Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2009, 21:33   #8
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Na murach bram panowała bardzo nerwowa atmosfera. Nieczęsto Bartłomiej Woronow decyduje się na takie środki zapobiegawcze, ale wartownicy wiedzieli, że to pragmatyczny człowiek i nie robiłby tego, jeśli nie byłoby konieczne.
-Dobra! Zamykamy! – Krzyknął młody mężczyzna, nie miał 20 lat pilnując czy brama aby na pewno solidnie się zamyka. Obok niego grupa ludzi pomagała zakładać ciężkie dechy, podpierając bramę wschodnią. Sześcioro ludzi, którzy nie byli w pełni sił, dźwigało nadludzki ciężar bagatela 300-400 kg, żołnierze którzy dokręcali właśnie kołowrót od bramy, ani myśleli by tracić siły, prawo nakazywało w stanie wyjątkowym do pełnej mobilizacji wszystkich obywateli.
Nad tym całym zbiegowiskiem główną pieczę trzymał sam Woronow, chłód jaki zaczął się robić po zmierzchu sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach, chwilę dygocząc się z zimna wziął z wieszaka wieży czarną, skórzaną kurtkę. Wartownicy przy każdej zmianie, wymieniali się nią więc nie była pierwszej świeżości . Jednym ruchem nałożył ją sobie na grzbiet, w pierwszej chwili poczuł w niej jeszcze większy chłód i pot którym kurtka była przesiąknięta
-Lepsze to, niż marznięcie na krótki rękaw – powiedział pod nosem opierając się łokciem na barierze. Stał i nasłuchiwał przez fale radiowe informacji od czujek. Podobnie jak wtedy, stał nocą na czatach, jego zmiana powinna skończyć się dobrą godzinę temu, ale obowiązki są na pierwszym planie i tym razem. Odwrócił głowę i spojrzał na radiotelegrafistę który z uchem przystawionym do głośnika majstrował dłonią pokrętłem, by wyłapać jakikolwiek szum.
-I jak nam idzie? – Zagaił do swojego podwładnego
-Bez zmian panie Kapitanie! Cisza w eterze. – Odpowiedział z zakłopotaną miną, wiedząc mimikę twarzy niezadowolonego z tego faktu Kapitana.
Woronow poprawił kołnierz kurtki, która gryzła go w szyję i spoglądał na mury raz jeszcze i dwóch dumnie powiewających sztandarów flagi polskiej. Jako tradycjonalista Woronow wiedział, ze ten symbol budzi emocje, inni upatrywali w tej fladze jedynej nadziei, inni spoglądali na nią z przez pryzmat obawy i lęku, ale nikt nie pozostawał wobec niej obojętny.
-Czekamy dalej...


*****

Wschodnia Dzielnica – Hangary – Bazar

Antoni poprawił swoją zjeżoną od gorąca grzywkę, nachodzącą mu na oczy. Kiedy kontrast oczu mu się scalił w jeden obraz spoglądał na czerwoną chustę, którą kupił od rosłego faceta, nie kosztowała dużo, 5 euro za kawałek czerwonego prześcieradła to dobra cena na wschód od Wisły. A bynajmniej z tego co z niej zostało... Adam i Antoni skryli się pod jakimś blaszakiem, znajdując cień od palących lamp, które nie dawały spokoju. Zupełnie niczym slońce na pustyni paliło go w oczy, ciekaw był jak tutejsi z tym wytrzymują, mając tak niewiele sami niewiele potrzebują.
-Tak właściwie to sporo się cenią skurwysynki – Odpowiedział siedzący na jakimś taborecie Adam – Za kotlet 10 euro... Przecież za te pieniądze starczyłoby wody pitnej na kilka dni!
-Spodziewałeś się sprawiedliwych cen w tym mieście? – Odpowiedział niemrawo Antoni. – Patrząc na niektóre szczurze gęby to nie mam wątpliwości, że sprzedaliby własne córki do burdelu by trochę zarobić.
-To częsta praktyka akurat – Wzruszył ramionami siedząc i drapiąc się po udzie.
-Pełno tu straży... – wyhaczył kątem oka uzbrojone sylwetki pomiędzy wyżartym od rdzy żelastwem.
-Straży?!- Zaniepokoił się i skoczył na równe nogi, przystawiając oko do jednej z dziur – Niedobrze.
-Czemu niedobrze? Nic nie zrobiliśmy.
-Szukają mnie...

