Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2009, 12:21   #157
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Grzesiek od wyjścia z knajpy był jakiś nieswój. Jeszcze dokładniej był taki od wyjścia z ubikacji w niej. Udał się do niej z przyczyn czysto fizjologicznych, jednak jak się miało okazać, jego przeżycia miały mieć wręcz metafizyczny charakter…

Pierwsza oznaką że coś jest nie tak, był fakt który na pierwszy rzut oka w zasadzie ucieszył Grześka. Ubikacja zaraz o jego wejściu opustoszała. Fakt że jego umięśniony „kolega” z którym się minął nie zauważył go uznał w zasadzie za równie pozytywny. Jeszcze większą ulgę przyniósł fakt, że dźwięki nędznej namiastki muzyki i gwaru rozwrzeszczanych, pijanych ludzi były tutaj przytłumione. Choć przez kilka sekund mógł nacieszyć się samotnością…



Namiastkę ciszy rozdarł odgłos rozpinania jego rozporka. Po chwili szamotania Grzesiek mógł wreszcie odczuć ulgę jaką przyniosło mu wypróżnienie. Jako że miał z czego i zapowiadało się że zajmie mu to chwilę, zaczął podziwianie otoczenia. Z początku wszystko wyglądało normalnie. Zdewastowana niedbałym użytkowaniem przez rzesze pijanych, naćpanych i nabuzowanych nastolatków lub ludzi którzy na ich poziomie się zatrzymali. Zwyczajowe napisy na kafelkach. Cuchnąca rynna robiąca za bidet. Pełen zestaw.

Nagle coś tknęło Grzegorzem. W jego uszy uderzył cichy, piskliwy dźwięk. Po chwili zastąpił go jeszcze cichszy szum. Kilka sekund zajęło mu zorientowanie się, że jest to odgłos krwi płynącej w jego głowie. Do pomieszczenia przestały dochodzić żadne dźwięki z zewnątrz, jednak gdyby Grzesiek poświęcił temu zagadnieniu jeszcze chwilę, zorientowałby się że nie słyszy też odgłosów ściekającej po bidecie ciemnożółtej cieczy…

Grzesiek niczym w transie patrzył na równe rzędy kafelek, popękanych i popisanych. Przez chwilę zdawało mu się że ściana koło niego dłuży się bez końca, sięgając aż po wyimaginowany horyzont. Znad niego wyrastały przepiękne, rozłożyste kikuty uschłych drzew, w których wzory układały się w jego oczach liczne w tym pomieszczeniu pęknięcia na łuszczącej się, ohydnej farbie którą lata temu pomalowano ściany powyżej kafelek. Nad upiornym lasem malującym się wszędzie wokół Grześka kłębiły się ciemne chmury tworzone z wybijającej co i rusz na ścianie pleśni. Światło generowane przez samotną, pracującą ostatkiem sił żarówkę delikatnie zamrugało, przynosząc Grześkowi wrażenie odległego rozbłysku pioruna na burzowym niebie…

W pustej bezkresnej przestrzeni w jakiej znajdował się teraz młody Głodniok, unosiły się tylko kształty pożółkłych, rozpadających się niemal drzwi do kabin i zardzewiałe, puste wieszaki na papier toaletowy…

Grzesiek niczym we śnie, bardzo powoli obrócił głowę powrotem przed siebie. Nie był to jednak gest obronny, jak gdyby chciał odrzucić to co wokół niego się rozgrywało. Zamiast tego patrzył teraz w dal, choć biorąc pod uwagę że świat wokół niego przestał się przejmować takimi przyziemnymi sprawami jak perspektywa czy głębia obrazu, równie dobrze mógł teraz patrzyć wprost w niebo…



Niebo, tak, to na pewno było niebo. Z kotłujących się coraz bardziej obłoków wyraźnie wyłaniała się, zwracając swoje oblicze w stronę Grześka i rozkładając przed nim ramiona Matka Boska. Jako że z nieba widać wszystko, zdawała się nie zwracać szczególnej uwagi na machinalnie kontynuującego wykonywaną czynność fizjologiczną Grześka. Przez jego zafascynowany wizją umysł powoli, lecz z siłą rozpędzonej ciężarówki przebijała się świadomość niestosowności sytuacji… Spojrzenie Grześka przesunęło się zgodnie z wskazaniem łagodnego gestu Maryi. Grzesiek stał jak wryty, sparaliżowany tym co teraz ujrzał na tle tego odpychającego a zarazem pięknego w jego oczach surrealistycznego świata. Pierwszy raz od wielu lat, Grzegorz Głodniok mógł spojrzeć na swoją nieżyjącą matkę…



