Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2009, 16:05   #6
Chrapek
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
- Skąd właściwie idziecie, panie Schindler? – zapytałem – I co was tutaj sprowadza?
- Ze świata.- odparł po krótkiej chwili. – Przychodzę ze świata, to jedyne, co mi przychodzi do głowy.
Skrzywiłem się. Jako człowiek do bólu pragmatyczny nie lubiłem takiej gówno wartej poezji, czy innych tego typu głodnych metafor. Stary coś ukrywał, czułem to w jego postawie, w tym, że zawahał się, zanim odpowiedział na moje pytanie. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby wysłać kogoś, kto będzie miał na niego oko dopóki będzie przebywał w Mazogrodzie.

Spojrzałem w górę. Zmiana wachty jak zwykle odbywała się w doskonałym porządku. Niełatwo było wyszkolić w ten sposób ludzi którzy nie mieli żadnego kodeksu moralnego, żadnych zahamowań; jedynie instynkt przetrwania. Ale to właśnie ten instynkt zmusił ich do zaakceptowania nowych warunków, do tego by wykorzystywać pełnię swoich możliwości. Oczywiście nie obyło się bez publicznych egzekucji, zniewoleń i wypędzeń. Ale w końcu, metodą kija i marchewki, udało mi się zrobić z bandy darmozjadów najlepszych żołnierzy na Północnym Ergu. Jasne, że to nie było to co gdzie indziej, ale na miarę naszych możliwości wystarczało...
Przynajmniej jak do tej pory.
- Zmiana Warty! - krzyknął z góry Adrian. Stary Ukrainiec był symbolem przemian. Znakiem tego, że z kogoś, kto żywił się ludzkimi zwłokami i okradał masowe groby, da się wyszkolić na towarzysza broni. Aczkolwiek nikt chyba nigdy już mu do końca nie zaufa.
- Priekriasna noc, kapitanie! - krzyknął do mnie Adrian i zamachał ręką.
Skinąłem mu głową na powitanie.
Noc rzeczywiście była ładna, choć czuć było w mieście pewne napięcie. To pewnie ta karawana; takie rzeczy zawsze burzą spokój.
Szybkim krokiem oddaliłem się w kierunku hangarów.
Zanim tam dotarłem, zdążyłem jeszcze opierdolić cymbała, który prowadził ze sobą psy wartownicze bez kagańców.
Niestety nie wszystkich da się naprostować od razu. Zapamiętałem sobie jego ryżą gębę. Kilkanaście batów na Rynku i będzie na drugi raz pamiętał, żeby pilnować swoich podopiecznych.

Władimira znałem już od jakiegoś czasu. Podobno brał udział w wojnie (czego nie byłem w stanie powiedzieć, bo był tak zasuszony, że nie potrafiłem stwierdzić jego wieku). Potem bawił się w rosyjskiego nacjonalistę gdzieś na wschodnich Rubieżach. A w końcu docenił siłę handlu i założył swój mały (moi informatorzy twierdzili, że wcale nie taki mały) interes.
Ale oczywiście, żadnej z tych informacji nie sposób było zweryfikować.
Zresztą, Władimira mogłem nie lubić i nie wierzyć mu ani na jotę, ale jego karawany były miastu potrzebne. Handel z zewnątrz zawsze jest pożyteczny, a poza tym nowa broń dla mojej Straży nie przypełznie do Mazogrodu sama.

Energicznym ruchem wszedłem do wnętrza Hangarów. Władimir stał oparty o skrzynki ze sprzętem.
Czasami zastanawiałem się, czy on tego sprzętu po prostu nie rabuje z okolicznych wiosek, czy nawet miast. Ale co, czy miałem być rycerzem na białym koniu, który pilnuje moralności na tym skurwionym świecie? Dopóki Władimir przywoził sprzęt nam i nie próbował nas rabować, wszystko w moim mniemaniu było w porządku.
Nie zdążyłem się jednak porządnie rozmówić z tym wąsatym kawałkiem gówna, gdy do hangaru wpadł jeden z moich żołnierzy.
- Kapitanie!
- Co znowu?!
- Kiedy zapadła noc i włączyliśmy radia, dwójka i piątka nie odpowiadają...
Przygryzłem wargi. Po zapadnięciu zmroku zawsze sprawdzano meldunki z okolicznych Czujek. Brak odpowiedzi z dwóch nadajników całkowicie wykluczał naturalną awarię. Coś się działo, coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
- Muszę się pożegnać - warknąłem w kierunku Władimira - Jeszcze się zobaczymy.
Biegiem udałem się w kierunku Głównej Wieży.

