Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2009, 03:00   #123
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Nie mogła pojąć, co dzieje się po drugiej stronie ściany. Dlaczego nie może zobaczyć normalnego obrazu życia na zewnątrz? Skąd te wszystkie smugi świateł i zawrotne tempo ruchu? Czuła się zagubiona niemal tak samo, jak w wieży Diabelskiego Serca, gdy zawładnął nią jej strażnik. Znów poruszała się po omacku nie wiedząc z czym ma do czynienia i na co może natknąć się za chwilę.

Wsparta rozpalonym czołem o chłodną ścianę zastanawiała się gorączkowo, co dalej? Musiała coś zrobić. Żołnierz pewnie nie wiedząc nawet, jaki ból jej sprawia zadał pytanie, którego najbardziej się teraz obawiała.

- Możesz jej… jakoś pomóc? Czy JA mogę jej jakoś pomóc?

Otworzyła oczy patrząc bezmyślnie w podłogę pod swoimi stopami. Zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć z żalu. Żołnierz wpatrywał się w nią zmęczonym wzrokiem. Nawet nie próbował powstrzymać łez, które swobodnie spływały mu po policzkach na kąciki ust i mokrymi plamkami znaczyły podniszczony mundur. Na pokaleczonych dłoniach miał krew.

- Próbowałam wyczuć, co się z nią dzieje, ale naprawdę nie wiem, co to wszystko ma znaczyć. Wiem tylko, że żyje i że zabrali ją gdzieś tam –
machnęła niemrawo dłonią pokazując kierunek. –Trwa teraz w kompletnym bezruchu. Nie potrafię zobaczyć, co z nią robią. Wiem, że żyje. To wszystko. Czuję ją, ale nie umiem dotrzeć do jej świadomości, ani nie odbieram jej myśli. Przepływają gdzieś obok mnie.

- A wyjście? Musi być stąd jakieś wyjście! –
Zdenerwowany Nigel krążył po pomieszczeniu obmacując i oglądając wszystkie ściany.

- Przecież widziałeś –
odpowiedziała słabym głosem przyłożywszy dłoń do czoła. - Nawet jeśli jakieś były, to nie sądzę, żeby pozostawili którekolwiek otwarte. Jesteśmy więźniami.

Wszyscy zamilkli nagle, obserwując poczynania wielkiego zielonego kota.

- Po co Kapelusznik miałby wpędzać nas prosto w pułapkę? Sam nas skierował do Ver… -
schodzący z piętra Jasnooki przerwał wpół słowa i skrzywił się, z obrzydzeniem i niepokojem spoglądając na nieapetyczne widowisko.

Wstrzymując oddechy i nie mając pewności co się dzieje, oczekiwali na skutki dziwnego zachowania Jestem. Po chwili w wyniku męczących dla wszystkich wysiłków kocura, na świecie pojawiło się spore czarne ptaszysko, które otrzepawszy się i rozłożywszy szeroko skrzydła najpierw z uwagą słuchało prychnięć, warkotu i gardłowych stęknięć nowo poznanego towarzysza, a potem po krótkich ćwiczeniach głosu, wyartykułowało kilka dość zrozumiałych zdań.

- Mój Ojciec chcieć ratować światy! Pomóc odnaleźć dziecko. On być w stan pomoc -
usłyszeli zaskoczeni. - Kraa! Jeśli pozwolić. Kraa! On przebić ściana. Kraa!

Jestem nie wydawał się jednak czekać na pozwolenie, ani na akceptację swoich zamiarów przez resztę grupy. Jego kocie smukłe ciało zaczęło zmieniać się. Rosło i przybierało masywne, toporne kształty istoty bardziej podobnej do potężnej kłody na krępych, równie kołkowatych nogach, niż do jakiegokolwiek znanego Dagacie stworzenia. Wiedźma nie mogła pozwolić na to by ryzykował własne zdrowie, taranując przeszkodę, o której grubości, ani wytrzymałości nic nie wiedzieli. Nie wiedzieli też, co może na nich czekać za nią.