*****

Ulice Mazogrodu


Shindler i burmistrz Maciejewski w asyście dwóch żołnierzy zmierzali ku rezydencji burmistrza i ratusza w jednym. Mroczne miasto wydaje się bardziej złowrogie niż noc w głuszy gdzieś na pustkowiach, podpowiadało przeczucie Józefowi, ciągle mając w pamięci pierwsze chwile przybycia do Mazogrodu, jak grupka rosyjskiego ścierwa bestialsko go napadła, dobrze, że w okolicy był ten cały Woronow, który też zalatywał Rosjaninem.
-Ten twój Kapitan straży... Długo u Ciebie służy? – Przerwał krępującą ciszę jaką nastała
-Bartłomiej? – Wyraźnie zaciekawiony Burmistrz wolał upewnić się, czy obaj myślą o tym samym człowieku. Józef przytaknął głową, dając burmistrzowi do zrozumienia, że jednak nie myślą o dwóch różnych osobach. – Jest u mnie od dnia w którym się narodził. Jego ojciec służył u mnie praktycznie od końca wojny, nazywał się Dimitrij, parszywy rusek z niego był, podczas pierwszego etapu wojny walczył w obwodzie Kalingradzkim, ale jak wiesz długo nie utrzymaliśmy się tam. Sowieci wygnali naszych na zachód, a oni starali się utrzymać wschód Polski, napierdalając się kolejne lata z arabami.
-Dezerter? – Rzucił słowo klucz Shindler
-Poniekąd, nienawidził każdego, kto nie gawarożył w jego ojczystym, a najbardziej właśnie turbanów nienawidził. Na Podkarpaciu przetrzebili całą jego jednostkę, kilku brudasów z kałachami i granatnikami... On sam zasłonił własną piersią ważną personę, czy to pułkownik był, czy nawet generał, nawet nie wiem. Był szum w mediach, nawet przez jakiś czas był na ustach całej Matuszki Rosji. Jak szeregowy narażając własne życie ratuję ważnego oficera, z miejsca z soldata awansowany został do rangi kapitana. Ulotna jest starcza pamięć.
-Rozumiem – Odparł Shindler, nie chcąc już więcej ciągnąc za język swojego przyjaciela, dla którego demencja nie okazała się łaskawa.
-Widzę, że zanudzam przyjacielu? – Uśmiechnął się i położył dłoń na zmęczonym ramieniu wędrowca.. Tu Burmistrz wyciągnął rękę by nakazać straży się zatrzymać, razem z nimi stanął Shindler.
-Przed nami dzielnica portowa – Oznajmił Maciejewski, jak gdyby nigdy nic, nie zwracając na przemilczany wyraz twarzy Shindlera. – Kiedyś kwitło tutaj centrum Mazogrodu, ale w miarę rozwoju miasta, musieliśmy przenieść centrum bardziej wgłąb lądu. Opary i wyziewy znad Narwi są trujące, bez odpowiednich lekarstw antyradiacyjnych i masek przeciw gazowych nawet nie ma co się zbliżać.
-Mieszkają tam ludzie? – Zagaił zaciekawiony Shindler, stając podświadomie na palcach, by więcej móc dostrzec, ale zmęczone oko dojrzało tylko tlące się w oddali pochodnie i blask ognia odbijający się w taflach napromieniowanej wody.
- Żyją tylko obywatele tzw, obywatele drugiej kategorii.
-Czyli jacy?
-Niewolnicy, skazani, przybysze, nawet zamknięte osiedle dla obywateli w których choroba popromienna jest zbyt zaawansowana, społeczeństwo domagało się tego, gdyż ropy i tocząca się z nich krew również była radiacyjna. Słowem wszyscy Ci, którzy nawet jak umrą, to nie odczujemy ich straty. Każdego dnia grabarze pracują tam jak straż, na trzy zmiany.
-To tam jest miejscowy stadion dla wędrowców?
-Tak. Właśnie tam, a skąd o nim wiesz?
-A usłyszałem, jak ludzie o nim mówili – Przypomniał mu się fakt, jak jeden ze strażników nakazał właśnie mu się tam udać na spoczynek, dotarło do niego, że człowiek jest gówno wart, liczy się dobro ogółu.
-Dobre musicie mieć te destylatory, skoro uzdatniacie ta wodę do picia.
- Woda nie jest dużo groźniej napromieniowana od powietrza, którym oddychamy, ani od słońca które nas za dnia ogrzewa, ale zbyt długie przebywanie bezpośrednio nad rzeką zabija każdego. Tylko karaluchy niekiedy wypełzną na brzeg. Czasem coś gorszego... Ale to już rzadkość, odkąd wykarczowaliśmy połowę tego zżółkłego lasu na drugim brzegu.


