Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2009, 13:57   #67
Miriander
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Intro

W poprzednim odcinku: Adrian spotyka tajemniczego detektywa nie z tego świata, który zamierza zabrac go ze świata Poooodziieeemiii! (w tle, głosy: Podziemi! Podziemi!) Relatywizm czai się w mroku, uderzając na chłopaka, gdy Orfeusz pozostawia swoją Eurydykę pod ziemią.
W tym odcinku: Adrian mierzy się z Brand New World po raz kolejny i rozpoczyna ucieczkę korytarzami metra przed goniącym go relatywizmem. W międzyczasie doświadcza niespotykanych przygód na granicy rzeczywiśtości i obłędu, nieudolnie próbuje kupic kokainę i rusza na spotkanie ze starymi przyjaciółmi, a wszystko to czyniąc, czując gorący oddech Manii goniącej za nim!

Teraz:

Młody Hasse spoglądał na załom korytarza, za którym zniknął jego rozmówca, oczekując skrycie, że mógłby jeszcze tutaj powrócic, jeszcze raz ponowic swoją ofertę i wyrwac go z tego obłędu raz na zawsze. Ale tak się nie stało, Adrian wybrał A więc nie było B. A sekundy dłużyły się, potem minuty i kwadranse do tego stopnia, że czarne myśli zaczęły na powrót ogarniac chłopaka, mimo potężnej dawki glukozy aplikowanej z automatu. Na razie wiedział, jak się nazywa, ale to nie pocieszało go, jedynie ledwie powstrzymywało wycie jakie rozlegało się wewnątrz jego głowy. Tu mara czy insze widmo nie myliło się – mógł tutaj tylko położyc się i umrzec, nie czekało go nic, nic, nic pod tym betonowym sklepieniem! Halogeny nadal wygrywały elektrycznymi trzaskami melodię hałasu, denerwującego, statyką generując szumy wypierające prawie medytatywną ciszę, jaką próbował osiągnąc. Nie, kurwa. Przywalił pięścią w beton ale pożałował, bo zabolało. Biernośc i apatia brały górę nad jego zmęczonymi zmysłami, generując coraz to głupsze ciągi skojarzeń i wątpliwości. Tak powoli fizyka zaczęła jawic się jego umysłowi, walcząc z siłą inercji, na której ciągnął do tej pory niedogolony, niedoszły bandyta. (choc to, co się działo przez ten ostatni tydzień, było definitywnie dla niego mocno punkowe) Więc, gdy siedział na brzegu peronu, zwieszając stopy i wpatrując się w trakcję rozłożoną poniżej, dodał jeden do jednego i zapominając o metrykach wysnuł wniosek, że otrzyma pewne 2, gdyż Thomas/nieznajoma kobieta/inne omamy/oznaki Geniuszu nie dadzą mu umrzec. Do tej pory bał się tego – no, że nie mógłby już wątpic, czy jest, tylko przekonałby się ostatecznie - tego się bał.

Tak, no bo trzeba przyznac, że to rozwiązanie jawiło się już wcześniej Adrianowi, lecz uważał je za wyjście podłe: takie, pójście na łatwiznę. Teraz jednakże, zmienił spojrzenie na tą materię – jeśli udało się mu przekroczyc granicę tego, co wydawało mu się możliwe już wcześniej, pędząc ku miejscu chwały cierpienia, jakim było Verdun…to może teraz, mógłby…
Kołotała mu w głowie kwestia swojej własnej wiary, którą jakiś czas temu stracił. Jeśli…jeśli może Bóg…czy…coś, wymaga od niego czynu na miarę Abrahama? Nóż, uderzenie rozpaczliwe w stronę najukochańszej rzeczy jaką posiadał – syna – i ręka anioła wstrzymując w połowie ruchu zabójczy cios, by powiedziec mu „oto wierny” i nauczyc go przez to doświadczenie. Czyli, jeśli….
Beznadziejnie, środkiem torów, ku czerni, pustce i otchłani Szeolu tunelu metra zaczął snuc się, mając nadzieję na…nie, nie mając nadziei.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6580BRPL6KA[/MEDIA]

Rozbłysk dwojga świetlnych bomb wżera się w tęczówkę Adriana, paraliżując i oślepiając bólem.
Rozpędzony byk o mocy tysiąca mechanicznych koni szarżuje ku małemu człowieczkowi, by zmiażdżyc go pod swoimi kołami.
Adrianowi nie jest już teraz wszystko jedno, teraz właśnie czuje taki strach, że mógłbym umrzec z jego powodu gdyby nie fakt, że
cwałowała ku niemu śmierc o wiele większej bezwładności, niż on teraz czuł nad swoim ciałem.
Ale to klasyczne mechaniczne podejście.
Teraz popatrzmy na rzeczywistośc.
Kwantową, niekonkretną, rozmytą.

