Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2009, 17:38   #2
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Desmond Mizzrym to szczupły, średniego wzrostu drow. Kolor włosów z białego przechodzi w srebrny, co odróżnia go od większości mrocznych elfów, których włosy są koloru siwej bądź czystej bieli – był z tej cechy z tego powodu nadzwyczaj dumny, choć podejrzewał, że winą za to może obarczyć magiczną plagę. Kolor oczy niestety jednak nie był już tak wyjątkowy – standardowy wśród drowów czerwony, najbardziej pospolity z kolorów w opinii Desmonda.

Ostatnie co drow pamiętał przed przybyciem do Sigil był smród odchodów Rotha, który przewoził część jego rzeczy jak ubrania, księgi i parę pamiątek, które zakupił na Bazarze. Gdyby tylko wiedział, co nastąpi za chwilę być może zerknąłby na światła Narbondellyn, było by to iście poetycko piękne wspomnienie, które mógłby potem spisać w jednej z tych tanich i oklepanych, ksiąg-biografii, niestety los chciał inaczej, na szczęście jednak Desmond nigdy nie przepadał za pisaniem powieści.

Sigil w całej swej urodzie nieco przypominało mu Menzoberranzan. Brak słońca, spory ruch, nawet architektura miejscami nieco podobna – choć oczywiście tysiąckrotnie gorsza od tworów mrocznych elfów. Mimo to, był poirytowany zaistniałą sytuacją, a tym bardziej nieobecnością przewodnika, na którym mógłby ją wyładować. Co prawda dookoła było sporo niższych istot, lecz Mizzrym nie był głupi i wiedział, że w pobliżu mogą być jacyś strażnicy, którzy mogą nie zrozumieć prostej, podstawowej drowiej potrzeby nabicia kogoś na pal, gdy ma się zły humor.

Przejście w tył z miejsca, w którym się pojawił niestety nie zadziałało, podobnie przechodzenie pod innymi łukami. Nawet próba rozmowy na ten temat z tubylcami nie odniosła skutku pożądanego, a jedynie wywołała szyderczych śmiech. I choć Desmond miał sporą ochotę ubić owe jednostki za to – panowie z wielkimi mieczami i sympatycznym wyrazem twarzy bezgłośnie oznajmiali, że nie byłoby to zbytnio wskazane. Tak więc, po ciężkim dniu, o ile jest w Sigil coś takiego jak dzień, Desmond udał się do Ulu. Tam ku jego uciesze małe diabelstwo chciało go okraść, chciało bo niespodziewanie zmieniło skład chemiczny na składający się prawie w 100% z węgla. Zapach, który unosił się z ciała diabelstwa uspokoił drowa i poprawił na tyle humor, że ten z uśmiechem na twarzy doszedł do samej Butli i Dzbana.

W środku rozejrzał się za kimś kto wyglądał na właściciela – i za ścieżką w miarę czystą i nie klejącą się, która do niego prowadziła przez salę główną. Z małej kieszonki wyszedł wtedy jego chowaniec, książkowy chochlik o imieniu Zaxis, rozejrzał się dookoła swoimi niebieskimi oczkami – Zaxis wyglądał nieco inaczej niż typowy książkowy chochlik. Zwykle są czerwone – łatwo dzięki temu spostrzec ich diabelskie pochodzenie, Zaxis był jednak niebieski i niezwykle wychudzony. Nadawało mu to nieco komiczny, jednocześnie uczony wygląd – Dlatego właśnie zainteresował się nim Desmond.

- Mistrzu! – krzyknął do drowa chochlik, na co „mistrz” go skarcił ostro wzrokiem.

- Przymknij się Zaxis, to nie pora, ani czas na twoje genialne obserwacje… - westchnął Desmond kładąc dłoń na głowie chochlika, aby się schował z powrotem.

- Ale Mistrzu! To nie jest już Toril! – uparcie dalej komentował chochlik.

- Tak, a dokładniej już od paru ładnych godzin, a teraz chowaj się, muszę porozmawiać z tym „szanownym” i nie chcę być zmuszony pokazywać mu jak dobrze opiekać chochlika, żeby mięso się nie przypaliło i było miękkie w środku. – odpowiedział drow, po czym Zaxis schował się ponownie w kieszonce coś szepcząc pod nosem.

Rozmowa z niedomytym właścicielem okazała się dość przydatna, drow dostał klucze do swojego pokoju i ostrzeżenie przed złodziejami, raczej z przyzwyczajenia niż grzeczności. Potem wyszedł na kolejne bezowocne poszukiwania drogi powrotnej. Przed wyjściem jednak sprawił sobie drugą sakiewkę na pieniądze. Tę właściwą trzymał schowaną po ubraniem, której dodatkowo pilnował Zaxis, tę drugą z zaledwie paroma miedziakami trzymał na widoku, mając nadzieję, niezwykle owocną jak się okazało, że jakiś kolejny młody złodziej zapragnie jej zawartości. Po kolejnym dniu poszukiwań musiał jednak wrócić do gospody i schować się przed ostrym światłem luminescencji – bardzo uprzykrzająca życie pora dnia.

