Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2009, 23:10   #9
Vermillion
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
Narrator

NARRATOR: tu i teraz



"Pod Złotym Rogiem" to bardzo przyzwoita gospoda. Panuje w niej wzorowy porządek. Świeże trociny zaściełają podłogi, ławy są czyste, stoły wypolerowane. Od jadła jak wieść gminna niesie, nawet nikt się nie pochorował.
Przybytek to rodzinny, pieczy dokłada Anzelm, ojciec stojący za barem. Wielki plac jaki zajmuje karczma ograniczony jest od północy rzędem kamienic przytulonych do siebie bez żadnej luki i ze ślepymi ścianami z tej strony. od wschodu znajduje się pokaźnych rozmiarów stajnia, gdzie sypiają chłopcy stajenni, oraz goście co nie umieją utrzymać piwa na swym miejscu, czyli w żołądku. Połudnowe zamknięcie placu stanowi prywatny dom gospodarza, w którym w razie potrzeb białą izbę na potrzeby gości wynająć można. Zachodnia część to mała furta do wprowadzania koni i przyjmowania dostaw, oraz sama karczma, leniwie ciągnąca się wzdłóż ulicy Szewskiej.

Szewska łączy prostą linią Rynek i sam Ratusz z bramą Halicką, oraz stojącym nieopodal kościołem katolickim. Wchodząc z tej ruchliwej ulicy w rozkoszny podcień karczmy, czuje się jakby odkryło sie inny świat.
Gwar ze środka bijący, przerywany co chwilę śpiewami i odgłosami czasem dużo groźniejszymi, robi dobre wrażenie. Podmurowana, podpiwniczona konstrukcja kryta drewnianym gontem wygląda niemal jak możny dworek. Wchodząc do środka trafiamy najpierw na małą sień, gdzie w kącie siedzi sobie leniwy człowieczek zwany nie wiedzieć czemu Dzikiem. Może dlatego, że oblicze jego wyraża tylko dwa uczucia - wiernośc panu, oraz chęć wzięcia na kły każdego wchodzącego.
Wrażenie zaraz znika, kiedy wędrowiec wkracza do następnej izby. Karczma podzielona jest z racji na swą wielkość na dwa pomieszcenia ogólnodostepne. Pierwsza sala zawana Szlachecką, posiada 4 duże stoły otoczone ławami, mogące pomieścić po 10 osób przy każdym stoliku. Ławy wyścielone są futrami, na ścianach solidnie poutykanych mchem i smołą wiszą dość zacne przedstawienia Ruskiej przyrody. Szczególnie podoba się wszystkim podobizna obcującej z tą przyrodą nagiej dziewki kąpiącej się w jeziorku leśnym. Kilka okien posiadających szklane szybki, wpuszcza sporo światła, jednak prawie cały czas palą się spore ilości świec w wielkim świeczniku pod sufitem zawieszonym, zrobionym z obitego żelazem koła wozu.
Przy waszym stoliku nikt zasiąść nie raczył, widać w was wesołą kompaniję ...
Stolik drugi to druhowie przypadkowi samochwały pana Sobiesławskiego, który monotonnym głosem pijaka wspomina dni, kiedy to Rzeczypospolita stawać w pole musiała, oraz kiedy to on sam ową Rzeczypospolitą z opresji ratował. Zabawne, bo nawet nie łże za mocno... Wystarczy jednak, by grupa młodych i nieumnych szlachetków z okolicznych prowincyj patrzyła weń jak w obrazek, jakby samym Chodkiewiczem był.
Trzeci stół to mieszana grupa. Z jednej strony widać możnego mieszczanina, pijącego małymi łyczkami wino z niebrzydkiego srebrnego kielicha, konwersującego niespiesznie z ciemnoodzianym brodaczem. Hiszpańska bródka, wąs oraz cudzoziemski strój, gdzie w oczy biją zwłaszcza skórzane nogawice, oraz wielki, biały , wykładany kołnierz nasuwają od razu myśl że to najemny wojak, jakich w tym ogromnym kraju tysiące dla chleba się najmuje do prac rozmaitech. Tego dodatkowo wyróżnia rapier, jakich niewiele ujrzysz. Widać, że na zamówienie wykonany. Długi ponad wszelką miarę, o zdobnym koszu. Obok owego rajtara, choć nie zwracając w ogóle uwagi na tych dwóch, siedzi pięcioosobowa grupa podchmielonych młodzików w bogatym odzieniu. Synowie jakowychś możnych panów, widać na wycieczce w dziczy bawią się dobrze, jednak spozierają dość łakomie na dziewki, a nawet oczy swe czasem na urodę pani Tarskiej podnieść ośmielają. Obok nich kozak z herbowym pierścieniem na palicu. Samotnie? Raczej z wyboru, dyskretnie uśmiechający się ku wam. Solidny to widać człek, ale spokojny i zwady na pozór nie szukający. Szerokie hajdawery, rubaszka w pięknym fioletowym kolorze, kołpak niedźwiedzi czynią z niego ciekawe dla oka widowisko.
Ostatni ze stołów zasiada zbieranica mniej lub bardziej interesujących person. Zadymiona sala nie pozwala jednak dostrzec szczegółów.

