Jaśmin nie zwracał zbytniej uwagi na resztę, która z nim podróżowała. Bo niech sobie nie myślą, że to niby on z nimi podróżuje. Takiej hałastry to już dawno nie widział, ale lepiej żyć z takimi dobrze, to i podróż bezpieczniejsza. Wyrwał się z zadumy i mocno zastanowił nad swoimi poczynaniami w kierunku nieznajomych. Na bandytów to oni nie wyglądali. Ot, dama z konia spadła i jej pomogli zwyczajnie. Jednak dawno te strony opuszczając zostawił stare brudy, które same się nie wypłukały. Splunął w ziemię i przyjrzał się dokładnie całej wesołej kompanii Kenneta. - Paskudna pogoda Panie Bremont na jazdę konną. Szlag by trafił i wszyscy diabli ten deszcz. Jestem Jaś… - Zastanowił się chwilę. Żeby się czasem ta banda niedojdów nie zorientowała. – Jaś z Hołopola. Tak se Panie podróżujem w te i w tamtą. Na kraniec świata, może i dalej. – Przygrał głupka asekuracyjnie. Lepiej się nie afiszować z imieniem na dzień dobry. Zakrył się szczelniej płaszczem i ruszył przed siebie. – Bywajcie Panie. Do zobaczenie w Bremont. |