Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2009, 18:31   #5
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu


Srebrzysty księżyc górował na nieboskłonie, tuląc dzień do snu. Mazogród pracował na 3 zmiany, taka jest cena za dominację w regionie, każdy obywatel znał swoje miejsce w szeregach i wiedział jakie obowiązki do niego należą. Na polach, gdzie mieszkali ludzie trudniący się rolą, wspinali się na po drabinach na szczyt swoich izb mieszkalnych i zapalali pochodnie w szklanych kloszach, oświetlając tereny wzdłuż miasta, po to by wartownicy na murach i stróżówkach mogli lepiej pilnować siatek i drutów kolczastych odgradzających miasto od dziczy. Izby rolników skonstruowane były stylem prowizorycznym, od gratów począwszy na drewnie kończąc.

*****

Wschodnia Dzielnica Mazogrodu

-Zmierzch! Zamykać bramy i sprowadzić psy! –Rozległ się donośny tenor nad miastem.
Woronow zadarł wzrok do góry, będąc z siebie dumnym z dobrze wyszkolonego strażnika. Dobrze wiedział, że niełatwo przy tak słabych warunkach wyszkolić dostatecznie dobrze żołnierzy, tym bardziej był z siebie zadowolony, że udało mu się wychować na nowo tego starego Ukraińca Adriana co się darł nad nim.
-Zmiana Warty! – Kontynuował Ukrainiec z wieżyczki, którą Bartłomiej miał już za plecami.
Hangary ciągnęły się na cała długość jednej z wylotowych ulic Mazogrodu. Te puste stalowe konstrukcje w przeszłości były halami produkcyjnymi Toyoty, w ramach rosnących cen ropy na świecie i hale montażowe upadały, na długo jeszcze przed wojną.
Dziś to właśnie tu, toczyło się życie dawnego Różanu. Mieścił się tu rynek, magazyny sprzętu, zbrojownia, nawet częściowo koszary tu się mieściły, a z niezagospodarowanej całej przestrzeni hangarów, część sąsiadująca z rynkiem zamieszkują najbiedniejsi ludzie, Miejsce te, było namiastką slumsów, ale w dzisiejszym świecie, nieważne było jak się mieszka, ale priorytetową sprawą było samo przetrwanie. Garnizon nie bez kozery był postawiony w tym miejscu, bliskie sąsiedztwo z główną, wschodnią bramą miasta, z bazarem i najniebezpieczniejsza okolicą zmusiło miasto do wybudowania tu drugiego garnizonu.
Bazarek, przez który przewijało się setki ludzi przez całą dobę, można tam było kupić wszystko, od tandetnego fatałaszka ze świńskiej skóry, po drogocenną żywność i rarytasy, w postaci warzyw. Harmider donosił się głośnym echem po całej wschodniej dzielnicy, a na ulicy zaczął się robić tłok. Godzina policyjna nie obowiązywała dziś tej części miasta, nigdy nie obowiązywała w ostatnie dni lata. Woronow zamyśliwszy się na chwilę, zauważył nawet jak psy wartownicze prowadzone przez jednego z uzbrojonych mężczyzn ujadają, z wściekłością wilków na nieopodal bawiące się dzieci.
”Co za cymbał” – Pomyślał Woronow na ten widok, wiedząc, że nie można ludzi szczuć psami gwizdnął na palcach zwracając się do innego, ryżego wartownika, który właśnie mijał dowódcę straży z nad przeciwka:
- Ej, Ty! – Wskazał palcem na zdezorientowanego w pierwszej chwili strażnika – Każ temu debilowi założyć psom kagańce! Na chuj mu tłumaczyłem, że w mieście ma zakładać kagańce, a dopiero zdejmować na polach? Jak pogryzą jakieś dziecko, to osobiście skręcę mu kark!
-Tak jest Kapitanie! – Zasalutował pociesznie żołnierz, poprawiając szelkę uwieszoną na ramieniu od Kałacha i oddalił się w stronę psiarza. Woronow przystanął i z niekrytym cynicznym uśmiechem podziwiał jak męczą się obaj z zakładaniem psom skórzanych kagańców na pyski.
Żołnierze Mazogrodu darzyli Woronowa sporym respektem, sam był uważany za człowieka czynu, który zawsze i wszędzie stawia na swoim i nikt nie kwestionuje jego oddania miastu. A każdy kto miał inne zdanie na ten temat, kończył w najlepszym wypadku zakuty w dybach jako niewolnik. Bartłomiej spuścił wzrok z dwóch podopiecznych i ruszył w dalsza stronę wzdłuż hangarów, mrok ulic oświetlał blask pochodni przed domami, a niebo oświetlały ostre halogeny, z wieżyczek i murów miasta...