*****

Wschodnia Dzielnica – Hangary – Bazar

Antoni i Adam przedzierali się przez hałastrę w stronę wyjścia z hangarów
-Powiesz przed kim uciekamy? – Zapytał nerwowo Antoni, nie będąc do końca świadomym tego co się właśnie dzieje.
-Może później Ci wyjaśnię, narazie nie ma na to czasu. Musimy stąd spierdalać jak najprędzej!
Antoni odwrócił się za siebie i zauważył jak sprzedawca u którego kupował chustę właśnie skarży się strażnikom, którzy o dziwo... wyróżniali się na tle pozostałych, ciężka broń, ciężkie pancerze taktyczne, wyglądali zupełnie jak zawodowa armia, która rozpoznawalna była, ze względu na całą makulaturę pokrywającą jego dawną mieścinę, na każdych billboardach, na każdych transpoarentach hasła bojowe nawołujące do wcielania się w struktury wojskowe, mające na celu obronę ojczyzny, nomen omen miały uchronić ludzi właśnie przed tym, co ich spotkało. dziś są jedynie pożółkłymi świstkami papieru.
-Adam chyba nas widzieli... – Powiedział niepewnie Antoni i złapał towarzysza za rękę, ciągle wlepiając w oczy w tamten stragan.
-Stać! – Ryknął wyższy z trójki Grupy Szybkiego Reagowania i puścili się za nimi.
Adamowi nie musiał wyjaśniać co się dzieje, zdawało się, że on i tak lepiej wiedział o co chodzi. Pełnym pędem zawadzali o różnorakie stragany, popychając ludzi na wąskich ścieżce, co akurat znajdowali się na drodze. Inny strażnik zauważył jak znad przeciwka biegną uciekinierzy, a za nimi elitarna grupa Mazogrodu, nie zdążył nawet ostrzec ich, ani namierzyć ich na muszce, gdyż z bara Adam potraktował delikwenta, ten przewracając się z zaciśniętym na palcu kałachu oddał nieumyślnie serię strzałów w poddasze hangarów.
Wzrok wszystkich ludzi skierowały się właśnie ku dwóm uciekinierom, dym z lufy karabinu, jeszcze nie dogasł, a już lezącego wartownika przeskoczyli żołnierze szybkiego reagowania. Adrenalina dodawała skrzydeł, co do tego nie ma wątpliwości, Na drodze przemytników stanęła grupka mieszkańców, z rozwścieczonymi minami zagradzając im drogę ucieczki. W ich dłoniach aż lśniło się od noży, kastetów i gwoździ wbitych w drewniane pały.
-No to mamy przeje... – starał się wydusić z siebie zdyszany Adam, przerywając ucieczkę i podnosząc ręce do góry.
-Co ty kurwa robisz? Zabiją nas!
-Nie rób głupstw, to i tak już bez znaczenia.
Antoni chwilę rozglądał się to lewo, to w prawo szukając alternatywnej drogi ucieczki. Trzech bydlaków wyrosło zza jego pleców niczym widma.
-No i kurwa warto było? – Zagaił jeden z nich, donośnym basem z szarym kewlarem dla rozróżnienia od pozostałych ciemno-oliwkowych.
Antoni odwrócił się, gotów wyciągnąć z kabury swoją broń, czekając tylko na sposobność ku temu.
-Te oni mają broń? – Spostrzegł się najwyższy celując już doń z ciężkiego półautomatu
-Jakie rozkazy były? – Zapytał się ponownie ten z innym pancerzem – Żywi, czy martwi?
-Bez róznicy, ale z martwych nic nie wyciągniemy, przyjebię mu z kolby to się nauczy! – oznajmił trzymający ich na celowniku, po czym szybkim krokiem podszedł i zdzielił go przez łeb, aż ten osunął się na ziemię. Usłyszał jeszcze nad sobą głos Adama, który próbował coś wyperswadować, słyszał też głos tego z niskim głosem, nie rozumiał słów, ale słyszał jedynie ich głosy. Odwrócił głowę jego oczom ukazał się jego towarzysz, nie wyglądał na skorego do pomocy. Błagalnym wzrokiem spojrzał na ludzi, którzy zagrodzili mu drogę, całkowicie bez krzty emocji spoglądali na nich, jakby to co widzą, działo się na co dzień.
-Zobacz chojraka...
-Myśli jebany, że go nie widzimy.
-Żywotny chłopaczyna, jeszcze raz mu wypierdolę dla pewności... – I jak powiedział, tak zrobił, Antoni poczuł ponownie twardą kolbę, tym razem dostał w okolice nerek. Z głuchym krzykiem, Antoni próbował zachować równowagę, opierając się na łokciach, oprawca stojąc nad nim ponownie coś mówił i znowu nie rozumiał słów, słyszał tylko ich śmiechy, a ponownie przed oczyma zobaczył zbliżające się kolano do jego twarzy.


