Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2009, 00:00   #4
Athos
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Gdyby opowieść ta miała być wyjątkowa z pewnością wyróżniałoby ją to, że nie byłoby w niej nic z kiepskiego romansu. Ta jednak nie różniła się od pozostałych, była więc o kobiecie i mężczyźnie lub z racji narracji o tym, co czuł on i co myślał. To, że oboje urodzili się względem prawa równi sobie wcale niczego nie ułatwiało. Kiedy on był już dorosłym mężczyzną, ona pozostawała dzieckiem. Później to jemu ciężko było się pogodzić z tym, że ma już przed sobą dorosłą kobietę. Darzył ją przecież uczuciem, a przy tym nie należał do ludzi otwartych, wyznających to co czuje łatwo, chociażby dlatego, że uznawał to za zbyt banalne. Wolał udać zakłopotanie lub zmienić temat. Pomimo wszystko coś wisiało w powietrzu i to się czuło.
Zwyczajowo spotykali się u niego, czy to z racji, że łatwiej pod przykrywką rozmowy o kłopotach ukryć zaangażowanie, czy też z prostego powodu, że niezręcznym dla męża o jego pozycji byłoby spotkać innego w jej domu. Zawsze mógłby wykorzystać swą pozycję do rozwiązania problemu, gorzej jednak gdyby panna pomyślała sobie zbyt wiele.
Kiedy młoda wdowa pojawiła się tego dnia, wyczuł kłopoty. Zbyt dobrze ją znał i mimo szczerych zabiegów z jej strony, wyczuł nienaturalne dla niej drżenie, strach, chęć przebywania ze swoim obrońcą, bo jednego mógł być pewien - przy jego boku czuła się bezpiecznie. Choć to
nieroztropne, wiedział o jej kłopotach czasem za dużo. Wiedza jest ważna, jednak częściej bolesna. Co gorsza, zdarzało się, że wykorzystywał w nadmiarze możliwości jakie stwarzały zajmowane przez niego stanowiska. Któż że bowiem mógł wiedzieć więcej o manipulacjach i gierkach, jak nie on. Z drugiej też strony im bardziej wbijało się kij w mrowisko, tym częściej przypadkowo można było dostrzec uchybienia bardziej celowe lub mniej - a eliminację tego powierzył mu kanclerz. Nie raz więc i młoda panna przyczyniła przysługę Rzeczypospolitej, a jej długi spłacone zostały ratując przy okazji dobre imię państwowe.
Tym razem jednak decyzja o opuszczeniu przez Nelę stolicy była nieodzowna. Wszak pozycja pozycją, logika logiką, lecz sądy czasem kierowały się prawem spisanym inaczej. Im szybciej zadziałają jego ludzie, im szybciej zmienione zostaną ślady, tym lepiej. Za dzień lub dwa zmuszony zostanie do wszczęcia śledztwa bezpośrednio z racji jak przypuszczał nalegań ze strony rodziny ofiary, pośrednio jak założył, że z samej przyzwoitości, dzięki której szanowano go dotychczas, zleci ją wiceinstygatorowi, a nuż coś znajdzie?

Jest młody, bystry i wpływowy, przynajmniej jego rodzina.
W słowach kanclerza prawda zawsze musiała toczyć walkę z kłamstwem. Jako jeden z nielicznych jednak, zdaniem Mikołaja, nigdy nie łgał. I nie miało tu znaczenia czy przełożony musiał się tłumaczyć czy nie. Zbyt łatwo jest stracić szacunek drugiego szlachcica, pamiętaj Mikołaju – tak mówił. - O uczciwość, nawet subiektywną, w dzisiejszych czasach trudno, a będzie jeszcze trudniej – dodawał. Mikołaj zawsze słuchał, choć swoje wiedział. Nie polemizował, wykonywał.
Takoż i teraz na zastępcę wyznaczono mu siostrzeńca biskupa. Kościół był zadowolony, a Mikołaj zyskiwał poparcie kościoła w swoich działaniach. Dodatkowym pozytywnym aspektem był fakt, że młodzian dopiero się uczył. Chętnie także nie przyznawał się do swych słabości i strachu przed rozlewem krwi, a śniadanie z racji dbania o odpowiednią wagę i dobre samopoczucie stanowiło rzecz pierwszorzędną. Często więc zdawał się bezgranicznie wierzyć w opinię przełożonego, co do przebiegu prac mistrza małodobrego czy też wizyty na miejscu zbrodni. A co dwie opinie to nie jedna...

