Bremont... Bremont...
Po jaką cholerę przyszło mi do łba, pchać się do Bremont. Trzeba było siedzieć na dupie w tej zarosłej chwastami dziurze, gapić się na dziewki i pomagać stolarzowi w pracy. Chociażby za strawę i miejsce do spania. Zawsze coś...
A teraz co mam? Kradzionego wałacha, co do tej pory wóz z kartoflami ciągnął, mokre plecy od tego cholernego deszczu i podejrzaną konfraternię, z którą jadę do Bremont.
Ale może tym razem się uda...
- W ogóle to po co my jedziemy do tego Bremont? - po raz chyba setny zapytał swoich towarzyszy. I chyba po raz setny nie spodziewał się jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Po prostu Bremont było jakimś wyznacznikiem, celem do którego ta zbieranina przypadkowych postaci zmierzała. Nie wiedział po co tam jedzie – może po to aby udowodnić sobie, że tym razem się uda; że ta przygoda nie zakończy się nieszczęśliwie jak wszystkie poprzednie. Wspomniał tych, których zostawił za sobą: Janne w Pont Vanis, zezowatą Blinke w Górach Pustulskich, Bilbata i Kalista w Ban Glean. Nie. Tym razem na pewno będzie lepiej.
Osiodłany koń bez jeźdźca wpadł pomiędzy nich. Wałach Herluffa, przezwany Ciapkiem, z powodu braku jakiegokolwiek lepszego miana, dla takiego czegoś, spłoszył się i stanął dęba. Herluff, który jeźdźcem był raczej miernym zwalił się w błoto gościńca.
- Kurwa mać – jęknął i zaczął ścierać z siebie mokrą maź. Wstał i jęcząc złapał Ciapka za uzdę. Nie wsiadł ponownie na konia. Wolał pozostać w jednym kawałku, wolno prowadził go za uzdę za oddalającymi się kompanami.
- Hej tam! Kto zacz?! - krzyknął jeden z towarzyszy, Jaśmin. Herluff spojrzał w jego stronę. Daleko przed nimi, w strugach deszczu majaczyły sylwetki jeźdźców. Po chwili zrównał się z Jaśminem, zatrzymał się i otarł resztki błota z twarzy. Na pewno wyglądał żałośnie, ale cóż – takie życie. W tym momencie wszystko było żałosne... |