>> Muszę pomyśleć nad jakimś środkiem zaradczym na to… << pomyślał siedząc w Butli i Dzbanie, w Sali dla Pierwszaków, jak ich zwano.

Wtedy do sali weszła ona – drowka o wyrazistych i drapieżnych rysach twarzy, typ urody, który był powszechnie uważany w Meznoberranzan za najbardziej atrakcyjny, tak też uważał Desmond. Lecz nie tylko jej twarz i krągłości zwracały uwagę mężczyzny, ale i skąpy strój w połączeniu z brakiem symbolu Lolth.

>>Degeneratka?<< Przeszło mu przez myśl, po chwili jednak uśmiechnął się do siebie i zobaczył, że do niego podeszła. Cała jego męskość, nie tylko psychiczna, ale i fizyczna, pragnęła jej, ale wychował się w Menzoberranzan, w mieście pająków, gdzie zdradza, knowania były równie niebezpieczne co piękno, lecz nie tak zabójcze. To właśnie uroda była jedną z przyczyn, dla których Desmond musiał opuścić miasto, a potem ku swej niezmiernej radości – znalazł się tutaj.

-Masz chwilę czasu- to nie było pytanie. Drow słyszał już ten ton, zresztą jej uroda sprawiała, że miał ochotę spełnić każde jej żądanie… dlatego, też jeśli ma to zrobić, to przynajmniej z klasą i nie bez walki – kobiety w Menzoberranzan lubiły czasem takie gierki.

-Tylko chwilę Pani?- uniósł brew do góry -Kobiety skąd pochodzę są raczej… bardziej wymagające…- zmierzył całą jej postać, wszystkie krągłości wzrokiem. - Ale cóż można poradzić, jesteśmy w Sigil i powinniśmy uszanować lokalną tradycję- dodał nieco cynicznie. Lubił zabawy słowne, miał nadzieję, że kobieta jest na tyle inteligentna, aby podjąć wyzwanie i zrozumieć aluzje, które jej wysłał – nie tylko tę o sexie, ale i tę, że jej pozycja nie jest tak wysoka jak w drowim mieście.

-Kobiety skąd pochodzisz chyba zanadto oszczędzają bicza samcze- raczej nie takiej odpowiedzi się spodziewał Mizzrym, chociaż nie brzmiała ona aż tak gniewnie jak reprymendy z ust starszych sióstr domu.

-Rozumiem, więc że ty miała byś ochotę to zmienić? – zaryzykował kontynuację flirtu, nie mógł okazać słabości, tu miał silniejszą pozycję niż w Menzoberranzan - Czego, więc jaśnie pani sobie życzysz? - odpowiedział z ciekawości po cóż takiego ta istota do niego zagadała.

-Możliwe samcze, możliwe- dłoń drowki opadła na wiszący na jej biodrze bicz, który pogłaskała nadzwyczaj pieszczotliwym gestem.-A życzę sobie po pierwsze poznać z jakiego jesteś planu. Nie z Feydark, to widać po stylu bycia.

- Hmmm... cóż mnie też trapi parę pytań, ot choćby dlatego w tak piękny, "jasny" dzień pewna drowia pani wybrała się na przechadzkę do pewnej taniej gospody, aby zagadać do nieznanego jej drowa, który do tej pory nie spotkał w Sigil żadnego innego członka swojej rasy... intrygujące, nieprawdaż? – uniósł lekko brew uśmiechając się grzecznie przy tym – Ale wracając do pytania, to tak - nie jestem z Feydark, nie widzę przyczyny, dla której miałbym to ukrywać, jestem z Toril, planu materialnego, konkretnie to z Menzoberranzan. – wstał z krzesła i ukłonił się lekko, po czym znowu usiadł - Desmond Mizzrym, do usług.

-Cieszę się, że zdajesz sobie z sprawę z tego, że urodziłeś się, by służyć matriarchatowi. I właśnie do posługi cię potrzebuję- drowka nie wyglądała ani trochę na zbitą z tropu pierwszą częścią wypowiedzi Mizzryma. Szczerze mówiąc, kompletnie ją zignorowała.

-Jakieś bezmyślne diablę skradło mój pas i kolczyki, łudząc się w swej bezmyślności, że ujdzie mu to na sucho- kobieta zgrabnie przeszła na drowie dorzecze elfickiego.- Ale ty Desmondzie na pewno udowodnisz mu, że się myli, prawda? Szczególnie, że potrzebujesz pomocy w Klatce.