*****

Dzielnica Wschodnia – Hangary – Hala magazynów

Antoni tymczasem popijał wodę, siedząc na skrzyniach z bronią, zastanawiając się, skąd wzięli prąd w tych gigantycznych halach, oświetlając metalowego potwora, jakim niewątpliwie były hangary. Zdawało się, że to największy budynek w mieście, a możliwe, że i największy jaki kiedykolwiek widział w swoim krótkim życiu. Dopiero co skończyli wyładowywać z Adamem sprzęt w halach hangaru.
-Tylko nie pierdnij bo wyjebie nas w powietrze – Roześmiał się stojący obok Adam, a na krótko ostrzyżonej czaszce zawitał uśmiech.
Ciemnowłosy chłopak, nie miał nawet siły się roześmiać, przyłożył butelkę do ust i mimowolnie spojrzał na ponętny tyłek młodziutkiej dziewczyny u boku Władimira. Wzrokiem rozbierał ją, mierząc od dołu w górę urodziwe piękno, zgrabne nogi, wcięcie w talii... I dopiero spostrzegł się, że dziewczyna również na niego spogląda, śmiejąc się do siebie przy tym. Antoni speszony, odwrócił wzrok, a na jego twarzy pojawiły się obfite rumieńce.
Władimir akurat rozmawiał z siwym jegomościem ubrany w grafitowy garnitur. Widać było, że ubranie nie jest pierwszej świeżości, ale na tle pozostałych prezentował się bardzo okazale.Właśnie poprawiał na nosie okulary.
-Więc ile tego masz razem? Władimirze?
-Około 50 sztuk broni automatycznej, 12 RPG, ze 30 granatów w tym dwa z zbiornikami kwasowymi – Odchrząknął Rosjanin gładząc ciemny wąs – A amunicji starczy ci na tyle, że spokojnie starczyłoby na obronę miasta na kilka tygodni!
-Pewnie jakiś Białoruski poligon splądrowałeś, co? – Zagaił spoufalając się -100 baryłek wody powinno Ci wystarczyć.
Nawet spod ciemnych okularów Władimira, można było dostrzec wydobywający się blask oczu, a kąciki wąsów podniosły się do góry.
-Jest Pan nad wyraz hojny, panie burmistrzu, a może coś na drogę dorzucili do jedzenia?
Elegancki człowiek w szczerosrebrnych włosach spojrzał na kupca spode łba.
-Jesteście moimi gośćmi. Ugoszczę was, nakarmię i napoję, ale żywność na drogę, sami sobie musicie kupić u ludzi na bazarze – Wskazał palcem w stronę sąsiedniej hali, która oddzielona od tej była od magazynów sporym włazem. –Ale to jutro dobijemy targu, przebyliście sporą drogę, rozumiem, ze chcielibyście spocząć, miejsca dla Ciebie i Twoich ludzi znajdą się w motelu dla przybyłych, znajdującej się na drugiej stronie ulicy. Woronow chce jeszcze z Tobą przedyskutować sprawy formalne, ja jestem laik. To mój zastępca, powinien być lada chwila, Ja muszę sprawdzić raporty w garnizonie. Zatem do jutra – Burmistrz delikatnie pochylił czoło, dając sygnał Władimirowi, że spotkanie dobiegło końca, w odpowiedzi kupiec pochylił się w pas.
Po hali krzątanina narastała z chwili na chwilę, Władimir przyzwyczajony do tego, że przynajmniej po podróży gospodarze innych miast pozwalają na chwilę odpoczynku, w Mazogrodzie rzecz była z goła odmienna. W myśl burmistrza, żadna chwila nie mogła być zmarnowana. Dyscyplina wojskowa strażników pozwalała sprawnie rządzić mu miastem.
-Adam, Nowy podejdźcie tu! – Krzyknął Władimir, odczekując dosłownie chwilę, nim Burmistrz nie zniknął w kolejnym włazie prowadzącym do Garnizonu, obstawionym przez ciężkozbrojnych żołnierzy.
Adam i Antoni posłusznie podeszli przed obliczę swojego Pracodawcy:
-Bierzcie swoje giwerki i idźcie się rozejrzeć. W mieście mam informatora, Wiktor Krawczyk się zwie. Ma coś ekstra dla mnie – Odpowiedział z zacięciem na ustach ciemny Rosjanin
-Wiktor...? – Adam próbował zapytać ponownie jak nazywa się człowiek którego mają odnaleźć
-Krawczyk głąbie! – Wydarł się Władimir, nagle chłopaki przypomniały sobie, jak to impulsywny jest ich szef. – Dobra a teraz won mi stąd, zanim się wkurwię! Jeszcze Woronow coś wywęszy! Krawczyk przekazał mi cynk, że odnaleźli bunkier gdzieś na południe od Mazogrodu. Obiecał dać mi współrzędne. – Rzucił zza pazuchy chłopakom ich broń, którą zdali strażnikom u bram miasta.– To prezent od Wujka Władimira, drogo się cenią Ci strażnicy...
Anton schował swojego niezawodnego Glocka21 i ruszył bez zbędnych szmerów za Adamem.
-A i jeszcze coś! – Usłyszeli za sobą i odwrócili się w stronę Władimira – Moja kotka chce mieć jakąś ładną pamiątkę z tej mieściny. Rano się widzimy tutaj, dobijamy targu i spadamy stąd. – Chłopaki kiwnęli głową i oddalili się w stronę bazaru.
”Będziemy mieli problemy” – Przeszło przez myśl Antoniemu.
-Nie martw się – Odrzekł Adam, patrząc na zmartwioną minę Antoniego – Kupców nikt nie rusza, tylko nie machaj nikomu spluwą przed twarzą, bo skończymy na szubienicy...


*****

Dzielnica Wschodnia – Hangary – Wejście do Drugiego Garnizonu

-Shindler? – Zagaił ciekawsko jeden ze strażników – Nic mi to nie mówi
-Woronow pozwolił mi spotkać się z burmistrzem.... – Odpowiedział z niesmakiem Józef, jednak wcale lichej tej obrony nie mają.
-Dobra zaprowadzę Cię – Odpowiedział drugi ze strażników strzegący wrót do garnizonu hangarowego. – Tylko pamiętaj, jeśli nie jesteś jego znajomym, to masz przejebane – Dopowiedział z szyderczym uśmiechem.
Józef przemilczał zniewagę, wiedział, że nie ma takiej możliwości. Obaj znacie się kopę lat, razem za pan brat przemierzając pustkowia, kiedy większość z tych gołowąsów nie była nawet w planach swoich rodziców.
Mineli halę, w której rozładowywali się właśnie kupcy, i dotarli do stóp włazu do garnizonu. Dwaj strażnicy, obici w metalowe pancerze, pamiętające czasy wojny bacznie obserwowali Józefa. Jeden z nich miał nad wyraz sporą ochotę by przemacać szaty Starca w poszukiwaniu dóbr, ale jak tylko usłyszał, że owy Starzec ma błogosławieństwo Woronowa, momentalnie wypadł mu ten pomysł głowy.
-Otwórz – Powiedział bardziej rosły z ciężkozbrojnych żołnierzy do kolegi w okienku koło włazu. Wrota rozsunęły się, a wewnątrz Józef zobaczył raptem średniej szerokości halę, po której krzątali się żołnierze, Shindler idąc wolniejszym krokiem mimowolnie z wrodzonej ludzkiej ciekawości przyglądał się jak wyglądał taki garnizon. Z jednej strony, stojaki na broń, prężnie zdobiły ściany, gdzie nie gdzie żołnierze siedzieli przy stolikach, jedząc kolacje odpoczywali tutaj w przerwach, co nie którzy palili rozmawiając z kolegami, a jeszcze inni spali, przykryci kocami. Jeszcze inni ostrzyli noże, a jeszcze inni siłowali się między sobą na ręce, gromadząc w okół siebie kilku osobową widownię. Józef potknął się zagapiony, o metalowe stopnie, prowadzące do górnego pomieszczenia, z dołu ten widok nie robił wrażenia, dopiero widząc z góry, liczbę żołnierzy dotarło do niego w jaki sposób podporządkowali sobie te niespokojne regiony.
-Czemu tylu żołnierzy siedzi w garnizonach? – Zagaił do towarzyszącego mu żołnierza
-Zmiana warty właśnie trwa, jedni właśnie dopiero co przyszli z domów, drudzy szykują się do powrotu, do swoich kobiet i dzieci – Odpowiedział ze znużeniem w głosie -To tu – Odpowiedział i otworzył drzwi, w środku siedział za biurkiem twarzą do drzwi, nie kto inny jak jego stary znajomy, Burmistrz Robert Maciejewski.
-Chyba oślepłem na starość widząc tu Ciebie! – Odparł burmistrz wyraźnie zaskoczony obecnością Józefa. – Zostawcie nas samych! – Dodał po chwili.
Józef z wyższością spojrzał na żołnierza – Możecie odejść żołnierzu – Zaintonował mu salutem i wszedł do biura burmistrza, zamykając za sobą drzwi przed nosem żołnierza.