Jedni oskarżali ich o to, że z ich winy ukrzyżowano Chrystusa, inni wprost zarzucali im innowierstwo, bojąc się ich wpływów, władzy pieniądza, możliwości, jeszcze inni doceniali ich zdolności, na nieszczęście z reguły tych ostatnich miał na swej drodze Mikołaj.
Wybacz Waszmość, lecz lak nakazał roztropność. Naprzód chciałem chama pogonić lecz – Wachmistrz zamyślił się, siląc się na dobranie odpowiednich słów, jakby obawiając się kłopotów, które i tak wisiały w powietrzu - sam osądzisz.
Żyd wyglądał jak Żyd. Opis staje się w tym momencie zbędny, choć nadmienić należy, że owego uznać można było za chama, gdyż choć chylił się witając i starał się początkowo, znać było, że w rękawie posiada kartę przetargową. Nie toczył więc polemiki Mikołaj, nie silił się, nie stosował perswazji, przekupstwa, swej błyskotliwości. Dość powiedzieć, że nie zamienił też uśmiechu promiennego na twarzy swego gościa w chociażby pozę godną rozmowy mieszczucha ze szlachcicem. Po prostu słuchał, a potem rzucił tylko okiem na listy zastawne, na weksle i na cyfry, jak na cyrograf. Co w zamian chciałoby się rzec? I oto właśnie Mikołaj Wolski, prokurator koronny, który jednym gestem mógłby uczynić więcej niż ów Żyd przez całe swe życie, zadał właśnie to pytanie. Uśmiech wciąż goszczący na twarzy rozmówcy stał się bardziej szczery, ot pachołek wykonał nad wyraz poprawnie powierzone mu zadanie i już myślał o nagrodzie. I dalej można by rzec poszło banalnie. I w Dębnie knują przecież. I tam potrzebują pomocy. I tam dzieją się rzeczy, którymi można zainteresować Koronę. Taka usługa, której wartość celowo zaniżono wyceniając na stosunkowo niewielkie długi. Nie silił się więc Mikołaj na to, by nalegać, aby mocodawcy Moszy zgodzili się na wykup blisko jednej trzeciej wierzytelności pani Tarskiej. By lepiej zrozumieć Mikołaja należy dodać, że na zachętę dorzucili drugie tyle. Ważna była skuteczność. Śledztwo, uchybienie i wynik oczywisty. Żyd zapewnił też sobie parol szlachcica, że ten go nie zabije. Dodał to oczywiście jako jeden z warunków umowy. O tym, że łgał bojąc się o własną skórę chyba nikt zapewniać nie musi, Mikołaja też.

W końcu czas na opowieść. Pamiętał ją po dziś dzień Mikołaj, bo snuł ją jego ojciec. Szczególnie wtedy, kiedy zadawał trudne pytanie. Mówił: siadaj synu, czy pamiętasz jak... Opowieść miała zadanie. Najpierw myślał, że powinien uwierzyć w ideały, lecz później nie miał wątpliwości, że nie umrze pierwszy.
- Ta kobieta, czy nie widzicie, że przy nadziei, Pomóżcie Panu – przez moment Jan Andrzej Wolski się zawahał, lecz widząc niecierpliwość wśród swej jazdy, dokończył szybko – Bratu i jego połowicy.
Wahanie? Ścigali przecież Kozaka za rozbój: gwałt i mord, a ten, czy ważne było, że nie odpowiadał opisowi, był ze stepu, godnie odziany, istny uzurpator tytułu - szlachcica. Skatowanego nikt by nie poznał, a pan starosta wynagrodziłby hojnie. Wtedy jednak zapadła decyzja. A kiedy spojrzał w oczy oszczędzonego Kozaka wiedział, że ten go odnajdzie, a ów zrobił to kilka lat później.
Gdy umierał polski szlachcic słyszał jeszcze, że Kozak potwierdził starą przysięgę.
Pamiętasz, że dałeś parol?
Kozacki?
Nie, brata... - Polak stracił przytomność.

Kozak nie szczędził pasa. Wychował syna. Miał poczucie godności. O przysiędze nie zapomniał. Kiedy syn dorósł rzekł mu tylko:
Pamiętasz komuś winien wdzięczność?
Nie musiał oczekiwać odpowiedzi. Andriej skazał: я пізнаю його.
*
Każda misja jest niebezpieczna, nawet wsiadając z konia można nieszczęśliwie upaść. Fortuna, co karty rozdaje kocha jednak bohaterów. Mikołaj w to wierzył. Andriej bezwzględnie wierzył Mikołajowi.

