Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2009, 19:14   #5
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny


Niezbyt sporych rozmiarów pokój spowity był niemal całkowitą ciemnością. Jedynie cztery magiczne świece paliły się kruchym fioletowym płomieniem, tak blisko siebie, że nie byłoby różnicy gdyby była to jedna większa czy cztery małe świece. Znajdowały się ona na środku komnaty, bijąc swoim nikłym światłem. Sprawiało to, że pokój zamiast wydawać się jaśniejszy, jeszcze mocniej akcentował mrok w nim panujący. Wysokie cienie tańczyły na ścianach, poruszając się w rytm nieznanej melodii, której wykonawcą, kompozytorem, dyrygentem były migoczące płomienie. Przy ścianach, na półkach, na podłodze leżało wiele ksiąg, które szczupły młody elf pakował pośpiesznie do magicznej torby. Wydawał się przy tym być czymś zdenerwowany, jego ruchy były nerwowe i brakowało im typowej elfom wszelkiego rodzaju gracji.

Cień maga zdawał się być jeszcze bardziej podenerwowany, wyprzedzał maga o parę ledwo zauważalnych sekund, nie mniej jednak ta właśnie było. Zwykle to ktoś prowadzi cień, pokazuje mu ruch, za którym cień podąża, tu jednak zdawało się być na odwrót. Niemniej jednak, cień nie prowadził i nie kontrolował Barra, po prostu był mniej cierpliwy niż sam mag, a dzięki coraz głębszej więzi z ciemnością i cieniami uzyskał pewne nowe przywileje, które do tej pory były dla niego niedostępne. Cień nie był jednak osobną istotą, był jak najbardziej nadal częścią drowa, tyle że byli mocniej związani. Rzadko można było zaobserwować różnice między Barra i cieniem, teraz jednak emocje Barra były tak intensywne, że cień stał się również ich ofiarą, wyrażając niepokój i pośpiech maga.

W rogu komnaty leżało ciało innego drowa, sługi, który pracował w Sorcere. Pochodził ze stojącego na samym dole hierarchii domu, nie stać było ich więc na zapewnienie mu warunków do studiów magii, stał się więc służącym, co choć po części zapełniało jego ambicję. Miał oczywiście większe plany, ale teraz już ich raczej nie spełni. Ciało drowa było coraz ciaśniej owijane cieniami, które zdawały się rozpuszczać go, zatapiając w sadzawce z cieni, niczym w kwasie. To od owego sługi Barra dowiedział się co knują inni studenci, wraz z paroma mistrzami.

– Oskarżyć mnie o herezje?! – szeptał do siebie nerwowym głosem mag – Absurd! Czyż Lolth nie jest boginią ciemności i nie dała nam daru władania nad nią? – powtarzał sobie, choć wiedział, że nieco racji. Barra co prawda nigdy nie wyznawał innego bóstwa poza Shar, właściwie to mało był religijny, choć stwarzał pozory jak każdy, ale podczas swoich badań musiał, po prostu musiał zapoznać się z zakazanymi księgami dotyczących Shar, była ona poniekąd twórczynią ciemności, jak mógł ją ominąć? – Cholerne księgi… gdyby tylko nie one… - gdyby nie one nie byłoby dowodów, mógł je schować, zniszczyć, spalić, ale czy to by teraz wystarczyło? Nowa władczyni Menzoberranzan była bezlistona i tylko szukała powodów do zniszczenia kolejnych domów, w tym, gdyby znalazł się pretekst, domu Mizzrym.

Mag nie miał wyjścia musiał skontaktować się z Bregan D’Aerthe. Co prawda ich usługi nie były tanie, ale jaki miał wybór? Sam nie zdołałby uciec z miasta. Zostając mógł narazić swój dom, a przez to nie mieć potem gdzie wrócić, Phaerun też by ucierpiał co prawda, ale anihilacja całego domu wraz z Barra nie była jednak adekwatną ceną. Zresztą był teraz mistrzem Sorcere, nie łatwo by było kapłankom wplątać go w to. Rozmyślając, na tyle na ile miał czas, spakował swoje rzeczy i opuścił swoją komnatę jak najszybciej mógł, starając się jednocześnie zachowywać normalnie kierując się do wyjścia. W swojej komnacie, na stoliku, gdzie znajdowały się świece zostawił pojedynczą księgę, otwartą mniej więcej na środku.