*****

Centrum Mazogrodu – Główna Wieża

Woronow, nie mogąc już usiedzieć na miejscu kręcił się, robiąc kopiec Kościuszki na swojej głównej wieży dowodzenia. Cisza z rozpoznania wyraźnie go niepokoiła, a i cisza z przechwycenia Władimira i jego ludzi była nad wyraz irytująca.
-Kapitanie! – usłyszał głos, a zimny metal rozchodził się po całej konstrukcji, niosąc wraz z drganiami odgłos zbliżających się kroków.
-Mówcie żołnierzu – bez pardonu rzucił do zbliżającego się strażnika.
-Sierżant Jóźwiak melduje, zadanie wykonane! – odpowiedział stojąc na baczność, ciężko dysząc jeden z Oddziału Szybkiego Reagowania. Na twarzy Woronowa, malował się subtelny uśmiech.
-Zdajcie raport
-W magazynach był Władimir i jego główna świta. Byli wyraźnie zaskoczeni naszą obecnością. Mamy dwóch rannych, zdjęliśmy im 6, drugie tyle postrzelonych. Dwóch zbiegów próbowało nam się ulotnić z hangarów, ale zostali uchwyceni, podobno jednym z nich był pański szpieg. Skonfiskowaliśmy całą ich broń w dodatku.
-Wiadomo już czy to ich robota?
-Zarówno Władimir jak i nasz szpieg nic o tym nie wiedzą...
-Wiemy czy mówią prawdę?
-Jesteśmy prawie pewni., właśnie przesłuchujemy resztę.
Woronowi ponownie przypomniało się zdarzenie z Wnętrowcami, jak jednego z nich osobiście przesłuchiwał, jak się okazało był to jeden z ich przywódców. Nie zapomniał tego obłąkanego wzroku i tepej wyrazy mordy, pogłoski chodziły, że wycinali organy dla zysku, ale chuj ich wie, czy sami ich nie zżerali. Wygrali walkę z nimi, wystawiając na widok publiczny ukrzyżowanie ich pobratymców, zmiękli wtedy dość ostro, co złamało ich morale. Później wystarczyło tylko w pododdziałach ludzi porozsyłać by łapać i zabijać ich jak zwierzęta łowne. Od tamtej pory, aż tak skomplikowanej sytuacji nie kojarzy, nie wliczając grupę dzikusów, będących tak zdesperowanych, że płynęli kilkanaście kilometrów wzdłuż Narwi by zaatakować pod osłoną nocy dzielnicę nadbrzeżną, przez innych potocznie nazwanej portem. Wypłynęła może trzydziestoosobowa grupa, a dopłynęła może połowa. Uzbrojeni po zeby wypięli w pień kilka rodzin, dopóki wartownicy nie przebili się przez ciężki odział. Do dziś Woronow ma uczucie, jakby Narew płynęła jeszcze pełna zwłok przez jego miasto.
-Panie Woronow, chyba coś złapałem! – Krzyknął rozpromieniony swym sukcesem radiotelegrafista
Ożywienie Wieży Głównej w środku nocy to nie lada wyczyn, nawet obserwatorzy zeszli ze swoich bocianich gniazd, by się przysłuchać rewelacjom.
-Przełącz na głośno mówiący! – Oznajmił Żołnierz GSR.
Gościu przy stacji, oniemiał, nagle pobladł a na twarzy malowało się przerażenie.
Napięta atmosfera udzieliła się pozostałym zebranym.
-No do chuja, włącz ten głośnik! – Wydarł się Woronow, podchodząc pod radio i wciskając pstryczek, po chwili do ich uszu dotarł szum fal radiowych:

-SZsz...szsz... Szsz..Halo..słySZszsz mnie ktoś?(Przez szum fal słychać wymianę ognia) SZsz Kur.. SZsz Napierdalają nas! Tu SzZzSz... – Radiotelegrafsta dokręcił by wyłapać lepsze fale radiowe i otrzymać lepszy odbiór, akurat w momencie wzywania ratunku - Powtarzam Mazogród Słyszycie mnie? Tu druga czujka, jesteśmy pod ciężkim ostrzałem, Prosimy pilnie o wsparcie! ( Ponownie słychać tym razem klarownie echa odstrzałów wydobywających się z głośników.)
-Tu Kapitan Woronow, kto was atakuje? – Drygnął z miejsca Bartłomiej i chwycił do ręki mikrofon.
-To na nic Kapitanie... – Powiedział smutno radiotelegrafista – To nagranie sprzed co najmniej godziny, zakodowane na ciągłe powtarzanie. Pewnie jeszcze nawet posiłki do nich nie dotarły.. - Dowódcy straży mimowolnie opadła ręka trzymająca mikrofon przy ustach, wsłuchując się dalej w wiadomość.
- Proszę o wsparcie, bo nas wykończą! – wydobywało się dalej z radia. – Wykończą nas, atakują nas ze wsSZsz ...ząd! Nie wiem kurwa ilu SZSz Czerwone ślepia.... Nie zostawiajcie nSzszs...(Wiadomość przerwały odgłosy strzałów z karabinów maszynowych, po czym nastała cisza i zaplątana wiadomość ponownie obiegała eter) Halo, słyszy mnie ktoSzsz... Kurwa! Napierdalają w nas z ciężkiej broni! (Słychać krzyk tak donośny, jakby ktoś był żywcem wycinany przez Wnętrowców) Tu druga czujka!...



*****

Centrum Mazogrodu

Shindler już ledwo stał na nogach, dzień pełen wrażeń to był, bez dwóch zdań. Mazogród wcale nie był taką zapadłą dziurą, jaką mógł się z pozoru wydawać. Kilkutysięczne miasto, sprawowane silną obroną to prawdziwa rzadkość. Shindler przez chwilę zastanawiał się, jakim cudem burmistrz może poruszać się po tak niebezpiecznych ulicach, bo obrona dwóch żołnierzy, to naprawdę nie jest wielka przeszkoda, jakby ktoś chciał go zamordować, zrobiłby to, bez większego problemu. Chcieć to móc. Ale jego dawny przyjaciel, w niczym nie przypominał mu tego łobuza, którym był w przeszłości, co wspólnie przemierzali pustkowia odkrywając sekrety spod nuklearnej skorupy, które nigdy nie miałyby prawa zobaczyć światła słonecznego. Ale w nim dostrzegał charyzmę, wodza który nie czyni z siebie wielkim, a czyni swoje dzieło wielkie. Ludzie poszliby za nim w ogień, gdy by o to poprosił. Shindlerowi przeszła wizja przez skołowany starczy umysł, jak świat wygląda hen dalej, czy też są ludzie pokroju burmistrza Maciejewskiego? Czy jest to ostatni, prawdziwy bastion cywilizacji.
-Jesteśmy – Odparł Burmistrz, przecierając oczy. – Grubo po północy już
-Czuję się, jakbym całe wieki nie spał.
Shindler stanął przed Ratuszem. Najwyższy i najokazalszym budynkiem jaki mijał tego dnia i tej nocy w tym mieście.
-Ładnie się urządziłeś...
Nagle z ciemności wyłoniła się groteskowa postać wątłej kobiety w sędziwym już wieku. Jednak więcej uchowało się starców, niż możnaby się spodziewać. Bo gdzie jak indziej jak nie tu? Kobieta odziana w jakiś burnus, żywcem wyglądał jak u arabskich szturmowców, którzy wtapiali się w pustynne pejzaże. Jak na ciche i spokojne okolice widok zbłąkanej babinki
-Co tutaj stara robisz? Tylko Hangary nie mają godziny policyjnej, wracaj do swego domostwa – Wydarł się jeden z żołnierzy wskazując palcem mrok, z którego Kobieta wyszła.
Babinka zaczęła pląsać się po ulicy, gaworząc coś po litewsku, bądź innym wschodnim językiem. Na pewno nie był to rosyjski.
-Pewnie z dzielnicy portowej jest... – Dodał cicho pod nosem Shindler.
-Całkiem możliwe – Odpowiedział Burmistrz – Dać obłąkanej wodę i żarcia z ratuszu i niech wraca do siebie, jeszcze żebracy po nocach się pałętać mi tu będą.
-Ale panie, Kapitan rozkazał bezwzględną deportację do stadionu na wypadek...
-Wiem co Woronow Ci kazał, bo razem to wymyśliliśmy.
Babinka zaczęła wrzeszczeć i pokazywać spod burnusa swe zwisające wdzięki, obłęd w oczach rysował się niemal z demonicznym uśmiechem.
- Dość tego, do karceru z nią! – Krzyknął jeden ze strażników do drugiego, po czym obaj ruszyli w jej stronę.
Shindler pytająco spojrzał w stronę Maciejewskiego.
-Efekt choroby popromiennej
-Wyglądała na całkiem zdrową.
-Choroba popromienna, to nie tylko mutacje zewnętrzne, one pojawiają się na końcu. Najpierw są komplikacje wewnętrzne, które bezpośrednio wpływają na psychikę. – Tu Maciejewski spojrzał na obłąkaną staruchę, która zastawiała się nogami, byleby jej nie zabierała straż, szamotała się, pluła i próbowała gryźć ich, na nic jej oporu się nie stały w mocarnych ramionach dwóch mężczyzn.
-Co z nią będzie?
-Najpierw trafi do zamkniętego osiedla, pod zarzutem choroby popromiennej, tak długo, dopóki jej się nie poprawi.
-To chyba często się nie zdarza, cudowne ozdrowienie samo z siebie.
-Nie było jeszcze takiego przypadku, by ktokolwiek stamtąd wylazł...
Obaj raźnie ruszyli w stronę dworu, bo tak trzeba by było nazwać to miejsce, ze ratuszem w starym tego słowa znaczeniu miało wspólne godło polskie nad wejściem i dumnie powiewające sztandary biało – czerwone.