Kiedy los ich dzielił, zazwyczaj Mikołaj miał w tym swój udział, tęsknota ogarniała serce mieszkańca stepów. Jeśli nawet istniała przysięga to dla Kozaka stanowiła ona tylko przykrywkę. Jak brata pokochał Polaka i jak bratu, który wie co czyni, bezwzględnie wierzył.
Gdy i teraz ambitny brat już jako instygator zawezwał Andrieja, ten służył mu sercem, nie rozkazem.
Nawet gdyby na pal. Tyś mój brat. A ona mi jak siostra. - Kozak patrzył dumnie, lecz Mikołaj wiedział, że w głębi duszy trzyma sokoła w klatce - Ty skazał. - wtedy Mikołaj dostrzegł łzę. Zrozumiał, że Kozak nigdy nie zobaczy swych stron rodzinnych, step oddalał się. Może to właśnie to zadanie, a może inne. Obaj wiedzieli. Pierwszy z nich, znacznej postury, miał wypisaną szlachetność jakby na przekór prostactwu, które mu zarzucano. Drugi grał i pozostać musiał niebanalnym aktorem jeszcze przez następne lata. Obaj płakali: jeden sercem, drugi duszą...
Kiedy olbrzym opuszczał izbę popatrzył w stronę Polaka. Ten odwzajemnił uśmiech.
Ostańcie w zdrowiu – pierwszy rzucił Mikołaj
Drugi tylko się uśmiechnął.
*
Krok wprzód ma w sobie to, że oznacza pozostawienie czegoś za sobą. Wyczynem zaś nazwać należy to, że nie odwracamy głowy, bo jesteśmy odważni. Bohaterowi zaś pozostawiamy dowolność, bohater bowiem nie boi się spojrzeć wstecz bo nie czuje strachu.

Mikołaj nie musiał patrzyć wstecz by widzieć, że cień towarzyszy mu nieodzownie. Wiedzieć, mieć informację, oznacza przeżyć. Mikołaj wiedział o tym, kiedy naprzeciw pojawiła się dwójka mężów równych mu stanem. Pierwszy z nich dzierżył w dłoni cienkusza, zapewne trunek wątpliwy, aczkolwiek czasem skuteczny, drugi zaś żelazo, w którym możnaby odczytać żal i smutek, jakby na przekór uśmiechowi, który stale kwitnął na twarzy szlachcica. Zręczne ruchy, po co prowokować los. I delikatny gest, tak ludzki, tak nieodzowny, jak rozgrzeszenie, a w głowie – Chłopcy zróbcie swoje. Dla przypadkowego widza wyglądało to prozaicznie, ot miał szczęście, spotkał ich, a nie wyglądali na tych co odpuszczą, a jednak ostawili. Bystre oko dostrzegłoby grę gestów, milczącą rozmowę.

Cienie Mikołaja nie miały tyle szczęścia, zresztą nie były na to przygotowane. Pewność siebie zgubiła ich w bocznych uliczkach miasta Warszawy. Wydawało im się, że skoro Żyd tyle ugrał to i plan śledzenia ruchów instygatora pozostanie łatwym w realizacji. Mylili się.
Dwójka ludzi Mikołaja wyruszyła na polowanie. Pierwszy, który na pozór mógł zostać uznany za zwolennika cienkusza miał twarz bez wyrazu, lecz oszpeconą. Brutalnie, wbrew zasadom, miał na sumieniu przynajmniej kilkadziesiąt dusz i ze dwie infamie, podobno potrafił zabić nawet spojrzeniem, ale to stanowiło tajemnicę, którą żywym trudno było znać. Drugi na co dzień był niegroźnym, rubasznym człowiekiem. Wesoły morderca kochający ponad wszystko zabawę, życie i kobiety, podobno nawet ofiary mu wybaczały.

Kiedy do rzeki zrzucano dwa ciała Mikołaj właśnie dotarł do drzwi swego przełożonego. Nie zwykł zakłócać spokoju przyjaciela ojca. Wiedział jednak, że przede wszystkim musi wyjaśnić swoją przyszłą nieobecność. Nie spodziewał się zrozumienia, liczył na łagodne potraktowanie. Nie kłamał, choć nie mówił do końca prawdy, tego zdążył się nauczyć. Otrzymał zgodę, nieformalną, ale i listy uwierzytelniające. Osiągnął więc sukces i to się liczyło.
Kiedy wyszedł starszy mężczyzna rzucił do siebie: do czego to już dochodzi, żeby byle warchoł z byle zaścianka w prywatę wciągał urzędnika korony. A potem pozostało już tylko zawezwać ludzi. W końcu zawsze pozostała obawa, że ktoś będzie musiał posprzątać nawet po instygatorze.

I tak też w deszczowy dzień, kiedy większość szlachty zasiadała co najmniej do sławetnego warszawskiego cienkusza serwowanego w każdym przybytku, instygator królewski Mikołaj Jan Wolski wyruszył w ślad za panią Kornelią Tarską.
Nikt niepożądany nie jechał ich śladem, ot taki sobie zbieg okoliczności...
 
Athos jest offline