Jack zarzucił swój plecak na ramię. Rio nie interesowało go specjalnie. Był w mieście już kilka razy i nie różniło się dla niego specjalnie od innych południowych zbiorowisk ludzkich. Niepokoiły go doniesienia o sabotażu i buncie, więc wysiadając z pojazdu rozejrzał się uważnie po otoczeniu. Z doświadczenia wiedział, że przesądnym tubylców często nie wystarcza to, że sami nie zapuszczają się w "zielone piekło". Nie zdziwiło by go wcale, gdyby ktoś próbował powstrzymać ich przed wyjazdem z miasta, toteż wolał sprawdzić, czy nikt nie przygląda się bliżej ich poczynaniom.
Mężczyzna poprawił plecak: Panie zechcą zapewne zająć osobne pokoje, w końcu to ostatnia szansa na trochę intymności i spokoju - zwrócił się do zebranych bez cienia złośliwości - Osobiście nie mam nic przeciwko towarzystwu. Panie Wellington, może pan zechce dzielić ze mną lokum jeśli łaska?
- Myślę też, że powinniśmy się pośpieszyć - obiad nie będzie czekał na nas wiecznie, a zważywszy na panującą tu temperaturę nie gwarantowałbym mu długiej świeżości. |