Straż stanęła na baczność, na widok swojego przywódcy. W ich oczach był kimś znacznie więcej, niż w sztywnych ramach rozumienia słowo burmistrz, generał, prezydent, guru, dyktator, każdy synonim byłby w tym wypadku równoznaczny.
Nieopodal znajdował się tutaj główny garnizon, więc wszyscy w okolicy mogli spać bezpiecznie. Bynajmniej tak się wydawało.
Luksus i rozpych bił z środka ratuszu, przedwojenne portrety Króli polskich zdobiły główny hol, a z sufitu zwisał pierwszorzędny żyrandol zdobiony jakimś unikatowym drewnem
-Dąb czysty – Oznajmił Maciejewski, kiedy Shindler z baczną uwagą przyglądał się oświetleniu.
-Dąb... Takie cuda mam przed oczyma, jeszcze z czasów kiedy byłem dzieckiem.
-Stolarz jakiś podarował mi w prezencie, taka mała korupcja, by się wkraść w moje łaski i nadać mu z pierwszej ręki obywatelstwo, jemu i jego rodzinie. Sasza zaprowadzi Cię do pokoju gościnnego i zadba o Twoje potrzeby. Jutro omówimy dokładnie szczegóły wyprawy pod Warszawę, odpoczywaj, przyda Ci się spokojny spoczynek, dobrej nocy.
-Wzajemnie – Shindler skinął głową i udał się za niewolnicą. Po schodach na górę.
I jak się mógł przekonać Shindler, że ów luksus był bardzo pozorny, im wyższe piętro, tym większy syf i odpadający tynk z ścian tworzył coraz większy kontrast ogólnego wystroju.
Na trzecim piętrze w końcu skręcili w korytarz i służka włożyła klucz do zamka, przekręciła nim dwa razy w prawo i pchnęła drzwi do środka, odsuwając się od nich i gestem dłoni zapraszając gościa do środka.
Shindler wstał do środka, patrząc na wygodne, posłane łóżko, na urodziwy widok zza okna, na cały Mazogród i na butelkę starego dobrego Jacka Danielsa, rocznik 32. Wiedział, że u kolekcjonerów za jedną taką butelkę, nawet pustą, wystarczyłoby odlać się do niej i wmówić delikwentowi, że pije przed wojennego, amerykańskiego „sikacza”
-Czy mogę dla pana jeszcze coś zrobić? – Oznajmiła młoda dziewczyna

