Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2009, 16:34   #3
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
To dziwne miejsce zwane krainą snów zawsze było w jego odczuciu niezwykle zwodnicze. Nawet po tylu nocach nie mógł w żaden sposób przewidzieć tego, co nawiedzi go kiedy pogrąży się we śnie. Rzadko trafiał na tego typu zjawiska. Mogły go fascynować lub irytować, w tym wypadku nie było jednak mowy o jakimkolwiek zainteresowaniu. Wybudzał się powoli, błądząc myślami po okolicy. Fakt, że w jego wypadku brzmiało to niezwykle dosłownie, zdecydowanie poprawiał mu humor. Dzień postanowił zacząć od wypolerowania swojego rapiera. Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego akurat go zabrał ze sobą. Spośród tysiąca i jednej rzeczy mógł wybrać przedmiot, który lepiej by mu posłużyło podczas tej wędrówki. Było w tym jednak coś z przyzwyczajenia, a z nim nawet po tylu latach trudno dać sobie radę.

- Tu si animo regeris, rex es; si corpore regeris, servus es. – Rzucił pod nosem, ani na moment nie odrywając niewielkiej ściereczki, która leniwie wędrowała w górę ostrza.

Pojedynek już dawno przestał być tym samym ekscytującym przeżyciem. Nie kiedy wszystko nagle stało się tak przewidywalne, tak banalnie proste i tak oczywiste. Nie myślał jednak o tym w kategoriach wad i zalet. Całą uwagę skupiał na czymś ważniejszym, czymś co pchnęło go w cały ten smród, pośród którego byle żałosna istota, ma czelność nazywać się człowiekiem. Lubił to uczucie fascynacji ogarniające go, ilekroć w jego głowie migotał niewyraźny obraz, który on sam w myślach nazywał po prostu celem. Powoli stawał się jego obsesją, a może już nią był? To w tej chwili nie obchodziło go ani trochę.


Skończył swą pracę i w milczeniu przyjrzał się jej efektom. Ostrze wyglądało tak jak powinno. Podniósł się ze swego posłania i zamocował rapier przy pasie. Jak zwykle przykrywając go następnie swym płaszczem. Wolał by nie przykuł uwagi byle chłopa. To oznaczałoby problem i stratę chwili, które nie trwałaby pewnie dłużej niż uderzenie serca. Nie ważna była jednak ilość czasu, a to na co zostaje zmarnotrawiony. Nim jednak odwrócił się i ruszył w swoją stronę usłyszał jakiś głos za swoimi plecami.

- Przyjacielu, przyjacielu. – Ten irytujący jazgot wydobywający się z jego ust. Benet nawet nie zawracał sobie tym głowy i nadal powoli parł przed siebie. Nachalny mężczyzna jednak nie ustępował. – No no no, nie ignoruj mnie staruszku. Widziałem to cudo, które tam chowasz ...

Nie miał prawa skończyć. W momencie kiedy podbiegł do Beneta i położył mu rękę na ramieniu starając się go odwrócić, całkowicie zesztywniał. Minę miał jak skarcone dziecko, ta charakterystyczna mieszanka strachu, bólu i całkowitego zdezorientowania. Nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że mężczyzna, którego przed momentem zaczepił, zniknął za najbliższym wozem. No albo po prostu wpatrywanie się pustym wzrokiem w przestrzeń, okazało się być jednak lepszym zajęciem.

Zdziwił się kiedy do jego uszu dobiegły dziwne wrzaski. Spojrzał na słońce i zdumiał się, kiedy dotarło do niego, że nie jest już tak wcześnie, jak początkowo przypuszczał. Podszedł więc bliżej, a słysząc słowa staruszki, postanowił się wtrącić. Dziwna była z niej istota i choć rozbawiła go nieco nazywając go młodzieńcem, zawsze pozostawał czujny wobec osób tak wyrazistych, że aż budzących w nim choćby cień zainteresowania. Mimo wszystko był jej wdzięczny. Każdy sposób na zabicie choć krótkiej chwili, którą niechybnie wypełniłyby pozbawione sensu rozmyślania, był w tych okolicznościach na wagę złota. Na swoje szczęście pogodził się z myślą, że najbliższy czas będzie musiało wypełniać mu cierpliwe oczekiwanie.

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Tak i ta, jedna z bardziej interesujących konwersacji, jakie miał osobliwą przyjemność prowadzić ostatnimi czasy, musiała się zakończyć. Na jego szczęście nie był to jednak koniec tak ciekawie rozpoczętego dnia.

- Ciekawe zwierze. – Jego głos nadal był spokojny. Przy czym trudno było stwierdzić do kogo skierowane były wypowiadane przezeń słowa.

Jego znudzone spojrzenie cały czas lustrowało ludzi, którzy tworzyli to irytująco głośne zgromadzenie. Mimo, że niejaki Alfredo odniósł już swoje zwycięstwo, nic nie wskazywało na to, że wszyscy wrócą d swoich zajęć. Tym bardziej, że z innej części obozu dochodziły do niego wrzaski towarzyszące, jak się domyślił, kolejnej „potyczce”. On jednak znalazł już coś interesującego w tym cuchnącym na kilometry ludzkim szambie. Przykucnął i schylił głowę. Na tyle by oczy jego i kota spotkały się. Nie miał jednak złych zamiarów, ot po prostu się uśmiechnął i wyciągnął powoli w jego kierunku rękę.
 
Rusty jest offline