Ledwo wdrapałem się na Wieżę zasypał mnie grad pytań i meldunków. Ludzie wyglądali na pokrzepionych moją obecnością i tym, że zdejmę im z karku ciężar podejmowania decyzji. Machnąłem ręką w przypływie frustracji:
- Najpierw to powiedzcie, co się tu do kurwy nędzy dzieje!
- O godzinie 21 „5” dała informację do trzeciej czujki na wschodzie, że stracił sygnał z latarki zwiadowczej „2”, więc poszedł na rekonesans w poszukiwaniu zaginionego. Od tamtej pory ślad po nich zaginął.
- Może bestie ich dopadły?
- Żeby to takie proste było panie Kapitanie. Czujka mówiła, że ostatnia wiadomość „piątki” przerwała seria strzałów...
- Kur...
- Ale to nie najgorsze...
- A co się jeszcze stało?
- Utraciliśmy łączność z trzecią czujką... Jakie rozkazy?
- Kurwa - wreszcie dokończyłem przekleństwo. Oparłem się rękoma o metalową barierkę.

Pamiętałem do dzisiaj jak do miasta udało się wedrzeć grupie Wnętrowcow. Kurwy przylazły tutaj w poszukiwaniu łupów aż z Warszawy. Nigdy bym nie podejrzewał, że będą tak zdesperowani, żeby przeleźć przez cały Północny Erg. Swoją drogą, sam nie wiem gdzie oni sprzedają te wszystkie organy które wytną ludziom.
W każdym razie udało im się rozbić obóz z polową rzeźnią (którą nazywają "szpitalem"), tuż za miastem, a przez Mazogród przeprowadzili linię frontu. Zanim udało nam się ich wypchnąć z miasta, zdążyli uprowadzić i pociąć jedną trzecią populacji. Oczywiście, też żeśmy kilku złapali.
W ich przypadku akurat nie było mowy o karze niewolnictwa - Burmistrz specjalnym rozkazem skazał ich wtedy na śmierć przez zamęczenie. Jako człowiek przywiązany do tradycji, postawiłem po prostu postawić przed miastem krzyże i przybiłem do nich złapanych Wnętrowców.
Rekordziści zdychali nawet przez dwa dni.
Ale oczywiście większość z nich uciekła. Naszych zostawili na miejscu, zabierając ze sobą tylko organy które z nich powycinali. Nie muszę chyba mówić, że większość z nich nie przeżyła następnych kilku godzin.
Wnętrowcy nie przejmowali się ani znieczuleniem, ani higieną, ani tym bardziej dobrem "pacjenta". No, może pilnowali żeby nie umarł podczas operacji, bo to by zmarnowało organy które wycinali. Ale potem wrzucali go po prostu do dołu i zasypywali, nawet jeśli jeszcze żył.
Przypomniało mi się to wydarzenie, bo też zaczęło się od zamilknięcia posterunków obwodowych.
Ale wtedy nie mieliśmy takiej siły ognia jaką dysponujemy dzisiaj.
- Zaciągnąć blokady na bramy - powiedziałem w końcu - Warty bojowe na murach. Franek, zbierz z dziesięciu ludzi - zwróciłem się do swojego adiutanta - Weźcie noktowizory i automaty. Sprawdźcie wszystkie czujki.
Odwróciłem się do sygnalisty.
- Powiadomić pozostałe posterunki. Mają strzelać do wszystkiego co się na nich krzywo spojrzy. I niech ktoś mi sprowadzi tutaj sierżanta Jóźwiaka!

Miałem złe przeczucia co do Władimira. Jego karawana przyjeżdża i nagle przestają się odzywać posterunki? Wyglądało mi to na źle skoordynowany atak-pułapkę. W każdym razie, wolałem dmuchać na zimne.
- Józek - powiedziałem, gdy stanął przede mną sierżant - Przejmij Grupę Szybkiego Reagowania. Odetnijcie hangary, aresztujcie Władimira. Zgarnijcie jego ludzi z miasta. Zamknijcie ich wszystkich w hangarze i trzymajcie pod bronią. Jeżeli się będzie któryś stawał - zastrzelcie. Zrozumiano, sierżancie?
GRS był moim najnowszym wynalazkiem. Najlepiej wyszkoleni żołnierze, z najlepszym sprzętem na jaki było nas stać. Kiedyś byliby elitarnymi komandosami, teraz byli czymś więcej niż bandą umundurowanych zbirów. Ale na przebierańców Władimira wystarczali z pewnością.
- Józek! - krzyknąłem do oddalającego się żołnierza - Pamiętaj znaleźć naszego informatora u ludzi Władimira i przyprowadź go tutaj!
Byłbym głupcem gdybym nie miał wtyki i szpiega w karawanie Władimira. Była ona zbyt strategicznym zjawiskiem dla Mazogrodu, a jej dowódca zbyt niebezpiecznym człowiekiem. Dlatego prośbą, groźbą i walutą zwerbowałem jednego z ich ludzi na konfidenta.
Teraz się dopiero okaże, czy cała gra w pozyskanie szpiega okaże się warta świeczki. Raz jeszcze oparłem się o barierkę.
- A taka ładna noc się zapowiadała... - mruknąłem.
Zorza na niebie rozkwitła fioletową wstęgą.
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.

Ostatnio edytowane przez Chrapek : 13-03-2009 o 21:30.
Chrapek jest offline