*****

Dzielnica Wschodnia – Hangary – Hala Magazynów

Kapitan Woronow pewnym, szybkim krokiem wpadł do środka Hangarów, potwierdzając przybycie starca, podającego jako znajomego burmistrza. Wszedł do środka magazynów i w oczy rzucił mu się w oczy Władimir, wąsaty przyjemniaczek, który nigdy nie zdejmował swoich ciemnych okularów z oczu, Woronowa rozśmieszyła wizja, niesamowitego zeza pod tą ciemną zasłoną , tym bardziej, że panowie zbytnio nie darzyli siebie nawzajem sympatią. Podszedł do niego.
-Kapitan Woronow, jak miło pana znowu widzieć.... – Odpowiedział Władimir tuląc się do swojej lolitki, której nie odpuszcza nawet na krok.
- Bez pierdolenia mi tu Władimir – Wygarnął bez ogródek Bartłomiej zakładając ściśnięte pieści na biodrach – Ty wiesz i ja wiem, że coś na lewo tu kombinujesz!
-Ależ skądże znowu, panie Kapitanie... – Dodał zagryzając wargi w złości Władimir.
-Żadnej sprzedaży broni na lewo, narkotyków i pamiętaj o swoim limicie kupna niewolników.
-Tak wiem, jeszcze pięciu mogę u was kupić... – Odparł tonem głosu, jakby zniechęcającym do dalszej rozmowy, ale Woronow nie przejął się słabą mową ciała Władimira.
-No to się cieszę – Zadowolony z siebie Bartłomiej spojrzał za siebie i krzyknął do jednego z kręcących się po hali strażników
- Sprowadźcie mi Ludwika! Fakturę musi wystawić! – Wydarł się na cała halę, słysząc w uszach wielokrotne echo swojego głosu. - „Jeszcze tego kurwa brakowało, bym papierową robotą się zajmował” – Pomyślał
-Kapitanie! – Usłyszał z drugiej strony hali, i zauważył ryżego strażnika, którego wcześniej poganiał do pomocy w zakładaniu psom kagańców.
-Co znowu? – Odpowiedział Woronow, czując ulgę na sercu, że więcej na ta zakazaną gębę Władimira patrzeć nie będzie musiał.
- Kiedy zapadła noc i włączyliśmy radia 2 i 5 nie odpowiadają... – Odpowiedział zakodowanym szyfrem, żołnierz, który wkładając wysiłek w jak najszybsze dobiegnięcie do Woronowa, obrodziły pulsujące poliki ze zmęczenia. – Pana adiutant czeka koło wschodniej bramy.
-Franek? Miał dziś być przy południowej...
-Grzegorz Jóźwiak panie Kapitanie!
-Ah Józek – Ogarnął Bartłomieja jęk zrozumienia, lecz po chwili zlustrował się, że poważna jest sytuacja, kiedy Grzegorz zwany Józkiem przez nazwisko opuścił główny garnizon z centrum miasta i ruszył pod bramę.
-Kazał panu zgłosić się do Głównej Wieży i ustalić łączność...
-Dobra, wiem co robić! – Wydarl się poruszony Woronow – Muszę się pożegnać, jeszcze się zobaczymy. – Powiedział wyraźnie poruszony i truchtem ruszył ku wyjścia.
Władimir z udawanym przejęciem spojrzał na swoją ślicznotkę:
-Czyżby kłopoty w raju? – Zagaił do niej, wkładając grubą, spoconą rękę pod jej spódnicę...