Była piękna i młoda, taka jaką ją zapamiętał. Jej tragiczna śmierć odebrała ją światu jako szczęśliwą zonę i młoda matkę dwojga dzieci. Grzesiek nie zwracał uwagi na drobne przekłamane szczegóły jego wizji, jak choćby fakt że tak młodej nie mógł jej na oczy oglądać jako dziewięcioletnie dziecko. Nie zmieniało to jednak piękna tego przeżycia, a jedynie podkreślało piękno raju, w którym wszyscy znów będą w pełni rozkwitu. To znaczy Grzesiek doszedłby do takiego wzniosłego wniosku gdyby dane mu było przez chwile pomyśleć, niestety w tym momencie rozpędzona wspomniana nieco wcześniej, ciężarówka, łudząco podobna do tej która zmasakrowała tamtego feralnego dnia samochód którym jechał wraz z rodziną, z impetem uderzyła w niego bez ostrzeżenia…

Jedno mrugnięcie okiem i bramy niebios zamknęły się, pozostawiając go w pustej krainie samego. Jedyne czym upiorny krajobraz różnił się od tego sprzed kilku chwil, było majaczące w oddali drzewo, a raczej łkająca istota łącząca w sobie cechy kobiety i uschłej rośliny…



Do jego uszu dotarły, jakby z dużej głębokości, dźwięki ostatnich kropel moczu rozbijających się o obskurny bidet. Umysł Grzegorza powoli składał w całość obraz sytuacji. Stał w obrzydliwym, cuchnącym fekaliami pomieszczeniu, mówiąc kolokwialnie odlewając się do zardzewiałej rynny. Jak mógł lać, stojąc przed…

Coś w Grzegorzu pękło. Kontrast między tą zwykła, powtarzaną kilka razy dziennie przyziemną czynnością, a religijnym przeżyciem jakiego był świadkiem przed chwilą, rozdarł w nim coś, zamieniając jego psychikę na kilka chwil w bezkształtną masę. Wróciło wspomnienie poskręcanego metalu, zapachu krwi i rozlanej benzyny. Krzyki i płacz jego młodszej siostry...

Gdzie był Bóg do cholery kiedy to się stało?! Gdzie jest teraz? Siedzi i patrzy się z równą obojętnością jak stoję tu i leję? To ma być życie?

Grzesiek wiedział jak sobie z tym poradzić. Udawało się wcześniej, wystarczyło wybrać. Trzeba było tylko odrzucić jeden ze światów jeszcze dalej od siebie. Zawsze się udawało…

Kiedy Grzegorz Głodniok wyszedł z tej ubikacji, nie był już jednak ta samą osobą. Powtarzając sobie że cesarzowi oddać trzeba to co cesarskie, a Bogu co boskie…
jedyne co miał do zaoferowania temu światu, to ciepły mocz…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=pQeSyMilTTw[/media]

Obudził się w wannie, nagi. Usnął w niej, kiedy brał kąpiel. Nie rozciął sobie źył z rozpaczy, jaką rodziły w nim wszystkie nasuwające się myśli jakie kołatały się w jego głowie od wczorajszej Epifanii, tylko dla tego że te wszystkie lata dbania o resztę rodziny – pogrążonego w depresji ojca i niepełnosprawnej siostry – zrobiły z niego wbrew pozorom bardzo wytrzymałego psychicznie człowieka. Nie zmieniało to faktu że, niemalże utopił się, zanurzając w parującej cieczy, jak gdyby chciał wrócić na krótką chwile do ciepłego łona matki…

Prawdopodobnie tylko przypadkiem, na granicy świadomości, uderzając stopa w korek wypuścił wodę, sprawiając tym że nie utopił się. Kiedy podnosił się, uderzył go ból przenikający jego plecy, po kilku godzinach przespanych lub może w zasadzie spędzonych nieprzytomnym, powykręcanym w akrylowej wannie, w swoje ohydnie łososiowej łazience…

Doprowadził się szybko do porządku. Kiedy suszył włosy, doszło do niego że ból głowy jest wynikiem raczej niedotlenienia niż złej pozycji w tracie snu. Miał też katar, co nie było niczym dziwnym po nocy spędzonej mokrym, nago. Czas było na kolejną, tym razem większą dawkę leków. Tak jak zawsze, kiedy szprycowała go nimi jego hipochondryczna, świętej pamięci matka…

Do ludzi na dworcu się nie odzywał. Zrzucił swój olbrzymi wypchany do granic możliwości plecak turystyczny i bez większych zażyłości przywitał się z resztą ekipy z którą miał spędzić najbliższy czas. Czekały go wakacje, co było dla niego stanem niekoniecznie naturalnym. Od wielu lat, wolne owszem miewał z racji specyfiki pracy jaką wykonywał w firmie ojca. Miewał go nawet całkiem sporo, godząc pracę z prowadzeniem domu. Nigdy jednak nie wykorzystywał urlopu dla swoich prywatnych celów. Teraz, planował wykorzystać go w całości, choćby po to, żeby móc pokontemplować w spokoju syf tego świata. Ojciec nie miał mu tego za złe, zwłaszcza bo udobruchaniu go przez siostrę Grześka…