Bar usytuowany jest tak, by obsługiwać obie sale na raz. Szerokie przejście do drugiej komnaty, Czeladnej , ukazuje zapełnioną i gwarną izbę, gdzie stoły w kształcie litery L zasiadają mnogie persony. Śpiew ukraińskich radosnych pieśni dochodzi was , wespół z miłymi dźwiękami bandury. Co chwilę piski dziewek słychać, bo widać towarzystwo bawi się przednio.
Z sali tej wiodą schody na górę, ku izbom sypialnym. Jest ich w sumie dziesięć. Dwie pierwsze od schodów, to sypialniska na wiele osób, gdzie każdy ino siennik dostaje. Pozostałe siedem to dwuosobowe klitki z łożami, stolikiem i miednicą. W każdej jest też skrzynia , na solidny klucz zamykana. Ostatni pokój to salonik z buduarem i szerokim łożem. We wnęce ma wstawioną miedzianą balię. Urządzony zbytkownie, z draperiami na ścianach, szafą, oraz małym sekretarzykiem do pisania z przyborami potrzebnymi ku temuż.
Zza samego baru na prawo, znajduje sie obszerna kuchnia, Królestwo Pani Kachny, żony właściciela. Usługują jej tam dwie młode córki, oraz kucharz i kuchcik. Dalej mamy schody do piwniczki, spiżarnie i 2 izby sypialne służby.
Na sali uwija się młody otrok, na oko z tuzin wiosen liczący. Prócz niego obsługuje wysoka, blada dziewka o twarzy pokrytej śladami po ospie, dzięki czemu nie musi znosić za wiele od podchmielonych panów zaczepek. Wspomaga ich czasem drugi wykidajło, Stiopan, niewysoki, ale szeroki w barach jak beczka. Usmiech nie schodzi mu z oblicza nigdy, nawet kiedy lagą swą po łbach razy rozdaje.

W karczmie niepisaną zasadą jest zakaz dobywania szabel. Nawet noże są tu jednoznacznie karane. Panowie bracia , chcący krwi sobie puścić, zgodnie wychodzą na podwórzec za karczmą a przed stajnią , no i tam na ubitej stawać mogą. Czyni to tę dziwną karczmę, nawiedzaną przez wszelaki element, na tyle bezpieczną, że można tu czasem i wielebnego Mateusza, czy popa Dymitra spotkać, a zdarzało się, że i mieszczki na spotkania swoje wybierały to miejsce, czego nikt im za złe nie miał, bo swoboda to najważniejsze słowo w Dębnie.


Wasze zamyślenie, wspomnienia minionych dni, oraz snucie domysłów przerwane zostało, przez nadejście młodzika niosącego wielki dzban zacnego w barwie i aromacie napitku.

- Państwo pokusztujcie, to na koszt tamtego szlachcica.- leniwe machnięcie ręką nie do końca pozwoliło wam sie zorientować, kto zacz ów darczyńca.

- Darowanemu dzbanowi w fundatora się nie zagląda - filozoficznie ozwał się imć Wielowiejski, wlewając wprawnie w kielichy rubinowy trunek.

Po krótkiej chwili, z okolic ostatniego stołu zbliżył się ku wam jegomość , któremu zapewne poczęstunek zawdzięczacie.
Skłonił się nisko, czapą polepę zamiótł, wyprostował się i przedstawił.

- Joachim Kawka, z Nałęczem w pieczęci, do usług Waszych. Czy zezwolicie na tę poufałość, cobym między wami zasiadł i racje swe wyłuszczył?

Widoczne zdenerwowanie na jego twarzy kazało wam potwierdzić zaproszenie.