*****
Dzielnica Wschodnia – Hangary – Drugi Garnizon

-Sporo minęło od naszego ostatniego spotkania – Zagadnął Józef
-I bardzo sporo się zmieniło od tamtego czasu Shindler – zripostował mu Burmistrz – Znowu w podróży? Nie myślałeś by przestać gonić za przeszłością, skrytą pod ziemią i dożyć spokojnej starości?
Józef nie odpowiedział, myślał w głębi duszy co mu odpowiedzieć.
-Doszły Cię pewno słuchy, że odkryli 02...I zgaduję, że własnie po to do mnie przyszedłeś?
-Dokładnie...- Odparł ściszonym głosem
-Szukaliśmy go kopę lat, a on był tu, pod naszym nosem na wyciągnięciu ręki – Kontynuował burmistrz – Ale to już nie te lata...
-Marudzisz – Odparł cynicznie do starego przyjaciela.
-Ile to lat minęło? 20-25?... – Zanurzył się we wspomnieniach Maciejewski
-33 – Krótko przerwał dywagacje Józef, zasiadając naprzeciw swojego rozmówcy.
-33... – Powtórzył ściszonym głosem po nim - Że Ty jeszcze masz tyle sił, w ogóle cudem jest to, że jeszcze żyjesz. Mało który człowiek jest w stanie przeżyć na pustkowiach dłużej niż tydzień... No nie wliczając w to dzikich bestii i bandziorów.
-A kto powiedział, że ja jestem człowiekiem? –Intrygująco odpowiedział mu Józef
-Nie żartuj sobie ze mną – Machnął ręką łudząc się, że to załagodzi atmosferę rozmowy – Pamiętasz czym był ten bunkier?
-Bunkrem wzorowanym na 01, jednak w rzeczywistości ponoć nawet do pięt mu nie dosięgał.
-01 to mit, legenda! – Krzyknął Maciejewski, przekrzywiając okulary na nosie
Józef nic nie odpowiedział, oparł łokcie o blat biurka, a dłonie splecione ze sobą palcami, opierał o swą sędziwą brodę.
-Zrozum Józef, nie możesz walczyć z wiatrakami, jeśli ktoś miałby odnaleźć kompleks 01, to już dawno byśmy to zrobili!
-Wiem, że istnieje, tylko trzeba dorwać się do 02 by ustalić dokładne położenie pierwowzoru...
-Ty chyba na prawdę nie jesteś człowiekiem, nikt inny, poza Tobą nie wierzył by w tej bajki, przez przeszło 33 lat...
-Znalazłbym, gdy by Ci się nie zachciało przejmować tego miasta...
Maciejewski przełknął te słowa, dość frasobliwie
-Ty wiesz co znaczy te miasto? Dla tych ludzi?
-Tak wiem, jest rajem... Oazą na pierdolonej pustyni – teatralnie wywrócił oczy – O tym zawsze marzyłeś
-I moje marzenie się ziściło! – Odpowiedział radośnie – Twardą ręką co prawda rządzę, ale tego wymagają czasy...
Józef przyjrzał się barakowi, w którym akurat siedzieli
-I to nazywasz marzeniem?
-Nie bądź śmieszny – zignorował zaczepkę słowną – Nie mieszkam przecież tu, Hangary są sercem miasta. Tu mieszka najwięcej ludzi, skupionych w okół bazaru.