Brew drowa mogła by już nie znieść większej ilości unoszenia do góry w ciągu jednak dnia, lecz ta która należała do Desmonda było wyjątkowo wytrzymała i uniosła się ponownie. <<W swojej bezmyślności... cóż z wyżyn intelektualnych chyba nie pochodzi...>> Zainteresowało go jednak ostatnie zdanie i tylko dlatego nie skomentował jej słownictwa.

- Ależ oczywiście pani, z wielką chęcią. Jeśli to nie kłopot to prosiłbym o jakieś szczegóły, jak wyglądał ten pas, kolczyki czy diablę... na pewno nikt nie zapłacze nad paroma zwęglonymi ciałami diabląt, lecz znacznie oszczędziłoby to czas poszukiwań.. i jeszcze, jeśli można, czy mogę poznać pani imię i jak mam się potem skontaktować z panią ponownie? – stare nawyki z Menzoberranzan wróciły, chyba zbyt często używał słowa "pani", ale kobiety u władzy lubią jak się im powtarza, że ją mają.

Twarz kobiety przeciął drapieżny uśmiech.
-Od razu bardziej mi się podobasz... Desmondzie Mizzrym- jeśli wziąć fakt, że nie nazwała go kolejny raz samcem, za dowód, to te słowa mogły być prawdziwe.-Ten sferotknięty nazywa się Mezoth. To krnąbrny złodziejaszek i włamywacz, który nie wie gdzie nie powinien chodzić. Ukrywa się gdzieś w Ulu, najpewniej w pobliżu Nocnego Bazaru. Sama bym go znalazła i zabiła, albo kazała to zrobić moim sługom, ale podejrzewam że diablę ma na tyle dużo oleju w głowie, by się nas wystrzegać. Ale niekoniecznie będzie się obawiać każdego mrocznego elfa z planu materialnego.

- Nazywam się Drisiml, Desmondzie, ale rozpytywanie o mnie nie przyniesie ci niczego dobrego. Jeśli udałoby ci się odnaleźć przy zwłokach Mezotha brązowy, skórzany pas z czterema błękitnymi kryształami i kolczyki z zielonych szafirów, to wtedy... - zatrzymała się na chwilę jakby się zastanawiając, po czym dodała:

-Udaj się do Niższej Dzielnicy do Kostnicy. Odnajdź na jej murach wyżłobione trzy iksy i kółko, tuż przy ziemi. Zamaż je wszystkie krwią, a wtedy mnie odnajdziesz..

Desmond wstał, uśmiechem na ustach się ukłonił i odpowiedział:

- Dziękuję za okazane zaufanie w moje umiejętności, pani Drisiml. Udam się natychmiast na poszukiwania i postaram się jak najszybciej odzyskać pani pas i kolczyki. Bywaj pani i bezpiecznej drogi. – po czym udał się do wyjścia z nadzieją, że nie jest już tak jasno.

Niestety było jednak dość jasno, na tyle, że Desmond musiał całą drogę iść z założonym kapturem, w którym było dość gorąca. Jednak niewiele to pomagało, więc musiał mrużyć cały czas oczy. Po drodze napotkał jakiegoś kupca, stragan nie był zbyt zadbany, co zresztą tyczyło się również sprzedawcy, ale wśród asortymentu jaki oferowały były binokle z zaciemnianą szybką. Sprzedawca żądał za nie 20 miedziaków i tyle też otrzymał, jako że Desmondowi się spieszyło. Mógł teraz spokojnie rozglądać się dookoła, same binokle nie korygowały w żaden sposób wzroku, tylko zaciemniały obraz, wynalazek podziemnych gnomów jak zachwalał sprzedawca.

Ludzie w Ulu nie byli zbyt pomocni, gdy się o coś ich spytane, ale gdy mogli zarobić na tym nawet jednego miedziaka stawali się istną studnią wiedzy. W ten sposób drow trafił do Nocnego Targu, a raczej okazało się, że cały czas w nim był, gdyż wzrokiem dostrzegł sprzedawcę od binokli. Tam najpierw rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem diabelstw noszących opisany pas i kolczyki, wątpił aby ktoś był tak głupi, ale głupota niższych istot podobno nie zna granic – była więc szansa. Potem wsłuchiwał się w plotki przechodniów i ich rozmowy. W końcu kogoś spytał, i jeśli i to nie poskutkowało – zaproponował parę miedziaków, czy nawet sztuk srebra, za informacje od handlarzy przy straganach. Ci ludzie potrafią stać przy swoich towarach całe dnie, muszą być ciągle uważni, aby nikt ich nie okradł – z tego powodu znają w mieście zapewne więcej złodziei niźli sami właściciele tegoż fachu. A jeśli i to by nie poskutkowało to miał zamiar sprowokować jakiegoś naiwnego złodzieja do próby kradzieży jego drugiej sakiewki i zagrozić mu utratą życia jeśli nie poda mu żądanych informacji.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 22-05-2009 o 21:24.
Qumi jest offline