*****

Centrum Mazogrodu – Główna Wieża

-Nie siać paniki debile! – warknął Woronow, wyraźnie wkurwiony, na widok poddenerwowanych zbrojnych – A wy dwaj wracać mi na punkty obserwacyjne i notować mi o jak coś nowego pojawi się na horyzoncie.
Zakodowana wiadomość powtórzyła się jeszcze z trzy razy, po czym nie udało się nawiązać łączności z żadną z czujek. Stukał się po głowie, mysląc co tu się stać mogło.
”Czerwone ślepia... Mutanty? Ale skąd by mieli ciężki sprzęt, wyrzutnie rakiet, granatniki?”- Przeszło mu przez myśl.
Do jego uszu dobiegła krzątanina w okół głównej, wschodniej bramy ludzie nerwowo migotali halogenami po polach i darli się do siebie.
-To sierżant!
-Kapitan zabronił otwierania bram...
-Biorę to na swoją odpowiedzialność!– toczyła się rozmowa w oddali
”Co się tam dzieje?” – Przeszło mu przez głowę.
Wartownicy zaczęli ponownie otwierać bramę, przy każdym kołowrotku pieczołowicie machało z 3 ludzi. Światła z głównej wieży skierowały się na bramę tak samo jak i wszystkie ciekawskie oczy spoglądały właśnie na ten moment.
Wrota bramy delikatnie się rozwarły, akurat tak by mogło przejść dwóch ludzi i zniknąć zza murami. Nie minęła chwila jak obaj wrócili z podpierającym się o nich Frankiem Szyperem, Woronow rozpoznałby tą służalczą gębę choćby na końcu świata.
-Dobra, zamykamy!- I ponownie rozpoczęli zamykać bramę.
Harmider i skowyt psów roznosił się nad zwykle głośnym miastem, tym razem oprócz tego zaczęła panować nerwowa atmosfera.
Woronow już po chwili był przed bramą, nad Frankiem stał okrąg żołnierzy, podając mu wodę. Na jego oczach przez tą grupę przebijał się lekarz do środka.
-Dośc ekscesów jak na jedną noc, co tu się dzieje?! Mówiłem nie otwierać bram! – Krzyknął Kapitan zobaczywszy zbiegowisko. Żołnierze chcąc uniknąć gniewu swojego dowódcy, rozpierzchli się bardzo szybko na swoje stanowiska.
Na ziemi leżał zalany, prawdopodobnie własną krwią Franciszek, postrzelony w nogi, z ciężką blizną po nożu na twarzy, traf tak chciał, że owa blizna akurat przechodziła przez jedno z oczu, lekarze właśnie go poili morfiną i polewali jakimiś roztworami rany, bo spirytus do reszty wypaliłby mu oko.
-Kur... waaa!– Zagryzł się w język Franek, czując dotkliwy ból, z drugiego oka obficie ciekły łzy z bólu, inny żołnierz poinstruowany przez sanitariusza by trzymał go, ledwo co miał siły by go utrzymać, a był spokojnie z 20kg cięższy i o łeb wyższy od niego.
Woronow oniemiał, w jednej chwili Franek to jeden z najlepszych ludzi jacy pod nim służyli.
-Sam był? Gdzie go znaleźliście?
-Mieszkańcy z pól wezwali nas, by sprawdzić kto po ich polu się szwenda Kapitanie, kiedy byliśmy już na miejscu, nikogo nie zauważyliśmy to psy go zwietrzyły.
-Kilka ran postrzałowych na nogach i ta paskudna blizna na twarzy, powinien się wylizać mimo wszystko, ale na oko...- Odparł jeden z sanitariuszy opatrujących Franka.
Drugi na biało ubrany z czerwonym krzyżem na plecach i ramieniu pokiwał smętnie głową
-Nie będzie widzieć. Musimy go zabrać do Garnizonu by wyjąć kule, za ciemno tu jest na to.
-Chwila, dajcie mi moment. Franek słyszysz mnie? – pochylił się nad przyjacielem
-Kapitanie to pan? – Wycharczał cedząc zakrwawione zęby. – Myślałem, że już nie dojdę, tak się cieszę...
-Później o tym pogadamy, najpierw powiedz co tam się stało!
Franek ciężko próbował złapać oddech, grymas bólu na twarzy jakby jeszcze się wzmógł.
-No dalej! Wykrztuś to z siebie! Na czujkach giną nasi ludzie, gdzie Twój odział?!
-Przepraszam Kapitanie, zawiodłem... – głos mu się urwał i zaczął szlochać – Będę widział? Powiedzcie szczerze... Nic nie widzę.
Chwila ciszy zapanowała nad nimi, sanitariusze, żołnierz trzymający wiercącego się Franka jak i sam Woronow nie wiedzieli co mu powiedzieć.
-Na jedno oko będzie pan widział...
-Lekarze zrobią wszystko co mogą - poklepał rannego towarzysza po ramieniu – Powiedz, co się stało? – Złagodził ton głosu, każda chwila zwłoki mogło ich srogo kosztować
-Doszliśmy do pierwszej czujki, nasi na sygnały świetlne nie odpowiadali, wiedzieliśmy, że stało się coś niedobrego. – Z rannego oka Franka toczyła się piana odkażająca i wyciekała ropa, znad obdartej powieki widać było przepołowioną gałkę oczną. Adrenalina i podana przed chwilą morfina sporo robiły, by uśmierzyć jego ból. – Nawet nie wiedzieliśmy kto nas zaatakował, poruszali się niczym duchy... Zauważyliśmy ich zaraz po tym, jak rzucili w nas flarę.
-Jak flara was tak przetrzebić mogła?
-Flara? Kurwa usłyszałem świst i wybuch nad głową, odłamki poraniły mi nogi i się wyjebałem.
”Pocisk z moździerza?” – Pomyślał przerażony Woronow.
-Później zaczęło się piekło, pruli do nas zewsząd, nie wiem co to za broń była, ale jak widziałem co z Liwońskim zrobiła... – Gile i inne enzymy zaczęły wydobywać się z jego nosa. – Miał nasz najcięższy pancerz, a jego „fragmenty” fruwały w powietrzu jakby granat go rozsadził. Ale to nie był żaden pocisk, jakiś pierdolony karabin tak napierdalał. Leżąc na ziemi widziałem tylko jak cofa się krokami do tyłu dziurawiąc jak jakiegoś manekina, oderwało mu ręce, a on sam jak upadł martwy to był już miazgą. Później próbowałem się wyczołgać z tego piekła, jakiś skurwysyn wbił mi nóż w plecy, a chwilę później obrócił mnie na plecy... skurwysyn wyglądał jak diabeł.
-Co masz na myśli?
-Nie widziałem go dokładnie, ale głosił jebany jakieś morały z dupy wzięte i te oczy... Przykuwały uwagę.
-Może czerwone? – Spytał pobladły Woronow
-Jak krew czerwone...