-Widziałem pola przed miastem... – Odparł Józef
- W istocie. 2 hektary wgłąb lądu od każdej bramy, północnej, wschodniej i południowej i dodatkowe 3 za mostem na drugim brzegu Narwi. Za przedpole miasta pełnią właśnie nasze pola uprawne, narazie jest to tylko zboże. Nic innego, bardziej urodzajnego nie chce wyrosnąć, a jak już coś rośnie to zmutowane.
-Wiadomo, że żywność nie jest zmutowana?
Burmistrz popatrzył na niego z niedowierzaniem
-Powietrze nawet jest skażone... – Odparł ze smutkiem w głosie- Ale nie łupimy już więcej sąsiednich wiosek sami sobie wytwarzamy żywność...
-Wiesz co się stało z Warszawą, i pozwalasz swoim ludziom pić wodę z tej rzeki?
-Nie pozwalam, kilka łyków tej wody bez przygotowania i człowiek już staje się napromieniowany - Odparł
-To jak...
-Pamiętasz jak w 2053 przeczesaliśmy ten bunkier koło obwodu Kalingradzkiego?
-Ruskie desta... destu..
-Destylatory chemiczne, usuwające promieniowanie z skażonej wody.
-Ale to były tylko plany...
-Ponownie przeczesaliśmy tamtą kryptę, już z prototypami, wystarczyło tylko je podłączyć pod Turbiny wodne.
Józef z nadmiaru rewelacji przetarł oczy ze zdumienia. – Ale żeby móc obsłużyć takie oczyszczalnie to trzeba mieć prąd...
-Mamy prąd.- Młyny oprócz mielenia ziarna w jakimś stopniu wytwarzają też prąd. Dzięki turbinom wodnym, własnej roboty – Widząc podziw Józefa, kontynuował dalej – Trzy elektrownie wietrzne też mamy na drugim brzegu rzeki i to one dają nam najwięcej prądu.
-Ulice oświetlane są podpalonymi kubłami na śmieci i pochodniami... Tylko w tych pomieszczeniach się świeciło sztucznym światłem.
-Monopol na prąd mam ja i wojsko, wykorzystujemy tylko niezbędne minimum, lwią cześć prądu zabiera nam oczyszczalnia... – Odpowiedział – Zwykli ludzie radzą sobie na własną rękę... Młyny, destylatory i generatory prądu są w dzielnicy nadbrzeżnej, zwanej potocznie portem.
-Ładnie, ładnie. – Mruczał pod nosem Józef.
-To, o czym mam Ci jeszcze opowiedzieć? – Wyjął spod szuflady kilka map i wręczył je swojemu przyjacielowi z dawnych lat.
Shindler rozprostował mapę, na której widoczna była cześć Mazowsza, Podlasia, Ergu pólnocnego, ziemi Świętokrzyskiej i kawałek Lubelszczyzny. Na niektórych miejscach czerwonymi punktami zaznaczone były bunkry, krypty i inne schrony przed wojenne, jak się okazało było ich całkiem sporo, a w większości Józef już miał przyjemność spenetrować. Nieznane mu były miejsca zaznaczone w okolicy Warszawy i bunkru pod Kielcami. O dziwo nie widział na mapie zaznaczonego numeru 02...

