Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2009, 16:34   #4
Bażna =^^=
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
W małym stryszku wiejskiej chaty było ciepło i przytulnie. Przez jego niewielkie okienko zaglądał księżyc w pełni, a wraz z nim niezliczone gwiazdy. W całej chacie było cicho. W ten do okienka podleciał kruk. Zerknął do środka. Stare, drewniane łóżko było puste. Ptak postukał dziobem w szybę.
- Sza! – odezwał się głos z głębi strychu – Przeto już nie śpię. Nie widzisz, że posłanie puste? Obudzisz mi ich -Z cienia pośpiesznie wyszła postać, wysoka i smukła. Cichutko otworzyła okienko.
- Dzięki Ci druhu, żeś mnie chciał zbudzić – powiedziała gładząc go po łebku i wróciła do pakowania tobołka - Usnąć nie mogłam.

Wyszła z chaty cichutko zamykając drzwi. Niebawem miało świtać. Ściskała w ręku zawiniątko, które znalazła na poduszce zaraz po przebudzeniu. Spojrzała raz jeszcze na swój rodzinny dom. Ciężko jej było na sercu zostawić to ukochane przez nią miejsce. Tyle wspomnień, tyle ciepła, radości i łez. W pewnym momencie życia zdała sobie jednak sprawę, że dom z dzieciństwa już nie jest już taki sam. I chociaż miała miejsce, gdzie trzyma swoje rzeczy, to prawdziwego domu nie ma. To zaczęło się kończyć i czuła, że dopełni się w momencie, kiedy odejdzie. I nigdy nie wróci. Wtedy już będzie tęsknić za nieistniejącym miejscem. Dzieciństwo się skończyło i ten świat odszedł w niepamięć. Kiedy będzie jej dane wrócić do domu, to będzie sie w nim czuła jak ukochany gość.
Splotła pośpiesznie długi warkocz. Zarzuciła pelerynę i nałożyła kaptur. Kruk usiadł na jednym z drzew i odezwał się po swojemu. Dziewczyna przyłożyła palec do ust po czym rzekła:
- Od teraz łaska boża ma Cię w swojej pieczy. Obyś nie dał się jeno złapać i zginąć głupio.
Ruszyła dobrze znanym sobie szlakiem. Do miasteczka były dwa dni drogi, ale poczciwy Kassper z sąsiedniej wioski obiecał, że znajdzie się miejsce wśród tobołków, które wiózł na tamtejszy rynek. Kiedy dotarli do celu, starzec polecił ją kuśnierzowi. Dziewczyna bowiem miała doświadczenie w tej dziedzinie. Zarobki były skromne, za to suchy kąt i święty spokój od chojractwa, miała zapewniony. Po pracy, jeśli jeszcze miała siły, wyrabiała strzały. Bez bełtów nie sprzedawały się aż tak dobrze jak kompletne, ale każdy grosz się przydał. Przebywając w mieścinie, której nawet nie było na wszystkich mapach, zastanawiała się co dalej. Ludzie z tych ziem nie zapuszczali się dalej niż do pobliskich miast i mieścin, a na ciągłe podróże nie było jej stać.
Pewnej nocy znów nie mogła zasnąć. Siedziała na sianie w stajni, owinięta starą płachtą.
- O Solano! – pomyślała – Cóż mam czynić? Utknę tu jeśli przychylności swej mi poskąpisz.
Wieczór był dość chłodny. Lidia zaczęła myślami wracać do domu… W ten, ze wspominek o rodzinnej wiosce, wyrwało ja krakanie…
- Znajome jakieś – pomyślała na głos. Żwawo wspięła się po drabinie i zerknęła przez szparę w ścianie, od strony z której wydawało jej się słyszeć kruka. Kolejna jasna noc i czyste niebo.
- Nie ma pierzastego druha – szepnęła spoglądając na dachy i najbliżej stojące drzewo.
- Jesteś pewien, że to nie bujda? Przecież nikt tam jeszcze nie był. A to wiele dni drogi stąd.
Dobiegł ją stłumiony, łamiący się męski głos. Spojrzała w dół.
- Nie chcesz, to idź dalej gnój wynosić – parsknął pękaty młodzian, po czym się rozejrzał - Ja się zabieram z nimi. Świata zobaczę trochę bo przecież w tym Królestwie Pięciu Miast to się cuda dzieją.
Czterech chłopaków stało pod stajnią. Starali się być cicho, ale podekscytowanie w głosie im to utrudniało.
- My z kuzynem też idziemy, to i ty rusz zada i nie bądź baba – odparł cicho lecz ochoczo inny i klepnął mocno najchudszego.
- O świcie ruszają spod gospody. Nie każdego wezmą.
- Królestwo Pięciu Miast… - szepnęła. Doskoczyła do drabiny – Dzięki Ci o najświętsza - i ześlizgnęła się po niej. Szybko zwinęła swoje rzeczy a o świcie zjawiła się pod jedyną w miasteczku gospodą. Barczysty mężczyzna w czerwonym płaszczu, mówił o sobie, nie kupiec lecz opiekun karawany i rzeczywiście przebierał w potencjalnych pachołkach. Wybierał tylko tych, którym bystro z oczu patrzało, co mieli krzepę i… miłą dla oka aparycję. Lidia była dość wysoką i smukłą dziewczyną. Wyglądała na jakieś dwadzieścia lat. Uważnie słuchała co mówił jej owy opiekun i bacznie spoglądała na niego swymi lekko migdałowymi oczami w kolorze piwno-złotym. Cechowały ją delikatne rysy twarzy i ładnie rozłożone brwi. Do tego jasna brzoskwiniowa cera z odrobiną bladych piegów w okolicy noska i słodkie usta, dopełniały całości. Jednak największe wrażenie robił jej długi po kolana warkocz, gruby jak nadgarstek. Lidia zwykle nosiła swe bujne sploty luźno, jednak tym razem wolała ugrzecznić swe gładkie, szkarłatne włosy odkrywając przy tym lekko szpiczaste uszy. Ubrana w ciemno-zieloną pelerynę z kapturem, sięgającą łydek, na pierwszy rzut oka nie przyciągała uwagi. Na nogach miała wysokie skórzane buty i czarne spodnie. Talię i pierś okalał brązowy, skórzany gorset, zapięty na pas. Miała ciemną koszulę z długim rękawem i skórzane ochraniacze na nadgarstki, które sama sobie zrobiła.

Lidia była nieufna co do brzydszej płci, ale wiedziała, że to jej jedyna szansa aby ruszyć na szlak. Podróż była długa. Dziewczyna wsłuchiwała się w rozmowy pachołków i gawędy kobiet. Owa kraina była odległa, ale opowieści o niej rozpalały ciekawość i kusiły. Nowe miejsca, legendy, obce rasy i niezwykłe istoty... Karawana kupiecka kierowała się w stronę miasta o nazwie Srebrna Rzeczka, gdzie miał się odbyć sławny w tamtych stronach jarmark. Dziewczyna, podczas całej wyprawy, tylko parę razy miała sposobność użyć swego łuku. Głównie pomagała przy gotowaniu. Kiedy znaleźli się na ziemiach owej krainy, opiekun karawany zaczął coraz częściej kręcić się przy młodej łuczniczce. Pewnego wieczora, Lidia przestała być bezpieczna w karawanie. Zasadziwszy solidnego kopniaka w męską dumę opiekuna, który nie miał zamiaru już dłużej się powstrzymywać, uciekła w las. Noc spędziła na jednym z drzew. Poranek zaczęła modlitwą, dziękując Solane za ocalenie jej skóry. Szła przez las, w bezpiecznej odległości od traktu, w kierunku, którym jeszcze wczoraj podążała karawana kupiecka. Po czasie doszła do miasta. Niestety nie była to osławiona Srebrna Rzeczka, lecz Darrow. Nie ściągając kaptura z głowy, Lidia dyskretnie rozglądała się czy w tym tłumie nie wypatrzy jej opiekun w czerwonym płaszczu. Wiedziała, że mieli mieć tu postój.
Szukała innych kupców zmierzających w tym kierunku co ona. Tym razem bacznie obserwowała zanim zdecydowała się do któregoś podejść. Padło na starca siwego i pomarszczonego jak rodzynek. Pankracy Hallus zrzędził i wymachiwał rękoma. Wydawał się być nieszkodliwy. Zmierzył dziewczynę przelotnie burknąwszy pod nosem:
- Jak będziesz mi piskać i marudzić to cię zostawiam na pierwszym rozdrożu.
Kolejna podróż i znowu u boku kupieckiego orszaku. Lidia była już tym zmęczona. Tym bardziej, że poprzedni pracodawca przynajmniej zapewniał namioty i można było siedzieć na wozach. Hallus oszczędzał jak się dało. Szła z mokrymi nogami, ubłocona i zmarznięta.
- Sknero ty jeden – pomyślała – skrótu ci się zachciało naszym kosztem.
Przypomniała sobie opowieść o pewnym kupcu z czasów, kiedy jej jeszcze nie było na świecie. Na to wspomnienie jej twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu. Gdyby Pankracy zobaczył teraz, jak jej z oczu patrzało, pewnie by jej nie zabrał ze sobą.
Mimo niewygód i niechęci do kolejnego pracodawcy, czuła się bezpieczniej wśród ludzi, z którymi podróżowała. Obecność większej liczby kobiet, w tym dziewczyn w podobnym jej wieku, dawała uczucie rozluźnienia i oswojenia. Zwłaszcza pewna panna o ciemnych włosach i głębokich czarnych oczach wydawała się być szczera i sympatyczna. Czasem coś nuciła pod nosem, wydawała się być radosna. A czułość z jaką obchodziła się ze swoją psinką, sygnalizowała Lidii, że owa Verna, musiała być dobrą duszą.
- Długo już ci my na szlaku, prawda? – Lidia zagadnęła do ciemnowłosej i zwolniła – Miarkuję sobie ile do wsi jakiej. Chętnie jeno pod daszkiem jakimś bym spoczęła. Może być i stodoła a byle sucho było i ciepłej strawy podali.


* * *

Po czasie, gdzieś w oddali, dało się dostrzec dym unoszący się z kominów pierwszych chałup.
- O Selune, nareszcie! – westchnęła po czym powiodła wzrokiem za Verną, która pobiegła na przód karawany.
 

Ostatnio edytowane przez Bażna =^^= : 18-09-2009 o 16:13.
Bażna =^^= jest offline