- Wstrzymaj się proszę
– podniosła głos, kierując się z wyciągniętymi przed siebie dłońmi do przygotowującego się do szarży kolosa. – Sprawdźmy najpierw z czym mamy do czynienia. Mogę to zrobić. Mogę wydostać się stąd na zewnątrz i poszukać Karolinki. –Zamilkła. Być może pośpieszyła się z tą propozycją, jednak z drżeniem serca po chwili uznała, że tak czy inaczej to, co miała zamiar zrobić, będzie nieuniknione. – Nie wiem czy mi się uda… -dodała ciszej, głosem w którym pobrzmiewał nie do końca ukryty smutek i lęk - …ale spróbuję.

- Jak to: wydostać się stąd? W jaki sposób? –
podejrzliwie zapytał Nigel. – Co ty chcesz zrobić?

- Mogę na jakiś czas opuścić moje ciało. Duch nie zna przeszkód ani granic. Te ściany nie zdołają go zatrzymać. Nie zatrzyma go też nikt, kto może być po tamtej stronie. –
Serce tłukło się w niej jak oszalałe. Bała się, lecz była gotowa. Bała się śmierci, jak każda normalna, żywa, zdrowa na ciele i umyśle istota. Odwróciła się z powrotem do klęczącego bez ruchu pod ścianą Tima, w którego oczach, gdzieś na dnie już rozpalała się iskra nadziei. Powoli zdjęła z palca srebrzystą obrączkę i przyklęknąwszy obok niego, podała mu go na otwartej dłoni.

- Weź go teraz Ty. Cokolwiek się stanie już i tak na nic mi się nie przyda, a ciebie być może ochroni i wesprze, kiedy będziesz tego potrzebował. Włóż go proszę. Niech ci służy, jak długo los pozwoli.

Żołnierz powoli wziął go z jej ręki i wsunął na pokrwawioną dłoń. W jednej chwili srebrna obrączka płynnie zmieniła kształt, stając się pierścieniem błyskającym rubinową czerwienią czegoś przypominającego oko żywej istoty.



Czy powinna mu powiedzieć o wszystkim? Także o tym, że może nie wrócić stamtąd, dokąd się wybiera. Jeśli zbyt długo pozostawi jednak swoją cielesną powłokę bez ducha, co może się z nią stać? Jeśli ktoś ją zniszczy? Nie będzie miała dokąd wrócić. Zrobi to, powie mu, ostrzeże go i poprosi o opiekę, kiedy wszystko będzie gotowe, kiedy już nie będzie odwrotu.

- Wstań proszę i bądź dobrej myśli. Muszę się przygotować. Przy okazji opatrzę ci ręce
. Obmyj je wodą, gdzieś tu musi być -Podeszła do dużego, jasnego stołu. Zdjęła torbę ze swoimi medykamentami i rozłożyła je na blacie. Wyjęła znajome już Białej Czarodziejce z nocnego spotkania w domu Kapelusznika, przedmioty. Tym razem zmieszała jednak kilka kropli dwóch różny mikstur. -Pokaż to –zwróciła się do Tima, gdy usiadł przy niej. Wyjęła jeszcze jedno puzderko z zielonkawą tłustą pastą i delikatnie posmarowała nią stłuczenia i nadal krwawiące pęknięcia na jego dłoniach. W trakcie tych zabiegów mówiła cicho:

- Timie posłuchaj. Chcę opuścić na jakiś czas swoje ciało. Tylko w ten sposób mogę pokonać ściany, które nas więżą. Nie jest to ani łatwe, ani bezpieczne, lecz chcę to zrobić. Nie obawiajcie się tego, co może się ze mną stać. Kiedy odejdę przestanę oddychać. Moje serce przestanie bić, a ciało stanie się zimne i nieczułe. Będę wyglądać jak martwa. Bądź przy mnie proszę.