*****

Wschodnia Dzielnica – Hangary – Bazar

Antoni z Adamem raźnie ruszyli wzdłuż oświetlonej jarzeniówkami alejki. Było tu głośno, gwarno i duszno. Żadnych okien bohaterowie nie zdołali ujrzeć, a wentylacja chyba nie spisywała się najlepiej w tym miejscu, szczęście, że przyszła noc i powietrze stało się wilgotniejsze. Ale pomimo tych wszystkich wad, było tu kolorowo i wesoło. Dzieci bawiące się przebiegały im pod nogami, kuso ubrane dzie3czyny ofiarowały im najróżniejsze usługi, namolni sprzedawcy przez 30 minut próbowali wcisnąć Antoniemu bezcenny dywan. Próbowali różnorakich smakołyków, takie jak szczury obtoczone w tłuszczu, jaszczurki nabitej jak szaszłyk no i legendarnego, polskiego schabowego. Nikt nie chciał im powiedzieć, z czego to mięso było, ale było wyborne.
-Kupujemy coś Twojej lubej? Haha! – Roześmiał się Adam, szturchają za ramię Antoniego.
-No nie wiem... – Odparł niemrawo Szczupły chłopak.
-Widziałem jak na nią patrzysz, masz na nią ochotę, a widziałem też jak ona patrzy na Ciebie... Jak jeszcze nie powiedziała nic staremu, to może, może – Drążył dalej temat Adam, złączył kciuk z palcem wskazującym, a palcem drugiej ręki wsadził w owy okrąg.
-Głupek – Odwzajemnił kuksańca – Dobrze, że oddał nam Władimir broń.
-Przyda nam się na obcym terenie. Tylko pamiętaj, użyć jej w ostateczności. To co kupujemy jej coś?
-Kasy za dużo już nie mamy.
-Coś mam uciułanego na czarną godzinę, kilka euro się znajdzie.
Antoni przez dobrą chwilę obserwował dookoła głowy, co by tu jej kupić, od straganu do straganu ceny się różniły, a i coraz więcej rzeczy mu się podobało, ale nad wyraz wpadły mu w oko, wisiorek z czerwonych pereł, zwieńczony sercem, mała dziewczynka sprzedawała upominki w jakimś kartonie. Na drugim stoisku z Rosłym, obrośniętym gościem za nim układała się czerwona chusta, w sam raz pasowałaby do jej sukienki, pomyślał Chłopak. A na trzecim straganie, stara babinka opasana w ciemne burnusy miała wysublimowane pachnidła.
”Nie stać nas na wszystko” – Pomyślał Antoni, ale jeśli chciał zdobyć jej względy to wypadałoby oprócz podarunku zaleconego od Władimira, kupić coś ekstra od siebie... Może coś ukraść, pożyczyć? Po rozmyślaniu przypomniał sobie chłopak, że jeszcze popytać się trzeba ludzi o Wiktora Krawczyka.

*****

Centrum Mazogrodu – Główna Wieża

Woronow, z rudawym przydupasem u boku nie zatrzymywali się na postoje, ciemne ulice oświetlane pochodniami, były widokiem normalnym. Za dużo nie było widać w zaułkach, ale dla Bartłomieja Woronowa, który wychował się i patrzył jak miasto z zapadającej się nory przeobraża się w dominującą siłę w okolicy znał te miasto od podszewki. Właśnie wdrapywali się do Wieży Głównej;
-Kapitanie!- Krzyknął Adrian, dowódca zmiany który darł się wcześniej nad Woronowem, salutując na baczność – Sierżant Jóźwiak jest przy bramie i czeka na dalsze instrukcje od Pana!
-Najpierw to powiedzcie, co się tu do kurwy nędzy dzieje! – Rzekł zmęczony i od niechcenia machnął ręką w geście salutu.
-Zwiadowcy ze wschodu nie dają znaku życia!
„Może ich Metawilki wpierdoliły” – Pomyślał pół żartem-pół serio Woronow, ale ze wzgląd na morale, postanowił nie być aż tak cyniczny: - Zdajcie dokładny raport!
-O godzinie 21 „5” dała informację do trzeciej czujki na wschodzie, że stracił sygnał z latarki zwiadowczej „2”, więc poszedł na rekonesans w poszukiwaniu zaginionego . Od tamtej pory ślad po nich zaginął.
-Może bestie ich dopadły? – Nie wytrzymał i w końcu musiał tą tezę wysnuć.
-Żeby to takie proste było panie Kapitanie – Spochmurniał Adrian – Czujka mówiła, że ostatnia wiadomość „piątki” przerwała seria strzałów...
-Kur... – Nim dokończył kląć Woronow, brygadzista dalej kontynuował
-Ale to nie najgorsze...
-A co się jeszcze stało?
-Utraciliśmy łączność z trzecią czujką... Jakie rozkazy?



Księżyc w najlepsze górował na ciemnym niebie, i nic nie wskazywało na to, że ta noc będzie inna niż każda. Zupełnie inna...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 06-04-2009 o 16:39.
Extremal jest offline