Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2009, 21:30   #8
Epimeteus
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Trasa nie należała do najłatwiejszych, lecz Kalel cieszył się z każdego błotnistego, oddalającego go od kłopotów kroku. Żeby nie odróżniać się od innych tak samo narzekał na rozmokłą drogę, która koła wozów chwytała nieraz aż po osie i na głupotę Hallusa, która ich w to bagno powiodła. W głębi ducha jednak cieszył się, że znajdują się na szlaku tak bardzo zapomnianym przez rozsądnych ludzi. Zachichotał do siebie - rozsądek nigdy nie należał do jego mocnych stron, ale kupiec to co nieco jednak w głowie powinien mieć. Musiała go nieźle bieda przycisnąć skoro zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę i ruszyć tym zapomnianym przez wszystkich pożal się boże skrótem, na dodatek biorąc niemal wyłącznie na posługę samych młodzików i to tylko dla tego, że im płacić nie musiał. "Nam nie musiał" poprawił się w myśli. "Ani chybi na czymś się nieźle przejechał, ciekawe, co go do takiej desperacji przyprowadziło" pomyślał z zastanowieniem, lecz zanim zdążył swoją uwagę skierować ku temu zagadnieniu, znowu podbiegła do niego paskudnie wyglądająca suka i jak zawsze zaczęła obszczekiwać. "No czego szczekasz wredoto jedna? Podobno potraficie rozpoznać dobrych ludzi." - powiedział nawet nie próbując głaskać psa, po czym westchnął głęboko i zaczął rozglądać się za właścicielką, która jako jedyna miała wpływ na zachowanie tej tygrysiej bestii. Verna jak niemalże zawsze ciągnęła się na szarym końcu, z widocznym na twarzy wyrazem rozgoryczenia, które zmieniło się w niechęć, gdy tylko dostrzegła spojrzenie Kalela. "No czego tu szukasz? Leć do pani, daj jej buziaka ode mnie." szepnął do suki, a ta jakby rozumiejąc jego słowa w końcu go zostawiła i pobiegła łasić się do Verny. Chłopak wolał odwrócić twarz w drugą stronę, żeby nie drażnić już i tak wkurzonej dziewczyny. Niestety na jego nieszczęście, w przestrzeni, do której skierował swój uśmiech znalazła się Lidia, która wzięła to do siebie. I tyle było z dobrego humoru, który po prostu nie miał szans w konfrontacji z jej kwaśną miną. Przełknął ślinę na widok jej ręki, która odruchowo, w sposób co prawda nieznaczny ale jednak dostrzegalny drgnęła w kierunku kołczana i spróbował zapaść się pod ziemię. Sytuację uratowało zamieszanie na czele karawany. "Chyba gdzieś dotarliśmy" powiedział nieco nieskładnie a następnie przyśpieszył kroku i przywołując na twarz kpiący uśmiech ruszył do przodu tak, żeby Lidia musiała się odsunąć, by uniknąć potrącenia. Z doświadczenia wiedział, że okazywanie lęku przez kogoś takiego jak on to prosta droga do kłopotów. Jego 170 cm wzrostu, szczupła sylwetka i delikatne rysy otoczonej jasnymi włosami twarzy niemalże wszystkim kojarzyły się ze słabością, co potrafiło być bolesne. A bolesne nauczki kształcą najlepiej.

W wiosce, do której zmierzali nie było nic niezwykłego, no może za wyjątkiem licznych i szczodrze przez naturę obdarzonych drzew owocowych, z czego Kalel postanowił od razu skorzystać. Jeszcze zanim wjechali pomiędzy domy chyłkiem opuścił karawanę i dzięki temu, że mieszkańcy widząc nadjeżdżających kupców porzucili swe zajęcia by rozerwać się nieczęstym tego kalibru wydarzeniem, mógł bez przeszkód i niezauważony nazrywać słodkich śliwek, soczystych jabłek i aromatycznych gruszek. Jednak zamiast zjadać je samemu postanowił poczęstować nimi towarzyszy podróży, jak tylko znajdą chwilę dla siebie po rozpakowaniu towarów Hallusa.

Nareszcie. To miał być pierwszy na tyle długi popas, że można było go nazwać wypoczynkiem. Przyblakła złość na Hallusa za ciąganie ich po błotnistych manowcach oraz zmęczenie wynikające z tej mordęgi, na twarzach dziewcząt pojawiły się nawet uśmiechy, gdy kupiec ostrzegał je przed "rozłażeniem się za dziewkami". To co złe zdawało się odejść w niepamięć gdy tylko na stole pojawiły się, może niezbyt wyszukane, ale gorące i sycące potrawy. W miarę jak zaspokajali apetyt ich koncentracja na jedzeniu słabła, a uwaga zaczynała przenosić się na sąsiadów. Nad stołem zaczęły przemykać ostrożne spojrzenia i nieśmiałe uśmiechy, choć milczące to już zawiązujące nić porozumienia.
Jako pierwsza milczenie przełamała właścicielka iście wilczego apetytu i lisiego w kolorze warkocza - Tua. Jej wypowiedź była konkretna i bezpośrednia, na dodatek tak podobna do tego, co Kalel miał do powiedzenia, że nie pozostało mu nic innego niż pójść w jej ślady. Chciał już wstać, gdy kolejna rudowłosa, tym razem z długimi do pasa włosami, w pośpiechu tak jakby chciała dogonić swoją poprzedniczkę dorzuciła: "Jestem Meave". Chłopak odczekał chwilę czekając na ciąg dalszy, lecz gdy ten nie następował podniósł się, postawił na stole kosz z owocami wskazując żeby się częstowali, sam pierwszy wybrał z niego najdorodniejsze jabłko i rzucił je Tuai mówiąc: "Trzymaj, to za odwagę". Następnie powiedział: "Nazywam się Kalel a moja opowieść jest niczym żywcem wyjęta z kart historii Tuai i w zasadzie nie ma sensu żebym ją powtarzał. To znaczy pomijając sprawę z jej babką. Moje imię na pewno od niej nie pochodzi." W tym momencie stracił rezon i wzruszywszy ramionami, powiedział "To wszystko, teraz następny, kto chce". Siadając kątem oka dojrzał jak Meave znowu rechoce pod nosem, zastanowił się chwilę nad rzuceniem w nią ogryzkiem, ale uznał, że to byłoby zbyt dziecinne i poprzestał na "miażdżącym" spojrzeniu. Rozsiadł się wygodnie w oczekiwaniu na następnego, kto zdecyduje się przedstawić.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.

Ostatnio edytowane przez Epimeteus : 28-05-2009 o 21:35.
Epimeteus jest offline