Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2009, 00:39   #8
Athos
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Deszcz przyniósł orzeźwienie umysłu, a i wówczas refleksje nasuwały się same. Przeciwnik, którego w dodatku jeszcze nie poznał, powiązał go gładko z panią Tarską – skrzywił się z niesmakiem, bo nienaturalnie przychodziło mu odbieranie Neli młodości. Młoda wdowa – westchnął - najpierw zazdroszczono jej, a potem obarczono winą. Tylko nieliczni, ba, można by zaryzykować, że tylko Mikołaj i Kornelia, zastanawiali się dlaczego kilkunastoletnia wówczas panna Kornelia zdecydowała się na ten krok. I pomylić by się można, gdyby wysnuto prosty wniosek, że ją do tego zmuszono. Z prawdą nie minąłby się ten, który zrzuciłby winę na niedojrzałość owej pannicy. Zbyt samodzielna i nieustępliwa, co przyniosło w skutku przejęcie długów męża, które teraz promieniowały kąsając to z lewa to z prawa. Co prawda Mikołaj nabył już znaczną część owych długów, a i sprytni przyjaciele z chęcią „pomagali” obiecującemu instygatorowi odzyskać kolejne, lecz i zdarzały się nieprzewidziane trudności. Zdarzyło się więc i tajemnicze aresztowanie opornego kupca, przykra noc w towarzystwie tajemniczej wielbicielki, ale ten rozdział już zamknął. Teraz miał fundusze, a nawet jeśli nie on, to zaufani. Zamknął! Aż do wiadomości sprzed kilku dni.- pomyślał chwilowo bez zbędnej złości odbierającej logiczność myślenia. Kim więc był owy lub też owi oni, którzy łaskawie sprawią, że zebrane przez Mikołaja wierzytelności osiągną blisko dwie trzecie całkowitych długów pani Tarskiej. Tak, pani Tarskiej – przychodziło w gniewie, tłumionym w sobie, ale jednak w gniewie. Na roztrząsaniu kto, w jaki sposób, po co, wciągnął szlachcica w wyprawę do Dębna, wyraźnie walczącego z myślami, po kiego on to właściwie robi, minął pierwszy dzień podróży. Potem przyszło dziwne podniecenie. Wydawało mu się, że stało się to za przyczyną tak prozaiczną, że wreszcie jest poza miastem. Znowu mógł działać wraz z wachmistrzem. Ponownie będzie zdany na swój instynkt, a może i wprawną rękę. I choć obok będą przyjaciele, bo i nie dopuszczał myśli Mikołaj, że Andriej nie dotarł na czas do Dębna, to mimo wszystko teren będzie obcy. A walka z lisem, bo nie wątpił, że ktoś kto wmieszał osobę urzędnika królewskiego w prowincjonalne rozgrywki, musi być cwańszy niż niejeden kupiec z cechu, dodawała smaczku. Czy jednak ów fakt wprawił instygatora w nowy stan, który tak czytelnym się stał, że aż wachmistrz podkręcał wąsa zastanawiając się, czy do miodu poprzedniego dnia serwowanego nie dodano jakowegoś specyfiku zamęt w głowie siejącego? Niezależnie co stanowiło przyczynę, to sam fakt napawał optymizmem.

Większość dokonuje oceny poprzez swoje zmysły, widząc coś lub słysząc wydajemy osąd, próbując zachwycamy się smakiem lub odrzucamy go, czasem wzdrygując się przy tym. Zawsze pozostaje jednoznaczność, umysły są zbyt mało czułe, by wyczuć zbyt subtelne różnice. Kozak posiadał dodatkowy zmysł przynależny nielicznym: serce. Patrzył, słuchał i czuł przez nie jak przez pryzmat, który załamuje rzeczywistość. Wówczas barwy żyły, bo dla Andrieja nie istniała czerwień lecz tysiące jej odcieni. Kiedy smakował trunek czuł w nim pracę, którą włożono w stworzenie niepowtarzalnego smaku, co czyniło każdą wizytę w karczmie niecodzienną. Kiedy patrzył na piękną kobietę doceniał wielkość daru Boga dla mężczyzny, a później kiedy część z nich wpadała w jego ramiona, doceniał każdą chwilę i cieszył się bliskością, znajdując zawsze coś nowego, coś zadziwiającego.
Lecz były i rzeczy, które zawsze pozostały jednoznaczne. W swej oczywistości doskonałe, niezdobyte i piękne, lecz i wzbudzające zarazem obawę, by nie nazwać to strachem. Być może nigdy nie zrozumiem tego co niedoścignione – zastanawiał się często. Te odczucia nigdy nie miały odcieni, załamań, odchyleń.
Kiedy patrzył na Kornelię zawsze dostrzegał jeden obraz. Naprzód czuł dłonie silne, które prowadzą panią Tarską, przestraszoną lub zaintrygowaną, ale pomimo obaw zdecydowaną podążyć za siłą, która ją prowadzi. Dostrzegał siłę mięśni, które próbują oderwać ją od ziemi, by później... lecz jeszcze nie teraz, bo wówczas widział wzrok: nieprzenikniony, zbyt władczy, a zarazem tak bliski Tarskiej. Wreszcie czuł, że za chwilę coś się stanie. Oczywiście mógłby od razu spojrzeć w twarz by wiedzieć, kim jest ów osobnik, który nierozerwalnie stał się jej częścią. Mógł, gdyby nie było to dla niego tak jednoznaczne, a zarazem tak niezrozumiałe. Być może nigdy nie zrozumie, pewnych układów.

W Dębnie Andriej nie ukrywał swojej obecności. Mogła uważać jego osobę w tej samej okolicy, ba nawet w tej samej karczmie za przypadek. Mogła, lecz nie była tak naiwna, więc już wiedziała, czemu tu jest. Oczywiście, kiedy obraz uleciał Kozak uśmiechnął się do Korneli. Tak jak umiał: naturalnie.

Kiedy dwójka „przyjaciół” Mikołaja obdarzyła się nawzajem krótkim lecz znaczącym uśmiechem, w którym jedno z nich zaznaczyło swą obecność, a drugie przyjęło ewentualną pomoc, sam instygator właśnie przekraczał bramy miasta. Plan był prosty, jak najdłużej zachować neutralność. Cokolwiek przez to rozumiał sam szlachcic. I kogokolwiek ta neutralność miała by dotyczyć.
W takim więc wypadku pora na wybór gospody, bo tam przecież wszystko się zaczyna.
 

Ostatnio edytowane przez Athos : 21-05-2009 o 00:42.
Athos jest offline