- On wszystko widzi i jeszcze więcej słyszy, a jak nie usłyszy to się domyśli. Po moim rozumie, to on tylko w domu Bożym nie może mocy mieć nad ludźmi - bredził wystraszony nie na żarty, pomimo pozy pełnej wątpliwego spokoju. - Wiem, pocoście z panem Smugą rozmawiali. Gadał on i ze mną. Przeklęty niech będzie dzień, kiedym pana Mikołaja świadczył śmierci. Od dnia tego, moje dni coraz krótsze, a On widzi mnie i rachuje już mój żywot...

Rozejrzał sie trwożnie, poderwać sie chciał nawet, ale dłoń Ignacego przytrzymała go, zaś silny uchwyt dodał mu jakby sił i wiary.

Pan Kawka poprawił przewieszone przez ramię rysie futro, zachrzęściła przy tym ruchu zaniedbana karacenowa zbroica. Niemo, samym spojrzeniem na kielich, poprosił o poczęstunek i dostawszy porcyję węgierskiego, zatopił się w nim bez reszty przez sekund kilka.

Westchnął ciężko i rzekł szeptem niemal.
- Nie wiem kim On jest, ale jest wielki. Wyście tez niemali, tedy pomocy u was poszukam. Wszystko co wiem, opowiem wam, wiecej nawet zdradzę niż podsędkowi Radwańskiemu. Bo jego moc za mała, by mnie ochronić, a serce jego wcale nie takie czyste jak by chciał pokazywac ludziom. Nie o tym jednak. Skrytobójca, co miłościwemu hetmanowi nóż w plecy od tyłu wbił, musiał zręcznym być nad podziw. Bo kiedym wszedł pan Sobieski konał jeszcze. Mielim się ugadać, co do pracy, bo mnie pod Halicz wysłać zamiarował, do majątku swego ogromnego. Nierówny on królewiętom Wiśniowieckim, ale serca złotszego, zacny i bez skazy. Szepnął mi na koniec...

Znowu zawahał się. Oczy rozszerzyły się mu okropnie, obejrzał sie strachliwie. Faktycznie, nawet bez żadnego skrywania intencji oglądał go i kupiec z rajtarem i banda młokosów, i kilka par oczu z ostatniego stolika.
Dreszcz przebiegł po krzyżu niejednego z was. Ten wzrok, grupowy a bezosobowy, wyglądał niczem wyrok. Trwało to chwilę tak lichą, że nawet piasku w klepsydrze by nie ubyło, ale wrażenie zostało. Co prawda wszyscy jak jeden konwersacją sie zajmowali, nikt nie zwracał na was uwagi, ale dotrzeżone kątem oka wpatrzone oczy upiornie odcisnęły na was piętno.

- Wy też to widzicie? Widzicie to co ja? On jest wszędzie, Maryjo Prznenajświątobliwsza! Jażem za wiarę na Turczyna, na kacerza z Czechów chadzał, chroń mnie Kyrieelejson! Słuchajcie mnie. Dziś kiedy północek nadejdzie, powiem wszyćko czegom sie zwiedział, domyslił. Nie w mieście jednak, na szlaku Kamienieckim, zaraz za bramą, kapliczka stoi. Dobre to, czyste i spokojne miejsce, gdzie modłom oddać się można i gdzie złego nie uświadczysz. Wielkiemu Cyrylowi męczennikowi poświęcone, mocą swej wiary ochroni on pewnikiem was i mnie przed złym okiem.

Zapach jaki towarzyszył jego przemowie wiele mówił o sposobie jego bycia. Dziwne to, bo karacena nosiła ślady po kirysie, rysie czy lamparcie futra nosili jeno towarzysze pancerni, najbardziej godni z elit husarskich. Jakże to więc? Szaleniec i pijak? Dziwak, choć niegdyś żołnierz zacny? Intrygujące nader. Jednak w końcu jawi się jakiś punkt zaczepienia.

Pan Joachim, dzwoniąc łuskami wstał, ukłon szybki wam złożył. Niczyjej uwagi nie przyciągając wyszedł bardzo szybko z karczmy. Na stole została po nim tylko srebrna Morawska Korona, pewnie pozostałośc po rejzach w kraju Czeskim.

Do zmierzchania pozostało wam jakieś dwie godziny. Nadal nie jesteście zakwaterowani. Wasze konie są zadbane, lecz bagaże jakie macie, są złożone przy was. Rachunek u karczmarza macie uiszczony przez waszego zleceniodawcę noszącego nazwisko pana Smugi, jak się zwiedzieliście przypadkiem.
 

Ostatnio edytowane przez Vermillion : 22-05-2009 o 00:38.
Vermillion jest offline