Tajemnica Rodu Von Schwerin
Prolog 6 dzień podróży ` deszczowe popołudnie
Wojna spustoszyła dużą część północnego Imperium. Do dziś dnia nie uprzątnięto jeszcze wszystkich miejsc… w których niekoniecznie czai się zło. Prawda, która się tam znajduje, nigdy nie powinna wyjść na światło dzienne.
Deszcz lał nieubłagalnie. Konie były wyraźnie zmęczone podróżą i przedzieraniem się przez gęstwinę leśną. W zasadzie nie wiedzieli czy to wciąż Nordland czy już Ostland. Nie spodziewali się jednak patroli granicznych. Nie w takim miejscu. Edgar doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie wysłano ich na tą misję w celu awansowania lub z czystego zaufania. Przeciwnie. Jeśli coś pójdzie nie tak – zostaną zabici jako jedyni świadkowie. Jeśli wrócą w chwale – zostaną zabici, bo będą jedynymi świadkami. Sytuacja była beznadziejna. Stary Gerhard Hess, który bał się bardziej niż biedne konie ciągnące wóz, trzymał sztywno lejce i starał się nie zbaczać z drogi. Kropla deszczu uderzyła go mocno w oko.
- Kurwa! Jebany zafajdany deszcz! – Szybka riposta i zatrzymał konie.
– Musimy zrobić postój na popas. Konie są zmęczone. Poza tym od godziny nie widziałem już znaków na drzewach. Jedziemy na oślep. - „Doktorek” przemilczał sprawę. Zastanowił się chwilę i skwitował sytuację.
- Niedobrze… -Jasne … Ekhem… keh… ekhe… kurwa! Już mam kaszel. Jak tak dalej pójdzie to się tu wykończę. Nie jestem taki młody. W dodatku jak dojedziemy już do siedziby to musimy uważać na grasantów. Pamiętaj jakie rozkazy. Przeszukać klasztor, zabrać rzeczy z gabinetu przeora, spalić budynek i zabić każdego świadka. Coś słyszę…
Tego nie dało się ukryć. Gerhard może był stary i ślepy, ale nie głupi i nie głuchy. Szybko złapał za kuszę i wycelował w kierunku gęstwiny krzaków i drzewek. Podszedł spokojnie i spojrzał w dół zbocza. Ścieżką w górę kierowało się dwóch zbrojnych.
- Dezerterzy… Grasanci… Może konkurencja… Idą prosto na nas. Co powiesz?