Czarnym atramentem zapisane były na kartach księgi jakieś słowa. Były one tylko wabikiem i nie znaczyły zbyt wiele, ale były również prezentem dla jego wrogów. Kiedy tylko ktoś inteligentny przeczyta choć jedno słowo, sylabę, literę, zaklęcie zostanie uaktywnione zmieniając cały pokój w nieco makabryczny sposób. Drzwi zostaną dosłownie zalane ciemnością, która zacznie gromadzić się niczym maź w pokoju wypływająca z każdej szczeliny, kąta, podłogi, w owej mazi macki i wstęgi ciemności będą oplątywać i dusić każdego kto jest w komnacie. Będzie to oczywiście iluzja, ale jak wiadomo, jeśli umysł uwierz to ciało również może się nabrać. Każdy mag ma jakieś pułapki u siebie w komnacie, nikt nie będzie Barry przecież o to winił. Idąc korytarzami Sorcere i ulicami Menzoberranzan, jedynie to poprawiało mu na tyle humor, że jego policzki czasem zdawały się przybierać grymas podobny do uśmiechu.

***

Spotkanie z Brenga okazało się owocne, lecz niestety kosztowne. Magiczne przedmioty, które musiał zakupić dla nich na Bazarze nie były tanie, do tego bał się, że ktoś z jego wrogów pojawi się i będzie go próbował pojmać. Miał jednak nadzieję, że pułapka na dość długi czas ich zatrzyma… po wizycie u najemników udał się do swojego domu, zabierając parę swoich przedmiotów, jak najbardziej niepostrzeżenie jak mógł, potem natychmiast udał się na miejsce spotkania, do Eastmyru. Nie miał zamiaru tracić czasu i narażać się wędrując ulicami Menzoberranzan, zamiast tego użył zaklęcia, które pozwoliło szybko mu tam dotrzeć. Ciemność to niezwykle tajemnicza substancja, jedni nazywają ją negacją światła, dla Barra była jednak czymś innym, czymś więcej. Dla niego światło było tylko składową ciemności, mało istotnym elementem, którego najważniejszą częścią był mrok. Mrok miał znacznie więcej zastosowań, był bardziej plastyczny i uniwersalny przez to. Wszedł, więc w mrok, który tak podziwiał i wyłonił się z mroki, niejako odrodzonym, oczyszczonym komunią z nim. Gniew jednak szybko powrócił gdy żałosne niższe istoty stanęły mu na drodze. Nie miał jednak czasu na ukaranie ich, zbytnio się spieszył.

Te żałosne stworzenia były jednak natrętne i chciały zatarasować mu drogę. Z pewną odrazą, od niemal niechcenia rzucił proste zaklęcie, jakże jednak zabójcze dla tych żałosnych robaków. Skwitował ich trupy wzgardą, starając się ominąć ich ciała. Ruszył dalej, miał nadzieję, że ten mały pokaz pozwoli mu dojść do umówionego miejsca bez kolejnych przeszkód, spieszył się, a nie ma nic gorszego dla niższych ras niż spieszący się drow, któremu stają na drodze.

Kiedy był już blisko rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem czegoś podejrzanego i najemników. Zwolnił, z biegnącego drowa zmienił się w spokojnego, dumnego maga idącego powolnym, pewnym krokiem. Dotarłszy do umówionego miejsca stanął, rozejrzał się i czekał aż ktoś z najemników zareaguje, będąc jednocześnie gotowy do obrony jeśli okaże się, że ktoś go uprzedził i ich przekupił – dość częsta praktyka wśród drowów. Wiedział, że nie musi się pierwszy odzywać, Brenga D’Arthe byli zawodowcami, wiedzieli na pewno jak wygląda i wiedzieli też co to dobre wychowanie… przynajmniej taką nadzieję miał Barra.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 07-04-2009 o 19:24.
Qumi jest offline