Wzięła nóż i podobnie jak kiedyś przy Lorelei nacięła lekko przedramię wziąwszy między zęby sprasowaną w pastylkę startą na miazgę mieszankę ziół. Nabrała na ostrze noża trochę gęstej, półpłynnej substancji i ułożywszy się na czymś w rodzaju sofy stojącej w pomieszczeniu, w którym ich zamknięto, wpuściła do ranki odmierzoną jej ilość. Schowała pod językiem gorzką pastylkę i szeptała dalej do Tima:

- Teraz już nie ma odwrotu. Wiedz, że mogę już nie wrócić do tego ciała. Do was przyjaciele. Boję się tego, dlatego zostań przy mnie i trzymaj mnie mocno. Będziesz mógł widzieć moimi oczyma. Proszę Cię nie daj mi zapomnieć drogi powrotu. Bądź przy mnie i przyzwij jeśli się zagubię.
– Gorycz w ustach stawała się coraz wyraźniejsza, a ciało przeszywał paraliżujący ból. Krzyknęła, mnąc w dłoniach przydługie mankiety wojskowej kurtki. Zacisnęła zęby i powieki, rzucając się w serii drgawek. –Trzymaj… mnie… -jęknęła przez zaciśnięte zęby - …mocno… -Ciało Wiedźmy wyprężyło się unosząc się i wyginając łukiem, a potem opadło i znieruchomiało. Ostatni oddech uszedł z jej piersi ze świstem i urwał się…

- * -

Nie czekała, obawiając się tego co może zobaczyć. Ruszyła wprost przed siebie, bez oporu pokonując ścianę pokoju. Była gruba, jednolita, z materiału, który zdawał się jednocześnie płynny i stały. Trudno jej było porównać go do czegokolwiek, co dotąd widziała. Wychynęła z niej rozglądając się zaskoczona tym, co widzi. Wędrowała korytarzami, które wydawały się pozbawione życia, jednak miała wrażenie ciągłego ruchu wokół siebie. Nie widziała żadnych żywych istot, lecz co jakiś czas przepływały obok rozmyte rozciągnięte w ruchu smugi, widma poruszających się błyskawicznie nierozpoznawalnych obiektów. Tysiące urządzeń, przedmiotów i stałego wyposażenia pomieszczeń starzało się, niszczało i korodowało, a następnie zmieniało się na lśniące, czyste i nowe na jej oczach. Wszystko to w nieustającym towarzystwie przesuwających się w mgnieniu oka cieni i smug.


Wydawało jej się, że wędruje tak już całymi godzinami, kiedy pokonując kolejną stojącą jej na drodze ścianę wydostała się na zewnątrz. Stała przed ogromnym wysokim i zajmującym niezmierzoną powierzchnię gruntu budynkiem. Jak okiem sięgnąć ciągnęła się przed nią równina naszpikowana wieżyczkami, słupami, płaskimi pudełkowatymi obiektami i urządzeniami o nieznanym jej przeznaczeniu, przeplatanymi i połączonymi ze sobą gigantycznymi wiązkami kabli i przewodów. Nigdzie, absolutnie nigdzie nie dostrzegła ani śladu życia. Coś dziwnego działo się jedynie ze światłem. Przygasało i jaśniało z częstotliwością, która przyprawiała o zawrót głowy. Powoli wszystkie te szczegóły układały się jej w logiczną całość. Gdyby miała teraz ciało, przerażenie zjeżyło by jej włosy na głowie. Wycofała się w panice w głąb budynku. Z jeszcze większą gorliwością zaczęła przeczesywać jego przepastne korytarze, aż wreszcie trafiła na to czego szukała.

Większość pomieszczenia zajmowały jak wszędzie skomplikowane urządzenia i setki kabli. W centrum tego wszystkiego spoczywało niemal nieruchome ciało Karolinki. Oplątane przewodami podłączonymi do przemieszczających się, znikających i pojawiających się na przemian skrzynek z jarzącymi się bladym zielonkawym światłem ekranami. Również tu nieustannie migały widma i cienie rozciągniętych prędkością przemieszczania obiektów. Chciała rozpaczliwie dotknąć nieprzytomnego, jakby drżącego nieustannie dziecka. Chciała wyrwać je stąd i uciec, lecz nie było to możliwe. Mogła jedynie patrzeć. A potem starać się powrócić do tych, którzy zamknięci i odizolowani od reszty świata nie domyślali się nawet co im zgotowano…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline