pozycję półleżącą i w takiej pozostał już do rana…

***

Hans podczas podróży niezbyt zajmował się sprawami przyziemnymi. Uważny obserwator mógłby spostrzec, iż jednym z jego zajęć, poza piciem i hazardem, była nauka. Mężczyzna często chodził po pokładzie, obserwując pracę marynarzy. Skrzętnie zapisywał różnorakie nowo usłyszane słowa żeglarskiego żargonu i wypytywał żeglarzy co do czego służy. już sam fakt zapisywania mocno dziwił przebywających z nim ludzi. W końcu umiejętność czytania i pisania nie jest zbyt popularną wśród żołnierzy. Widać było iż ma talent do nauki. Po jakimś czasie zdołał przyswoić dość dużą liczbę określeń różnych części statku. Powoli zaczynała mu się udawać analiza poszczególnych części okrętu. Chciał koniecznie dowiedzieć się do czego służy każda lina, oraz jak umiejętnie „łapać wiatr w żagle”. Chodził, przyglądał się, wypytywał. Widać było iż dobrze czuje się ucząc się nowych rzeczy, lecz jego ciekawość czasem była denerwująca. Zapytany czemu to robi, zwykle odpowiadał że nie zna dnia ani godziny, kiedy taka wiedza mu się przyda i wielce irytowały go nieco zaszokowane spojrzenia osób trzecich. Życie było dla niego jedną wielką nauką.

Nawet sama podróż zdawała się go mocno fascynować. Często przesiadywał na pokładzie i wpatrywał się w odległe lądy, wyspy i inne skrawki ziemi. Co chwilę pytał się ludzi, gdzie teraz się znajdują i jaka jest dalsza trasa „wycieczki”. Zachowywał się trochę jak małe dziecko, zabrane pierwszy raz w życiu na jarmark.

Mężczyzna bardzo pilnie uczył się też Norskiego dialektu i chętnie nawiązywał znajomości. Głównie były to kontakty z ludźmi niższymi rangą na statku, ale tak samo odnajdywał się w towarzystwie morskiej „burżuazji”. Gdy tylko na statku pojawili się pierwsi Norsowie z plemienia Barseonlingów, Hans mimo iż w ogóle się nie odzywał z ciekawością przyglądał się ich zwyczajom. Widać było iż dla tych ludzi honor jest rzeczą ważniejszą od życia nawet bardziej niż w Kislevie, który przecież Hans dobrze znał.

***

Pamiętnego pierwszego Sigmarzeita, gdy statek dopłynął w końcu do celu swojej podróży, Hochenzoller niemalże skakał z radości. Dokładnie wyczyścił swoją zbroję z kurzu, który zdążył osiąść na niej podczas podróży i przyodział swój bojowy strój. Domyślał się, że chyba bardziej przypadnie do gustu ludziom z północy jako mężny wojownik, niż odpicowany fircyk. Na skórzaną, ocieplaną kurtę naciągnął kolczugę. Na klatce piersiowej przypiął skórzanymi rzemieniami małą tarczę z wymalowanym wilkiem, a tak samo udekorowany duży pawęż umieścił na plecach. Do tego założył pas, po którego lewej stronie umiejscowił swój jednoręczny topór, a na głowę założył rajtarski kapelusz z dwoma piórami. Spojrzał jeszcze przez chwilę na dół kufra. Patrzył tak, nieco w zamyśleniu, a pod nosem szeptał słowa:

- Brać, czy nie brać?...


Po chwili zastanowienia wyrzucił z siebie nieskładny zbiór samogłosek i z trzaskiem zamknął kufer. Dokonał ostatnich przymiarek, zobaczył czy wszystko zapięte jest na ostatni guzik i na głos wypowiedział słowa:

- Witaj przygodo!

***

Gdy łódź z gośćmi dopłynęła do brzegu zatoki ostrzy, Hochenzoller z ciekawością przyglądał się ludziom i krajobrazowi. Ziemia ta była niezbyt gościnna, lecz miała w sobie ogromny urok. Najemnik obserwował krajobraz tak, jakby chciał zapamiętać z niego jak najwięcej. Przyglądał się z oddali ludziom i ich życiu. Tubylcy, choć nieco różnili się od mieszkańców imperium w wielu aspektach mocno przypominali tych, którzy zamieszkiwali niebezpieczniejsze tereny jego własnego kraju. Byli rośli, przystosowani do życia w dziczy i bardzo nieufni. Człowiek doskonale rozumiał początkową wrogość z jaką przywitali obcych.

Gdy łódź dopłynęła do brzegu mężczyzna powiódł wzrokiem po wojownikach, którzy mierzyli do nich ze swoich łuków. Nie reagował, wiedział że może to przynieść niepożądane efekty. Stał po prostu starając się jak najbardziej nie dawać po sobie znać że coś jest nie tak. W głębi duszy jednak przyglądał się każdemu z osobna, będąc gotowym do walki lub ucieczki.

Nors, który przywitał drużynę nie sprawiał wrażenie złego człowieka, lecz doświadczenie Hochenzollera mówiło mu, że takim najbardziej nie można ufać. Gdy jednak okazało się iż załoga statku wyciągnęła z niewoli jego współbraci, mężczyzna zauważył iż napięcie opadło tak szybko jak się pojawiło. Ruszył więc pewnym krokiem za panem Schwarzem i rozglądał dookoła siebie, starając się zapamiętać jak najwięcej elementów towarzyszących jego pobytowi w tych stronach. Według niego Finnsvik było bardzo urokliwą wioską i choć zabudowa niczym nie kojarzyła mu się z jego własnym, rodzinnym domem, to jednak codzienne życie mieszkańców okazało się niemalże takie same. Jak wszędzie kobiety zajmowały się gospodarstwem domowym i wychowywaniem dzieci, a mężczyźni utrzymywali domy najlepiej jak tylko mogli, lub walczyli.

Gdy przybył herold, Hans, zdejmując kapelusz, rzekł:

- Hans Hochenzoller sierżant brygady najemników o nazwie Wilczy Kieł. To dla mnie ogromna przyjemność, być gościem w waszych przepięknych stronach.

Po czym skłonił się nieznacznie. Ukłon ten dawał obserwatorom do zrozumienia, iż Hans Hochenzoller nie jest pierwszym lepszym żołnierzem przesiadującym cały czas po knajpach. Takie gesty bardzo często widuje się na dworach możnych, gdzie każdy zły ruch może stanowić ogromną obrazę dla majestatu gospodarza...
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 07-03-2009 o 13:40.
Bulny jest offline