Dżentelmen, jakim niewątpliwie bywał pan Heinsenberg, określił niepkojącą rzecz - otóż, wysnuwał on oto koncepta takie, że jednocześnie
określic się nie da czasu życia i energii. Oczywiście, pan Werner Heinsenberg odnosił się do cząstek, ale czym innym był Adrian,
niż właśnie anonimową cząsteczką w wielkim związku społeczeności miasta, tworzącym przecież samą materię świata? Toteż, ponieważ
niezbyt można określic czas życia nieboraka, to przypomnijmy, że ktoś mu już rzekł, że dla Adriana "sky is the limit".
Wola pana obserwatora, my wtrącac się do takich sądów nie będziemy. A ponieważ przypadkowa śmierc skończyłaby w dokładnym momencie
życie nierozsądnego chłopaczka, napotykamy na trudny orzech do zgryzienia - co tu więcej powiedziec?
No to powiedzmy o efekcie tunelowym. Jak każdy wie, zachodzi on w tunelach. Polega on zatem na tym, że taki człowieczek, czy
tam cząstka, przechodzi przez barierę potencjału o wiele większego, niźli sama posiada.
Adrian nie miał potencjału bycia bohaterem. Miał tam jednak jakiś tam potencjał, który wspaniałomyślnie docenił Jim Morrison.
Ale nie jemu mierzyc się z wściekłą energią absolutnej rzeczywistości rozjeżdżającego go pociągu. Dlatego, wbrew swoim oczekiwaniom,
będąc w tunelu, doświadczył czystej fizyki.

A ponieważ był nieukiem i nie za dużo pojmował z tego wszystkiego, drżał cały, gdy setki świateł migających wewnątrz przedziałów neonów
oświetlało go, klatka po klatce nagrywając na betonową ścianę film: człowiek skulony, cień rośnie, blednie, rośnie, blednie, człowiek kurczy się, drży jak osika,
poci się, ciemnośc, oświetlenie na chorą twarz i przelęknione spojrzenie i zaraz koniec filmu, ciemnośc, z furkotem metro przejechało.
A Adrianowi kołotała wraz z sercem jedna myśl "Jak...jak...jak..."

***


Powieki ciążą. Światła przygasają, rozmazują się, by po chwili zacząc zanikac w ciemno...
Otwórz oczy!
Nie możesz zasnąc, debilu. To oznaczałoby, że ON będzie znał Twoje sny. Musisz pamiętac, że jesteś sobą. Że istniejesz. I że...nie zamykaj oczu!
Adrian uderzył się raz w skroń. Nie bolało, ale i nie otrzeźwiło go. Jeszcze raz. Mocniej. No, jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dobrze, boli. Ale nadal chce Ci się spac. Uszczypnij się. Nie tak...no, jeszcze...argh!
Twarz stężała i cichy jęk wydobył się z ust chłopaka.
Gdzie Ty jesteś? Rozglądnij się...środek torów? Tunel? Pojebało Cię? Co tu robisz? Musiałeś wpaśc w jakieś halucynacje...wracaj.