Woronowi przez głowę przeleciała wizja noszące czerwone ślepia monstrum. Sam nie wiedział ile prawdy jest w tym ile teraz słyszy, strach i śmierć znajomych to czynniki które odbierały jakąkolwiek logikę. Lecz fakt utraty jednych z najlepszych ludzi w jednej chwili nie budził w nim optymistycznych wizji. Czuł jak go mrok nocy ogarnia bez reszty i poczuł jak te ślepia przeszywają go, paraliżują strachem umysł i duszę... Niczym mgliste, zimne spojrzenie śmierci.


-Uciekłem, nie wiem jak, pamiętam tylko, że ten co mi to zrobił z okiem, padł od dragunova jednego z naszych.
-Ruscy to byli? – Przesłuchiwał dalej Woronow, wyrwany z objęć zmory która go właśnie nawiedziła.
-Nie wiem, naprawdę nie wiem, mówili coś, ale było tak głośno, że nic nie zrozumiałem... Padł gnój martwy na ziemię, a ja jakoś się wyczołgałem stamtąd wołałem pomocy, ale nikt nie usłyszał... Reszta na pewno zginęła. – Czuł jakie następne pytanie Woronow zada – Czujki są już stracone, boję się, że wszystkie.
-Dobrze, że jesteś tu – Dodał pocieszająco – Zabierzcie i zaopiekujcie się nim.
Sanitariusza zabrali rannego sierżanta na noszach, a on sam ponownie zamyślony wracał do Wieży centralnej, czekali tam na niego Jóźwiak ze szpiegiem. Woronow był pewien, że jeśli w tym czymś maczał swoje palce Władimir to osobiście skręciłby mu kark.
Dochodził już do szczytu wieży, widział znajdującego się na niej sierżanta Jóźwiaka i Adama, konfidenta na swoich usługach w szeregach Władimira. Nim wszyscy zdążyli uścisnąć sobie powitalnie dłoń, eksplozja wstrząsnęła fasadą wieży, telegrafista spadł z krzesła, ludzie przerażeni w panice wybiegli na ulicę patrząc co się dzieje.
-Kapitanie! – krzyknął jeden z obserwatorów. – Północna wieżyczka płonie!
Woronow nim zdążył się obejrzeć i zobaczył na oczach jak runie czujka, odczuwając lekki powiew ciepła na twarzy.
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 07-04-2009 o 21:45.
Extremal jest offline