Autokar wcale go nie zdziwił. W zasadzie, spodziewał się czegoś jeszcze gorszego. Cud że w ogóle nie musieli go brać na pych, kierowca zdawał się być trzeźwy, to znaczy nie pił z rana, bo wieczorem to zapewne był pijany w sztok, w środku nikt nie próbował przewozić kur, kaczek i innego drobiu domowego. Muzyka, to fakt, zaskoczyła Grzegorza. Takiego reliktu zamierzchłych czasów reformy ustrojowej i ogólnego zajęcia się ludności wsi bumelanctwem, to Grzegorz się faktycznie, nie spodziewał…

Miejsce zajął przy oknie. Zdawało się że po drugiej stronie przejścia na środku autokaru, siedziała ta piękna modelka czy inna tam artystka. Grzesiek jednak nie miał ochoty na interakcje z jakąkolwiek przedstawicielką płci pięknej. Rozłożył swój plecak, podobnie jak ona, wyraźnie zaznaczając swój stosunek do wszystkich pragnących jakiekolwiek afiliacji.
Poprawił swoją czarną koszulę i takiego też koloru bojówki, zdmuchując jakiś farfocel który przyczepił się do rękawa. Koszula była trzecią jaką tego dni założył nim wyszedł z domu. W pierwszej poplamił się robić śniadanie siostrze, drugą obsrał mu jeden z gołębi którym wyniósł stary chleb. Cóż, niewdzięczność i podłość ludzka nie zna widać granic nawet gatunkowych…

Autokar ruszył. Nadeszła chwila, którą Grzesiek odsuwał od siebie od kilku godzin, kiedy to uświadomił sobie że będzie zmuszony jechać samochodem, dużym, ale jednak samochodem.
Wziął dużą garść leków uspokajających i popił ją pośpiesznie mineralną. Usiadł na fotelu i zamknął oczy. Pojazd ruszył…

Oczy otworzył dwa razy. Za każdym razem kiedy wyglądał przez ono trafiał akurat na Czarny Punkt albo cmentarz. Zrezygnował z podziwiania widoków. Siedzenie w ciszy nie wchodziło w rachubę przy tych dźwiękach które dochodziły z radia kierowcy. Dobrze że jak zwykle z pomocą mogła mu przyjść technologia…



Kiedy walczył z niemiłosiernie poplątanymi kabelkami od słuchawek, zwrócił uwagę na Jolę siłującą się z zaśniedziałym lufcikiem. Westchnął ciężko i poklepał się po wypełnionej lekami kieszeni spodni. Tak, na pewno nie zapomniał wziąć z rana multiwitaminy, tak ważnej dla jego zdrowia… choć bardziej psychicznego niż fizycznego. Przecisnął się koło swojego plecaka i lekko zarzucony pędem autokaru, o jaki swoją droga w życiu by go nie posądzał, zatoczył się mijając plecak Kultystki.

-Można? – zapytał, lecz jego głos nie wyrażał żadnych emocji. Jola, wyraźnie struta, dzierżąc w dłoni torbę o wiadomym obecnym zastosowaniu, nie protestowała, choć chyba raczej z chęci by Grzesiek oddalił się jak najszybciej.

Grzesiek szarpnął za uchwyt i okienko otwarło się z przeraźliwym zgrzytem, choć nie stawiając większych oporów. Kolejne, delikatniejsze szarpniecie skończyło się tym że uchwyt został Grzesiowi w dłoni…

Kiedy wrócił na swoje miejsce, Jola już zgięta wół zajmowała się sobie istotnymi czynnościami, ukrywając się za swoim plecakiem. Grzesiek po kilku minutach wreszcie rozplątał gordyjski węzeł który przez ten czas ktoś niechybnie zawiązał mu na złość na słuchawkach do empetrójki…

Depresja czy nie depresja, Ihor czy nie Ihor, czy jak to tam nazywali inni Euthanatosi, ale pośmiać się zawsze można, pomyślał i włączył filmik. Może i nie jechali do Hiszpani ale…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=FwyDnZk8nZo[/media]
Budynek w którym mieli mieszkać zafascynował Grześka od pierwszego wejrzenia. „Monumentalna budowla z początków wieku”, uśmiechnął się do siebie, wspominając tekst z ulubionego komiksu. Coś było w tym budynku, co po prostu przyciągało Grześka…

Nawet kible mieli takie jakich oczekiwał. Wróciły wspomnienia. Na szczęście reminiscencje wczorajszej wizji przytłoczyły te z zielonych szkół i wakacyjnych kolonii.

-O mamo! – westchnął z rozmarzeniem. Nagle jednak został dosłownie stratowany. Rozpędzony ekspres Jolka dotarł do stacji docelowej Ubikacje Obskurne. Dzięki Bogu nie planowała niczym parowóz spuścić wody, a jedynie najzwyczajniej w świecie wyrzygać…

-Metoklopramidu? Gumę do żucia? –zapytał uprzejmie, wyjmując z kieszeni lek który nieodzownie kojarzył mu się z podróżą. Chociaż, nie. Bardziej kojarzyły mu się leki na uspokojenie…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 02-07-2009 o 22:19.
Ratkin jest offline