Po kilku minutach Adrian, sapiąc, wdrapał się znów na peron. Akcja...musi zając czymś umysł, inaczej będzie z nim źle...
Schody, te ruchome, spojrzenie na mural, Adrian samotnie wsłuchuje się w swoje kroki odbijające się we wnętrzu oblepionego płytkami korytarza metra, licząc je skrupulatnie i koncentrując swoją uwagę na otoczeniu - a to na brudzie między płytką, a to na niedopałku papierosa, a to na cieniu pod ścianą, a to na mężczyźnie pod murem, a to na automacie biletowym, a to na...
Wróc.
Mężczyzna, zakapturzony dres. Wygląda znajomo.
- Słuchaj, Ty sprzedajesz metylobenzoiloekoginę? -spytał po konfidencku. Gośc zrobił tylko wielkie oczy:
- Co? Metylo...co, koleś? Czy my się wogóle znamy?
- Nie udawaj, że mnie nie znasz, byłeś na sylwestrze u Mazziego rok temu, sprzedawałeś crack. Masz trochę?
- Co? Czekaj...
- Kokaina.
- Odpierdol się koleś, nie sprzedaję narkotyków!
- Taaa, jasne.
- Odpierdol się - odsunął się, ale wtedy Adrian złapał go za bluzę - Słuchaj, potrzebuję tego. Daj mi crack, zapłacę i...
Ugh! - zduszony okrzyk wydobył się z jego ust, gdy dostał z kolanka w brzuch. Potem w twarz, poczuł krew na ustach i upadł na brudną podłogę
- W Y P I E R D A L A J ćpunie! - rzucił jeszcze wraz z kolejnym butem i uderzeniem pod żebra, podniósł nieszczęśnika i postawił go na nogi/rzucił nim tak, że się zatoczył. Ze strachu, a chyba przede wszystkim z niego, susem chłopak rzucił się do ucieczki, będąc posłusznym słowom faceta. Dośc długo zresztą biegł, tak, że nie wiedział, kiedy był już na jakiejśtamstrasse i próbował wypluc z siebie płuca, gdy krztusił się/łapał oddech. Zimne powietrze, gęsia skórka, drżenie na ciele. Będzie chory. Ale co go podkusiło, by kupowac narko? Nigdy tego nie robił, zawsze był przeciwko i teraz...kurwa, kurwa, traci klasę.
Ściskając się za ramiona, przygarbiony, jeszcze spluwając po drodze raz krwawą śliną, potoczył się chodnikiem przed siebie.

A noc była długa, zbyt długa i zbyt zimna dla niego, dręczonego niemożnością odszukania wśród ulic szpitala. Lato i tak chłodno? Co za cholerny efekt cieplarniany, wszyscy pozdychamy...


Tak, no tak, więc, kilka godzin później, dziwnie, bo dziwnie, ale przed zamglonym spojrzeniem studenciny zamajaczył oświetlony niewyraźnym neonem szpital św. Elżbiety. Prawie uradowało to zziębniętego chłopaka, który robiąc szybki check swojej osoby, strzepał o tyle o ile kurz ze swetra, wyrównał włosy i wargi wytarł chusteczką znalezioną gdzieś w kieszni jeansów. Chwilę później jednak te zabiegi na nic się nie zdały - nadal czuł się za mało sterylnie jak na standardy sztucznie oświeltonego wnętrza budynku. 50 eurocentów poleciało na obuwie ochronne, a na oddziałową musiał czekac dobre parę minut, zanim kobieta nie powiedziała mu, że powypadkowi to nie na oddziale pediatrycznym, ale na urazówce albo ogólnej. Adrian był nawet zadowolony z pomyłki, bo mógł trochę dłużej poszwędac się po budynku, mimo, że ostre światło neonówek nadawało wnętrzu szpitala jakiś taki straszny kształt, a może nie same światło, ale ten charakterystyczny zapach szpitala, którego chłopak szczerze nienawidził. Czuc było tutaj starymi ludźmi i chemikaliami. Tak, hmm... to pediatria i nie ma tutaj starych ludzi, ale to miejsce kojarzy mu się tylko i wyłącznie z umieraniem i rzeczami, od których dostaje się gęsiej skórki, bo wtedy stają przed oczami zdjęcia a la rotten.com czy jazdy z niektórych sekcji /b/ 4chana. Brr...przynajmniej jest tutaj cieplej niż na zewnątrz...chociaż...jadąc windą na wyższe piętra, mijając kolejne oddziały i przeglądając się jeszcze raz w lustrze umieszczonym w kabinie, trudno powiedziec, by nagle ogarnęło go komfortowe uczucie spokoju. Nie, był przestraszony, poddenerwowany i jeszcze do tego cholernie śpiący. I przeczuwał, że coś złego wisi w powietrzu. Nie umiał tego nazwac, ale to było COŚ, coś, co go bezpośrednio dotknie, tak jak wszystkie loli pedobear.
Majaczy.
Złapał się za głowę, przymknął oczy.
Nie na długo. Piiiik. Drzwi się rozsuwają.
Małe pomieszczenie, cisza, korytarz, słuchac tylko nieprzyjemnie, jak folia ociera się o podłogę, prawie sterylną. Wzrokiem wyszukac nikogo nie można, może dalej, korytarzem...zagląda chłopak zza załomu korytarza, pokój dyżurnej, nie ma jej - no tak...

