Hess wyłonił się nieco niżej na ścieżkę i wycelował w maruderów. Tamci nawet nie zwrócili na to uwagi, koncentrując się na trudzie podchodzenia pod górę zbocza.
- Ekhem… Panowie! – Ryknął Hess.
Edgar przez chwilę pozostawał w bezpiecznej odległości. Czuł ciężar ubrania, które przemokło całkowicie i przyległo do ciała. Zaczynał się zastanawiać, czy bardziej irytuje go deszcz czy zimno. W dodatku nie mieli pojęcia gdzie się znaleźli. Wytarł rękawem mokra od deszczu twarz – jakby miało mu to pomóc w widoczności i ogólnym komforcie. Zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się ramię w ramię z kompanem. Za plecami mężczyzn w dole dostrzegł cel podróży, a raczej jego ruiny. Na obrzeżach kotliny unosiła się lekka mgiełka. W samym centrum wznosiły się mury starej budowli. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej przy zagajniku dostrzegł dwa wejścia do krypt. Wszystko skąpane w mroku pod czarnymi, deszczowymi chmurami, które towarzyszyły im od rana. Bynajmniej nie wyglądało to zachęcająco. W głowie Edgara pojawiło się jednak pytanie. Co tych dwóch nędzników tu robi? Może Ci dwaj właśnie pomyśleli o tym samym…
- Kto zacz?! – Pierwszy nieznajomy ryknął z wyraźnym zaskoczeniem i wrogością w głosie. Stanęli w miejscu łapiąc twardszy grunt pod nogami i zacisnęli dłonie na rękojeściach mieczy. Jakby miało im to w czymś pomóc, gdy już kusza wystrzeli.