Scott powoli wstał ze swojego ukrycia. Wyłaniająca się z gęstwiny postać robiła wrażenie. Wysoka, barczysta sylwetka, idealnie skonfigurowane i ułożone oporządzenie, nienaganne maskowanie dosłownie wszystkiego od broni i ubrania po twarz i dłonie. Lekka niedbałości nonszalancja i niedbałość ruchów przy jednoczesnym zachowaniu całkowitej czujności wypracowana przez lata służby, niedbały ale absolutnie funkcjonalny sposób obchodzenia się z bronią zwiastujący kogoś kto nie rozstawał się z nią przez wiele lat. Wszystkie te szczegóły łączyły się w obraz człowieka który dosłownie zmaterializował się w zaroślach. Pomimo pozornego rozluźnienia wojskowe cyberoczy patrzyły czujnie z wymalowanej kremem maskującym twarzy a palec wskazujący weterana cały czas spoczywał czujnie na osłonie języka spustowego karabinka. Choć zasmarowana skóra i zawiązana na głowie oliwkowa bandana utrudniały ocenę to widać było, że mężczyzna miał już za sobą pierwszą młodość choć duża ilość dźwiganego sprzętu i brak najmniejszych oznak zmęczenia mówiły z kolei o świetnej kondycji. -Scott Mc'Doladan. Mówcie mi Scott. Żołnierz w stanie spoczynku, mieszkam w okolicy. Wstrzyknijcie co trzeba kumplowi i zwijamy dupy z tego rejonu bo najprawdopodobniej zmierzają tu minimum dwie grupy przeczesujące- Indianie i Korpy ze schronów pod górą. Okolica robi się niezdrowa.
Głos miał spokojny, głęboki i jakby matowy. Cały czas omiatał przybyszów taksującym spojrzeniem odrywając co chwila wzrok by przeczesać krzaki dookoła. Nawyk czy może już paranoja? W sumie nie ważne, ważne, że na polu walki mogło uratować życie.
__________________ Oj Toto to już chyba nie jest Kansas...
"Ideologia zawsze wynika z przyczyn osobistych, ja nie podaję wrogowi ręki chyba, że chcę mu połamać palce" |