Westchnął i już miał zakląc pod nosem, gdy nagle przyuważył ruch w jednej z sal, był to chyba pielęgniarz...tak, pielęgniarz, wreszcie, Adrian żwawo podszedł do uchylonych drzwi, zapukał, z miejsca wszedł, nie rozglądając się zbytnio za kroplówkami i wypalił, głosem o tyle ochrypłym, co zdradzającym jego ożywienie - Przepraszam, proszę Pana, czy orientuje się Pan, gdzie mógłbym znaleśc jedną z tych osób: Reinholda La... - zaczął wymieniac i gdy wypowiadał imiona swoich przyjaciół, uczucie niepokoju nagle wróciło do niego z podwojoną siłą: ten kontur sylwetki, ruch, zarys twarzy, wydawały się bardzo znajome, zbyt znajome, zawierały w sobie nienazwany strach i niebezpieczeństwo, należały do...
Ech, uff...pielęgniarza. Anonima, którego nie zna i który teraz przysłuchuje się nazwiskom jego przyjaciół.
Nieokreślone uczucie jednak pozostało w Adrianie, gnębiąc go przez kolejne dni.

***

Michael nie mówił, że w szpitalu św. Elżbiety jest inaczej niż w komputerze. Że śmierc wygląda inaczej, gdy jest blisko. Złośliwiec.
- Karl? - spytał, stając na progu pokoju.
- Jest w śpiączce, nie odpowiadał od czasu wypadku...
Adrian skinął głową na znak zrozumienia.
- A...jego stan? - podjął.
- Ciężki ale stabilny, dlatego może go Pan odwiedzic...
- Aha...a czy reszta...tam była taka dziew...
- Niestety, nie może się Pan z nimi widziec.
- Rozumiem... - jeszcze raz skinął delikatnie głową, samemu wchodząc do sterylnego pokoju. Kroplówka, coś jakby EKG u głowy łóżka, spod prześcieradła wystaje też zbiorniczek na mocz. Adrian spojrzał na to niewyraźnie, jakby chcąc zapytac "Was?"
Uciekł szybko wzrokiem w stronę okna, potem rozglądnął się za pielęgniarzem, ale go już nie było.
Karl tam leżał. Głowa obwiązana cała bandażem jakimś, a to co było widac spoza bandaży było poznaczone fioletową barwą. Jedno oko było napuchnięte, a na szyi widac było głębokie bruzdy wokół miejsca zakrytego kolejnym opatrunkiem, widocznie nabił się na coś i teraz musiał byc podłączony do aparatu tlenowego, też znajdującego się obok, a którego w pierwszej chwili Hasse nie zauważył.
Karl...kiedy myślałem, żeby Cię zabic, to nie o to chodziło...znaczy...
Głupio, głupio się poczuł. Nie o to mu chodziło...przecież...przecież pomyślał tak tylko raz...czy dwa...częściej, ale to ze złości na siebie...a nie na Karla...
A jak będzie musiał on tak oddychac do końca życia?
A czy może się ruszac?
A wogóle, czy kiedykolwiek się przebudzi ze swojego snu?
- Hej...Karl... - powiedział Adrian. Na filmach tak robili, uważali, że ludzie w śpiączce słyszą swoich bliskich. Jak zwykle, pieprzenie. Czuł się jak debil, gdy mówił, że wszystko będzie ok, że będzie tutaj przychodził i tak dalej. Nie wiedział nawet, że tak może gadac, te słowa były dla niego obce, z każdą kolejną chwilą chciał uciec, od swojego głosu, od Karla, który teraz leżał i się nie ruszał, właściwie, to nie oddychał, jego pierś się nie unosiła, twarz nic nie wyrażała i...po prostu wiedział, że to było bez sensu, że Karl go nie słyszy, bo i po co miałby?

Chciało mu się rzygac.
Zaraz też poczuł jakąś nieokreśloną wściekłośc, gdy zobaczył żółte krople spływające rurką ku zbiorniczkowi.
Nie, tego jest kurwa za wiele...
Wstał, szybko wyszedł na korytarz, łapiąc oddech i przysiadając przy ścianie.
Najgorsze, że nie mógł sobie nawet wmówic, że to nierealne. Jeśli coś miało byc prawdziwe, to tylko chwile spędzone tutaj, w tym mdłym i przyprawiającym o wymioty powietrzu.

***


Obudził się. Siedział na krześle, słońce mocnym światłem wpadało do pomieszczenia. Usunął piasek z oczu i otarł łzy, które nie zaschły. Siedział do rana, cały czas mówiąc do Karla, przepraszając, mówiąc o rzeczach, jakie razem robili, dziewczynach, które wyrywali, opcjach, jakie im się przydarzyły i wogóle o wszystkim, wszystkim...pocieszał Karla, no bo to jasne, że nie może on tak spac, że musi się obudzic, jeszcze z nim wyjechac w podróż na wschód, załapac się na kolej transsyberyjską i jechac i pic ruską wódkę i widziec tajgę i wogóle zrobic zajebistą sprawę, no, jak śpi, to znaczy, że sobie tam układa w głowie jakieś rzeczy i pewnie niefajnie mu jest i wogóle go boli, więc mówił do niego i wspominali razem tyle rzeczy prawdziwych...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4BXTBg8s3Ts[/MEDIA]

***


Było popołudnie, czyli spał gdzieś od późnego ranka pewnie z całych sześc godzin. Śnił. Bolało go w kościach, czuł się bardziej zmęczony, niż był przed zaśnięciem, ale trudno - zasnął. Dupa, jeśli Thomas jest niedbającą o nic, niszczycielską siłą uniwersum, to niech pozna jego sny. Mógłby mu nawet powiedziec, że przyśniło mu się dziwnie, bo kojarzył scenę z przedszkola, widok z oczu dzieciaka Adiego, nigdy to się nie wydarzyło, ale często śnił, że patrzył w dół przez barierkę na piętrze, taką starą i że dziwnym trafem przechylił się czy coś i spadał ku podłodze na dole, tak odległej, tak szybko, obracała się ona jeszcze i wiedział, że umrze i zaraz przed uderzeniem następowało właśnie przebudzenie...
Dawno mu się to nie śniło, ale kurwa, nie to było ważne. Ważne było to, że był dupkiem i od razu nie pojechał z pomarańczą do Karla. Chryste, jak Adrian mógł wogóle kiedyś myślec, że jego przyjaciel mu odbił dziewczynę marzeń...nie, nie, cholera, on był z nią szczęśliwy a ona z nim i to po prostu Hasse nie był wart jej, a teraz...arrr....
Splunął, idąc chodnikiem. Wściekły na siebie kolejny raz, czuł, że jest gdzieś na dnie i przemienił się w jakiegoś wykrzywionego, chorego na nienawiśc, nie wartego spojrzenia osobnika, który za 30 lat nadal będzie ściągał na potęgę pornole, pił w samotności piwo i będzie obleśnym koszmarem 12 latek. Scheise.
Dwie godziny później był już na mieszkaniu, odświeżył się i poszedł spac z postanowieniem doprowadzenia się do porządku.
Ale zasnął z sercem podeszłym mu do gardła, bo gdy powieki jego opadały, świadom był monety ściskanej w ręce. To nie kwestia trzeciego wyboru, zatrzymania się między rewersem i awersem i stanie się Buddą. Nie. To on jest monetą, ciskaną przez niewidzalną, potężną siłę, która warunkuje co zrobi, gdzie poleci, jak obróci się i w końcu jak uderzy w zimny bruk i co wyjdzie z niego na wierzch.
Czuł, że świat za oknem, mimo, że słoneczny, przykrywa ciemnośc, którą zaszły jego powieki. Jeszcze ostatnią myślą, irracjonalnie budującą mu uśmiech na twarzy, było to, że żyje w prawdziwym świecie mroku, który wydobywa się na zewnątrz każdego z nas i pokrywa gzyms katedry św. Kosmy i Damiana, stacje kolejowe, bloki, kopalnię Zollverein, uniwersytet, rozlewa się w asfalcie ulic wsiąkając w glębę zagłębia Rurhy, w ziemię, żyjąc tam, zaraz obok nas.
Zostaje nam więc tylko nadzieja przeciwko temu mrokowi.
 
Miriander jest offline