Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2009, 22:46   #6
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Ale... do Berlina? – Maria z niedowierzaniem słuchała tego, co mówił Werner.
- Tak! Do Berlina!!! – Mężczyzna już z pewną irytacją powtórzył to chyba z setny raz. – To piękne miasto.
- To Berlin. A Mur?
- Nie będzie żadnych problemów. Obiecuję.

I tab bardzo chciała mu wierzyć. W końcu to był Werner. Potrzebowała go. Kochała. Może nie było w tym jakiś fajerwerków, ale Maria przyzwyczaiła się do jego dotyku... i do jego napadów złego humoru również. Każdemu się zdarzają. Nikt nie jest idealny i nie warto uparcie ich szukać. Maria była gotowa pojechać do Berlina, jeśli miało to sprawić mu przyjemność. Pomimo tego, że wcale nieuważała go za piękne miasto. Pomimo złego przeczucia, pełznącego po kręgosłupie jak ręka topielca.



Rzeczywiście problemów z wjazdem do tej złej, komunistycznej części nie było. Gorzej było z wyjazdem. Jeden z funkcjonariuszy granicznych oznajmił im, że są problemy z paszportami i muszą czekać.



Czekali kilka godzin. Nie pozwolono im wyjść do toalety, nie podano nic do picia.
Kiedy wreszcie przyszło do nich kilku oficerów Stasi, Maria wybuchła.
- To niedopuszczalne. Jesteśmy obywatelami Republiki… - nie dokończyła, gdyż jeden z mężczyzn wymierzył jej siarczysty policzek, podczas gdy pozostali przytrzymywali próbującego stanąć w jej obronie Wernera, zresztą i jemu się oberwało. Gorzej niż Marii.
- Jesteście elementami wrogimi wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pasożyty. Imperialistyczne robaki – mężczyzna wymyślał im od najgorszych. – Radzę przyznać się do szpiegostwa. - Wychodząc kopnął jeszcze w żołądek leżącego Austriaka.
Maria podeszła do swojego towarzysza.
- Nic mi nie jest. – Werner starł z ust krew i usiadł na podłodze. – Nie martw się. Szybko się stąd wydostaniemy. To jakaś pomyłka.
Późnym wieczorem przyszli po nich ci sami funkcjonariusze i kilku innych, uzbrojonych w karabiny. Siłą zawlekli ich do furgonetki i powieźli w nieznanym kierunku. Po długiej jeździe Maria i Werner zostali umieszczeni w obskurnej celi, bez łóżek, bez toalety. Goły beto i odrapane ściany.



- Do rana skruszejecie – uśmiechnął się krzywo ten, który ją uderzył.
Rano przyszli po Wernera. Dopiero gdy Maria została sama, zdecydowała się na skorzystanie z toalety, za którą robił wiadro. Byli już ze sobą dość długo. Poznali się dokładnie. Jednakże pewne potrzeby fizjologiczne lepiej załatwiać w samotności.
Maria zaczęła nucić różne piosenki dla zabicia czasu. Po dwudziestej przestała. Nie byłą wstanie mierzyć upływu czasu, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jej towarzysza nie ma dość długo. Zresztą jej organizm sam dawał znać o mijających godzinach. Była głodna. Bardzo głodna. Wpadające przez brudną szybę światło mówiło jej, że jeszcze jest dzień. Zrezygnowana kobieta usiadła pod ścianą, podkurczyła nogi i objęła je rękoma opierając głowę o kolana. Czas się zatrzymał.

Z letargu wyrwało ją szczęknięcie klucza w drzwiach. Dwóch oficerów Stasi wlokło ze sobą nieprzytomnego Austriaka. Wrzucili bezwładne ciało do celi i zamknęli drzwi. Maria podeszła do mężczyzny. Oddychał na szczęście, płytko, ale oddychał. Miał posiniaczone całe ciało, a z rozciętego łuku brwiowego sączyła się krew. Zresztą nie tylko z niego.
Kolejne szczęknięcie klucza w zamku niemal przyprawiło ją o zawał. Po raz trzeci ujrzała twarz tego oficera.
- Twardy jest – uśmiechnął się rzucając na betonową podłogę koce i miski z czymś parującym. – Ale my nie takich potrafimy złamać. – Postawił też na podłodze kolejne wiadro z wodą i jakąś szmatą. – Pomyśl o tym.

Dymiące coś w metalowej misce okazało się przypaloną kaszą ze skwarkami. Ale dziewczyna była na tyle głodna, ze swąd spalenizny jej nie przeszkadzał. Przemyła rany mężczyźnie i powoli nakarmiła go. Z pewnością miał kilka pękniętych żeber.
Maria słyszała o Stasi i jej metodach pracy, jednakże nigdy w życiu nie spodziewała się, że ujrzy ja na własne oczy. Że będzie jej ofiarą.
Werner zasnął, ale Maria nie mogła spać. Analizowała każdą sekundę z trzech dni jakie spędzili w Berlinie. I nic jej nie przychodziło do głowy. Dlaczego tu się znaleźli.

Następnego dnia z rana znowu przyszli po jej przyjaciela. I znowu cały dzień była sama. A wieczorem funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej ponownie przywlekli nieprzytomnego Wernera do celi.
Trzeciego dnia kobieta zaczął walić pięściami w stalowe drzwi i krzyczeć. Ale nikt jej nie słyszał. A przynajmniej nikt nie przychodził. W jej krtani narastała burza. Zła, wyczerpana i rozgoryczona usiadła na betonowej posadzce celi i zaczęła płakać. Ta niemoc jaką ją w tej chwili ogarnęła. To pragnienie ucieczki. Ta cała złość na świat. Wszystkie nagromadzone w niej złe emocje. Nie potrafiła rozładować tej mocy inaczej niż tylko płacząc. Bezsilność i marazm.
I znowu wieczór. Znowu obmywanie ran. Werner pluł krwią. Dostał wysokiej gorączki. Ale nikogo to nie obchodziło.
Maria krzyczała głośno, że żąda spotkania z konsulem austriackim. W odpowiedzi usłyszała tylko, że muszą się przyznać.

Następnego dnia przyszli i po nią. Prowadzili ją długim korytarzem.



Popychali by szła szybciej. Z oddali dochodził do niej czyjś krzyk. A wręcz nieludzki wrzask, który co jakiś czas milkł. To był jego krzyk. Maria wiedział o tym jeszcze za nim otworzyli drzwi do pokoju przesłuchań.
Aż się cały zapluł ze złości funkcjonariusz, gdy usłyszał ponowną odmowę ze strony jej przyjaciela. I wtedy zaczął się zbliżać do nie ze szpicrutą w rękach. Uśmiechnięty. Zadowolony z siebie. Przejechał nią po policzku dziewczyny później w dół po szyli do dekoltu.
Maria nie wiele pamięta co się później działo. Jak przez mgłę dochodziły do niej pytania oficera. Krzyki Wernera. Maria też krzyczała. Ale chyba tylko po to, żeby nie rozsadziło jej bębenków w uszach. Ta cała złość, która nagromadziła się w niej od czasu zatrzymania na przejściu granicznym musiał znaleźć gdzieś ujście. I znalazła.



Ryk w jej uszach i wrzask dobywający się z jej krtani. Własne dłonie zaciśnięte na krawędzi stołu. Drzazgi lecące w powietrzu.



Kłęby dymu. Spadające cegły. Czyjeś muskularne ramię, które wyniosło ją ze zniszczonego budynku. Ją i Wernera. Ale czyje to było ramię?

Obudziła się w białej, czystej Sali podłączona do jakiejś aparatury. Stojąca tyłem do niej kobieta ubrana w fartuch pielęgniarki aż podskoczyła, gdy Maria zapytała schrypniętym głosem.
- Gdzie… gdzie ja jestem??
- W szpitalu. Zaraz przyjdzie doktor.
Lekarz przyjrzał się karcie, pacjentce i kazał podać jakiś lek o niezwykle skomplikowanej nazwie.
- Idź. Porozmawiaj z nim – szepnął jej na ucho, gdy Maria odpływała w nicość razem z chemią, jaką jej zaaplikowano.

I znowu czyjeś muskularne ramiona ją objęły.
- Chodź, chodź. Nie bój się. To ja. Pokażę ci wszystko.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline