Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2009, 23:49   #485
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Torin patrzył jak skamieniały na nieruchome ciało niedawnego napastnika. Ledwo dosłyszał słowa Gustava, a to, co grało mu w duszy to ostatnie słowa leżącego: "Segundo...druga". Nachylił się ostrożnie nad nieznajomym i przyłożył rękę do szyi. Widział, że tak można sprawdzić, czy ktoś jeszcze żyje. Uczynił to, choć wahał się czy to zrobić. Skóra człowieka była szorstka i sucha. Nie dało się wyczuć pulsu, choć Torin próbował na całej szyi. Wtedy dostrzegł jeszcze jedną rzecz. Całą rękę miał pokrytą piaskiem. Raz jeszcze dotknął szyi leżącego i tym razem wyraźnie wyczuł piasek pod palcami. Odskoczył jak oparzony. Serce zaczęło walić i szarpać się, jakby chciało wyrwać się na wolność. Oczy wpatrywały się w plecy leżącego, które zaczęły nieznacznie się ruszać. Jakby pod czarnym ubraniem zalęgło się stado myszy. Po chwili i to się uspokoiło a ubranie dość luźno opadło na ziemię. Torin podszedł i ostrzem, trzymanym w dłoni, dotknął tkaniny. Podniósł ją na nożu i przeraził się nie na żarty. Na trawie zaś zobaczył sam piasek. Tylko piasek.


W karczmie Zieleńsza i Gerda siedziały uparcie przy stole i zerkały na klapę w podłodze. Po wyjściu jednego z napastników nikt jej nie zamykał, ale i nikt nie wchodził. Życie toczyło się nadal i nikt specjalnie nie zwracał na to uwagi. "Przynajmniej będzie widać, że ktoś wychodzi" dodała sobie otuchy w myślach Gerda. Zaczęła znów wiązać supełki na rzemykach zwisających po bokach skórzanej kurtki. Zieleńsza widziała, że jej towarzyszka się denerwuje. Sama bała się bardzo, ale nic nie mogła zrobić. Nawet nie wie, jak powstrzyma kogokolwiek przed wyjściem z piwnicy. Przecież nie rzuci taboretem, jakby to zrobił Gustav. Albo... Nie miała pomysłu. W duchu liczyła na to, że Torin i Gustav wrócą i będą wiedzieć, co zrobić.
Dziewczyna sięgnęła po kubek z winem, gdy poczuła delikatny wstrząs. Drżenie przeszło przez karczmę, choć niewiele osób to zauważyło. Karczmarz ze zdziwienia podniósł brwi a nieliczni goście tylko spojrzeli za siebie czy nikt nie wszedł do środka karczmy. Nic takiego się nie stało, ale drżenie się nie powtórzyło. I wtedy zapadła cisza. Cisza tak dojmująca, że nie było słychać nawet trzasku płomieni w kominku. Obejmowała ona wszystkich i wszystko. Zieleńsza nie mogła się ruszyć z zaskoczenia. Potem, zaledwie dwa mgnienia później, też nie mogła się ruszyć. Widziała, że ludzie wokół też zostali uwięzieni w pozach, jakie przed chwilą były całkiem wygodne. Teraz jednak, zastygli jak wosk, nie widzieli co się dzieje. Niektórzy upadli, inni stali wytrwale i tylko błysk białek oczu świadczył, że ktoś jeszcze żyje.

Gustav
ruszył do karczmy. Nie doczekawszy się odpowiedzi od towarzysza chciał przynajmniej sprawdzić, co dzieje się z dziewczynami. Obława na zwierza w pobliskich krzakach nadal trwała i woźnice najwyraźniej zaczęli dobrze się bawić. Przynajmniej było to coś, co nie pozwoli im zasnąć na warcie. Drwal nie zamierzał nic z tym robić - w końcu to ich sprawa. Klienci przed wejściem najwyraźniej już tracili rezon. Rozmowy jeszcze trwały, ktoś się jeszcze gdzieś załatwiał, ale brak było w tym werwy i chęci. Widać, że zmęczenie nocne zaczyna wkradać się nawet w tak mocne głowy, jak bywalców "Tańczącej Emilki". Idąc do drzwi przesunął jednego pijanego, który zatoczył się na Gustava. Wtedy poczuł coś. Zamarł i nie mógł się ponownie ruszyć. Widział, jak przesunięty człowiek traci równowagę i upada na piasek. Pada bezwładnie łamiąc sobie rękę. Nawet najmniejszy dźwięk nie pada z jego ust. Przewraca się na plecy i tylko oczy oraz łzy na policzku mówią, jak bardzo cierpi.
Inni wokół również stali bez ruchu strzelając wzrokiem wokół. Uwięzieni w klatkach swych ciał mogli tylko patrzeć na to, co ma się zdarzyć. Cisza, jaka zapadła, dopiero teraz uświadomiła drwalowi, że ze środka karczmy nie słychać muzyki. Zmartwiał i czekał, bo wiedział, że nie może nic zrobić. Coś go pętało i bardzo nie lubił tego uczucia. Nawet bardziej niż bardzo.

Wzrok Zieleńszej był skierowany na klapę w podłodze. Dlatego też dostrzegła pierwsza postać, która dość swobodnie pojawiła się w przejściu. To był ten mężczyzna z karczmy, gdzie zabito karczmarza. Ten sam chód, ta sama sylwetka i te oczy. Tego nie da się zapomnieć. Szedł swobodnie. Jakby to, co się stało z innymi jego nie dotyczyło. Jakby to, że inni nie mogli się ruszyć, było poza nim. Jakby to spełniało jego wolę. W czerni wyglądał jak sam Morr spacerujący po ogrodach śmierci i patrzący na ostatnie obrazy agonii wyrzeźbione na twarzach zmarłych. Lekko, niczym tancerz, podszedł do stolika, przy którym siedziały dziewczyny. Gerda była przerażona. Ręce wplecione w rzemyki niezdolne były do zasłonięcia oczu a to właśnie najchętniej chciała zrobić. Widziała, jak nieznajomy podnosi do ust kubek i wypija z niego wino. Odstawia cynowe naczynie na stół i lekko się pochyla. Stalowe oczy nie wyrażają nic, choć pod maską z całą pewnością dałoby się dostrzec uśmiech.
- Mis estimada señoras - powiedział patrząc raz jednej, raz drugiej w oczy. - Tenemos que ir nuesetras maneraes un rato. Espero que encontremos otra vez algún dia.
Dotknął palcem czoło każdej z nich i odszedł wolnym krokiem. Słyszały jeszcze jak zamykają się za nim drzwi. I był to ostatni dźwięk, jaki słyszały, zanim osunęły się na deski karczmy. Szelest padających ciał ogarnął całą "Emilkę". Cisza nadal buszowała we wszystkich izbach zajazdu.


To, co przywróciło zmysły Torinowi była cisza. Upuścił czarne szaty na ziemię i wtedy usłyszał, ze nie słyszy karczmy. Odwrócił głowę i zobaczył, że wszyscy stoją jak zawsze. Tylko że im dłużej patrzył, tym bardziej nabierał przekonania, że coś jest nie tak. Żaden człowiek, jakiego znał Torin, nie wytrzymałby przez taki czas w jednej pozycji. A nie było możliwe, by zebrało się tu akurat tylu mistrzów tej wątpliwej dyscypliny. Przypadł do ziemi i czekał na to, co się stanie, bo nie miał wątpliwości, że coś się stanie. Jego pech dawał mu to wyraźnie do zrozumienia.
W oddali szumiał las, ale od strony zajazdu nie padł nawet jeden krzyk. Wtedy otworzyły się drzwi. Mały człowiek zobaczył w nich napastnika z karczmy. Szedł pewnym krokiem i nic nie robił sobie z tego, że inni nie mogą się ruszać. Nie był tym zaskoczony i najwyraźniej nie przeszkadzało mu to. Sytuacja stawała się coraz bardziej dziwna. Chłopak chłonął wszystko, co tylko jego oczy mogły dostrzec. Nie zobaczył przy odzianym na czarno ani plecaka ani torby, choć kilka mieszków przy pasie miał czymś wypchanych. Zobaczył, jak podszedł on do Gustava i coś mu powiedział na ucho.
Torina aż skręcało, by dosłyszeć, ale odległość była za duża. Wiercił się, ale ani jeden dźwięk nie przedarł się do jego uszu. Za to dostrzegł, jak nieznajomy idzie w jego stronę. Szedł pewnym krokiem i to takim, który wskazuje, że osoba wie, gdzie idzie. Torin zamarł. Wiedział, że nie ma szans z napastnikiem, a tym sztyletem, który posiadał, pewnie niewiele mógł zdziałać. Leżał zatem przyciśnięty do ziemi i patrzył, jak czarna sylwetka robi się coraz większa i większa. Pochylił głowę i patrzył na ziemię. Miał nadzieję, że to będzie działać jak w dzieciństwie, gdzie wystarczyło schować głowę pod koc i całe zło sobie odejdzie. Jeśli się nie będzie na nie patrzeć, to pójdzie sobie i zostawi małego Torina w spokoju.
- Tu ne cede malis, mi chico - usłyszał nad sobą. Mocny głos brzmiał wyraźnie i czysto w nocnym powietrzu. A potem Torin usłyszał śmiech. Tak śmieje się człowiek, który opowiedział właśnie dobry żart lub zrozumiał na czym polega. Mimo to, leżący w trawie chłopak, nie podniósł na niego oczu. Bał się i nie ufał niczemu. Chciał, by to już się skończyło. Bardzo.

Gustav stał i niczego nie rozumiał. Chciał coś zrobić, uderzyć, przewrócić, rozedrzeć czy najnormalniej w świecie kopnąć cokolwiek i kogokolwiek. Postać odziana w czerni w pełni na to zasłużyła, ale bezsilność spowodowała, że tylko łza spłynęła po policzku drwala. Napastnik dojrzał to i nachylił się nad uchem Gustava.
- Tu ne cede malis...sandeces - szepnął. - Eso fue su destino. Tontos. Sea más listo.
I zostawił drwala samego. Druga łza potoczyła się po szorstkim policzku. Świat się zachwiał i wszystko dookoła zniknęło jak sen. Gustav tak bardzo chciał odpocząć.

Torin usłyszał, jak nieznajomy się oddala. Podniósł głowę i spojrzał w tamtą stronę. Poza chwiejącymi się krzakami nie dostrzegł niczego więcej. Wydeptana trawa dochodziła do ściany zieleni i ginęła w niej. Wraz z odejściem tego dziwnego człowieka, wróciły dźwięki. Torinowe ucho wychwyciło okrzyki bólu, płacz, charkoty oraz przeraźliwe wycie. Coś się skończyło. I coś się zaczyna. Jak przy toczącej się monecie.

Ranek przyszedł wraz z pierwszymi mgłami. Udało się zajrzeć do piwnicy, ale poza kilkoma pokaźnymi stertami piasku niczego nie znaleziono. No, może jednak znaleziono. Jeszcze były ciała zakładników z Heideck. Ktoś poderżnął im gardła. Tylko że nie było tu nikogo. I każdy mówił, że przyszedł człowiek w czerni i to zrobił. Powtarzano to nawet jak zjawili się strażnicy. Zaczęli szperać po okolicy, ale śladów piechura nie znaleziono. Potwierdziły się słowa Zieleńszej i Torina. Znaleziono ciała, ale ślad po napastnikach zaginął. I tylko smutne spojrzenia Torina i Gerdy świadczyły, że wiedzą coś więcej niż to mogli powiedzieć. Dobrą stroną tego było to, że chyba choroba się cofnęła. Czerwone plamy zniknęły i nie było ich widać już jakiś czas. Może wraz z czarem prysnęła też choroba. Każdy chciał w to wierzyć i łudził się, że dzięki miłosierdziu Shally udało się pokonać choróbsko. Zieleńsza jednak wiedziała, że to chyba nie była robota nikogo ze znanych jej bogów. I nie chciała wiedzieć kogo. Może kiedyś...Może pewnego dnia...

Cała czwórka usiadła przy jednym stoliku. W milczeniu patrzyli na trzymane przed sobą gliniane kubki. Zapach wina korzennego mile łechtał nos. Pierwszy podniósł swój kubek w górę drwal. Potem dołączyła reszta. W milczeniu stuknęli się naczyniami i popatrzyli na siebie, jakby coś było między nimi, czego nie przeżył nikt w okolicy. I wtedy odezwał się Torin. Zawsze gadatliwy teraz dziwnie milczący. Wreszcie wiedział, co powiedzieć. To toast, który trzeba było wypowiedzieć i który nie jest bez znaczenia.
- Tu ne cede malis! - powiedział donośnie i jednym haustem wychylił zawartość kubka. Otarł usta rękawem i z taką samą iskrą w oku, jaką zawsze miał przez ostatnie dni, spojrzał na pozostałych.

Za oknem zapiał kogut.
Wstawał nowy dzień.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline