Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2009, 00:29   #5
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Andre dotarł wreszcie do swojej kajuty, umieszczonej pod pokładem potężnej książęcej jednostki. Rzucił okiem na wystrój pomieszczenia, zadowolony, że zastosowano się do jego próśb. Było urządzone prosto i funkcjonalnie, po żołniersku. Choć nie należał do ludzi preferujących ascezę jak styl życia, to jednak w czasie ważnych podróży czy zadań nie lubił zbytku i przepychu. Uważał, że to rozprasza umysł, tak samo jak bezczynność żołnierzy. Dlatego już rano, zanim przybył na okręt, zlecił swojemu osobistemu sekretarzowi Raelisowi. Młody, wykształcony człowiek z południa Arish sumiennie wywiązywał się z obowiązków, nie miał więc wątpliwości, że zadanie zostanie wykonane bez zarzutu.

Polecił niosącemu jego bagaż żołnierzowi zostawić go przy drzwiach i nakazał mu oddalić się. Zrzucił płaszcz na łóżko i podszedł do okna, by przez nie wyjrzeć po raz ostatni na wybrzeże Arish, ziemi, która piętnaście lat temu stała się jego ojczyzną. Ziemi, którą piętnaście lat temu powitał jako najemnik i uwodziciel cudzych żon, uciekając przed mściwymi mężami w szeregi „smokobójców”, nie myślał, że jego los tak się odmieni. Kim teraz był? Nigdy by nie przypuszczał, że zostanie głównodowodzącym sił księstwa, że poprowadzi jedną z najsłynniejszych w Imperium Akademii Wojskowych… „A jednak”… pomyślał.

- A jednak – powiedział na głos i pomasował swoją bezwładną prawą rękę. Ostatnio bolała go bardziej niż zwykle, zawsze od rana odczuwał bolesne kłucie, które jednak zrzucił na nieco chłodniejszy klimat portowego miasteczka i wyższą wilgotność powietrza. Wydarzenia sprzed piętnastu lat uczyniły go kaleką, jednak jego lewa ręka wystarczyła do zachowania umiejętności szermierczych, które z racji na jego leworęczność, stanowiły wyzwanie dla niejednego przeciwnika. Specjalnie dla niego też, zakłady rusznikarskie Heinrich & Kohl, o wdzięcznym skrócie H&K, zrobiły parę lekkich pistoletów z zamkami skałkowymi, których celność i waga pozwalały skutecznie używać ich lewą ręką.

Patrząc w miejsce na horyzoncie, gdzie błękit wody spotykał się z lazurem nieba, rozmyślał o treści listu hrabiego. W myślach szybko odtworzył sobie jego treść:

Cytat:
„Moi drodzy!

Czasy są lepsze, acz zdarzenia równie niepokojące. Podaruję sobie więc kwiecisty styl, gdyż korespondencja ta ma być tekstem czysto praktycznym. Proszę o jak najszybsze przeczytanie i przyswojenie sobie informacji, które pragnę wam przekazać, a następnie pozbycie się listu. Wielu wrogów chce ocenić, ile wiem – nie pozwólmy im na to.

Nasza kolonia, Agria, się zbuntowała. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. W przeciągu trzech lat dostałem dziesięć meldunków, siedem od Rady, która miała rządzić tamtą ziemią do czasu wyznaczenia przeze mnie konkretnego gubernatora, trzy od Attera, o którym z pewnością słyszeliście wszyscy, po dokonaniu przez niego – jak mniemam – zamachu stanu. Co ciekawe, ceniłem go zawsze za skupianie się na konkretach, w jego listach zaś więcej było o śpiewie ptaków, niż o konkretnych wpływach czy aktywności kolonii innych państw.

Potem wiadomości w ogóle przestały docierać. Do mnie. Z pewnych źródeł wiem, że co trzy miesiące do księstwa przychodzi korespondencja z Agrii. Do kogo – nie mam pojęcia, póki co jej dostawcom zawsze udawało się oszukać nasze służby. Co w niej jest – także nie wiadomo. Bardzo możliwe, że ktoś rządzi zza moich pleców kolonią – czy to poprzez Attera, czy też – patrząc na jego otumanienie, które było widoczne w listach – przez kogoś jeszcze. Oczywiście, pierwszym podejrzanym jest biskup Dorian A’Grynn, lecz przeczucie podpowiada mi, że jest on tylko jednym z członków spisku…

Oto więc wasze główne zadanie. Niech nikt nie myśli o kolonizacji czy pomocy tamtejszym ludom, póki nie dotrzecie do Agrii, nie przejmiecie władzy w tym mieście i nie odkryjecie, co tak naprawdę miało tam miejsce. Dopuszczalne są wszystkie sposoby. Nawet te najbrutalniejsze. To sprawa państwowa, najwyższej wagi.

Uważajcie. Historia sprzed piętnastu lat nauczyła mnie, że widoczny od początku Smok jest jednym z wielu problemów…
Franciszek I de Clee,
książę Arish, hrabia Geutrin
To wszystko już wiedział, albo domyślał się z nastrojów hrabiego i jego zdawkowych wypowiedzi. Domyślał się także, że „ambasador” Imperatora, który zagościł ostatnio na dworze Franciszka, był jego zbyt pilnym „opiekunem”. Świadczyły o tym niespodziewanie i nieprzewidywalne zachowania księcia Arish ostatnimi czasy. Tak samo jak mianowanie jego, głównym dowódcą ekspedycyjnych sił zbrojnych bez wcześniejszych uzgodnień… To wszystko dawało jasne sygnały, że de Clee, nie jest pewien swojej pozycji i boi się o własne bezpieczeństwo. Przez zaufanego posłańca przesłał mu kilka dni przed wypłynięciem zaszyfrowaną wiadomość.

Cytat:

„Spisek… spisek na życie moje musi być zduszony w zalążku… na pokładzie są ludzie, którzy knują… znajdź i użyj wszystkich koniecznych środków by ich zlikwidować”.
To że nie przekazał mu tego osobiście, dodawało sprawie większej wagi, widocznie jego władca obawiał się czegoś i to bardzo. Ostatnie lata nauczyły go pewnych manewrów i poszanowania taktyki, niemniej jednak nie zatracił zmysłu elastyczności. Ta cała sytuacja, zdrada kolonii zamorskich, podróż i spisek na życie Księcia, wymagały elastyczności i spontaniczności w podejmowanych działaniach.

- Chyba będę sobie musiał przypomnieć siebie samego sprzed piętnastu lat…- szepnął sam do siebie.

*****

Usłyszał pukanie do drzwi, powiedział:

– Wejść – i odwrócił się plecami do okna.

Do pokoju weszło czterech mężczyzn, w czarnych mundurach, nowoczesnego kroju, bez żadnych dystynkcji, jedynie z haftowanymi srebrnymi nićmi grotami strzał na rękawach uniformów i kołnierzykach mundurów.

Spojrzał na całą czwórkę i poczuł się dumny. Na wyprawę zabierał jako swoich przybocznych, czterech najlepszych swoich ludzi. Ludzi, z których przynajmniej trójka, nazywała piekło swoim domem.

Najniższy i najszczuplejszy z nich Raelis, był jego adiutantem, jego przeszkolenie wojskowe było podstawowe, jednaj znajomość kilku języków i skończony wydział medycyny na Imperialnym Uniwersytecie w Stolicy, były niezłymi atutami, podobnie jak kilka jego „innych” przydatnych umiejętności, nabytych w Górach Wilczych Kłów. Uniform G.R.O.T. – u, nosił tylko dla niepoznaki.

Pozostała trójka należała do Grupy Reagowania Operacyjno – Taktycznego, eksperymentalnej jednostki, stworzonej na rozkaz hrabiego, do zadań specjalnych, wojny partyzanckiej i sabotażu, a Andre w duchu był z siebie dumny, podobnej jednostki nie posiadał nawet Imperator. Darius Finley, był specjalistą od walki wręcz ciężką bronią, preferował miecz i pistolety, a jako osobisty ochroniarz spisywał się świetnie, w czym nie przeszkadzała mu jego spora postura. Matrim Gale, szczupły i zwinny, o chodzie niczym skradająca się pantera, świetny akrobata i mistrz rzucania nożami, kilka niewyjaśnionych zgonów skorumpowanych urzędników księstwa było na jego koncie. Wreszcie stojący z tyłu, nie rzucający się w oczy, wysoki, ale szczupły Daniel Vaserman, najstarszy, bo prawie rówieśnik Andre, mistrz strzelectwa… były kłusownik, którego al’Thor uratował przed ciemnicą za zabicie jednego z ostatnich turów w Książęcych Borach, ale za to z niewiarygodnej odległości.

Pierwszy odezwał się sekretarz:

- Panie, rozkazy dla żołnierzy już sporządzone, niezwłocznie rozdam je rotmistrzom. Broń i wyposażenie piechoty również zostały zabezpieczone zgodnie z twoimi wytycznymi. Kawalerzyści także są już w swoich lukach podróżnych. Sprawdziłem ilość spyży dla koni i wyrzuciłem na zbity pysk masztalerzy, zastępując ich wskazanymi przez Ciebie Marszałku. Żołnierze dostali również od oficerów polecenie zachowania czujności i nie wszczynania burd z rycerstwem, pod groźbą chłosty jak zasugerowałeś. Ogólnie stan i morale oceniam na bardzo dobry, ilość jedzenia i wody pitnej wystarczy na całą podróż.

- Dziękuję Raelisie, świetnie się spisałeś… a Wy Kompani co powiecie? – zwrócił się do żołnierzy per „kompani”, bo za takich ich uważał, nie wymagał od nich służalczości, jedynie wierności i dyscypliny.

- G.R.O.T jest już zakwaterowany, razem z resztą wojska, zgodnie z poleceniami umundurowani w uniformy zwykłych muszkieterów, wyposażenie i broń jednostki są odpowiednio zabezpieczone i pilnowane. Nikt się nie domyśla, że grupa uderzeniowa także jest na pokładzie. Kabina dla nas czworga, także jest na wprost Pańskich drzwi Marszałku, tak jak zarządziłeś.

- Świetnie, pora teraz udać się na pokład, zaraz będziemy wypływać, warto tam być. Poza tym, muszę się spotkać ze starym przyjacielem.

*****

Pokład książęcego galeonu był zatłoczony, kto żyw wybył z kajut i luków podróżnych by przyglądać się pożegnaniu jakie urządzili mieszkańcy miasta portowego. Po nieco przydługawym przemówieniu ich „kapitana” flotylla statków odbiła od nabrzeża, kierując się w stronę otwartego morza. Słów dowódcy statku Andre nawet nie komentował, tak samo jak jego pochodzenia, wyszkolenia czy kompetencji. Wiedział, że z pięciu oficerów tego statku, trzech ukończyło jego Akademię, na wydziale Navy, niestety nepotyzmu do końca nie udało się jeszcze wyplenić ze struktur urzędniczych.

Po chwili żagle nad ich głowami załopotały nabierając powietrza, a liny i maszty zajęczały pod naporem silnej bryzy, która miała ich wyprowadzić na otwarte morze, czy raczej ocean.

Marszałek lustrował ludzi stojących na pokładzie. Wyraźnie podzielili się na odpowiadające ich stanom grupy i dyskutowali wewnątrz nich, ewentualnie od czasu do czasu spoglądając często z nieukrywaną niechęcią na pozostałych, lub posyłając fałszywe uśmiechy. „Jak szczury w klatce, zmuszone do wyścigu zrządzeniem Losu.” – pomyślał al’Thor, stawką jego wyścigu była jednak przyszłość Arish i życie Księcia Franciszka, nie mógł przegrać tej rywalizacji. Otoczony swoimi oficerami i żołnierzami obserwował, jak ląd oddala się od nich szybko. Po kilkunastu minutach widzieli już tylko szczyt wieży portowego fortu.

Odgłosy kłótni i rzucane wyzwiska szybko do niego dotarły. Może rękę miał niesprawną, ale słuch nadal dobry. W obstawie swoich czterech przybocznych szybko podążył w kierunku odgłosów potyczek słownych. Stanął między dwoma obrzucającymi się obelgami stronnictwami i zrzucił kaptur, do tej pory zakrywający jego twarz. Na widok dystynkcji i miny Marszałka muszkieterowie zbladli. Andre odezwał się głośno do swoich rycerzy:

- Czyście manier w chlewach się uczyli? Rozkaz od teraz taki, że macie mordy zamknąć i w pyskówki się nie wdawać, i podobnych nie prowokować. Za wykroczenia w tym zakresie doraźna kara chłosty obowiązuje od teraz. Czym jesteście? Bandą niezdyscyplinowanych fircyków? Czy dumą książęcej piechoty i kawalerii?

Nastała cisza, żołnierze wbili wzrok w podłogę.

- Nie zrozumieliście?! Pytałem się kim kurwa jesteście?

- Dumą Arish!!! – odkrzyknęli zgodnie.

- I tak ma pozostać, a teraz pod pokład, zostają tylko wartownicy. I niech mi który, pół nosa wyściubi spod pokładu, to was tam jasny szlag trafi!!!

Odwrócił się do swoich oficerów i przybocznych, z zadowoleniem stwierdzając, że jego przemowa zrobiła na nich wrażenie. Nie chwalił się sam specjalnie, ale jednej zalety nie potrafił sobie odmówić, wiedział jak należy rozmawiać z żołnierzami, dla nich trzeba być czasem jako kat i ciemiężyciel, a czasem jak ojciec czy kompan. Sam przecież zaczynał jako najemnik. Dzisiaj trzeba było pokazać tę mniej przyjemną stronę charakteru.

Po chwili na pokładzie zapanował spokój i porządek. Ruszył w stronę grupy rycerstwa, zarówno tego wolnego, jak i spod Zakonnych sztandarów. Stanęli przed nimi i jego przybocznymi murem, murem stali pancerzy płytowych i różnokolorowych proporców.

Dał znać ręką swoim ludziom, by zdjęli ręce z broni. Stał cierpliwie przed zaciętymi twarzami rycerzy, kiedy zza ich pleców rozległy się karcące okrzyki.

- Z drogi gówniarze!!! Co wam języków w gębach zabrakło, a grzeczność zostawiliście pod pokładem albo w koszarach? Rozstąpić się psia krew bo sam po mordach dam.

Andre rozpoznałby ten donośni i dziarski głos wszędzie. Potężnej postury rycerz, mimo siwych włosów, wielu zmarszczek i podeszłego wieku, szedł w jego stronę, a rycerstwo rozstępowało się przed nim, zarówno szacunku, jak i pod wpływem ciętego języka rycerza. Był to bohater Arish, wojownik legenda, symbol, także symbol przemijającej epoki – Archibald de Valsoy.

Przez chwilę stali, patrząc na siebie poważnie, by po chwili rzucić się sobie w ramiona, witając się serdecznie. Andre był świadom różnic w ich światopoglądach, jednak zbyt wiele złego i dobrego razem przeszli, by teraz się wzajemnie nie szanować.

- Witaj stary druhu, widzę, że krzepa i zdrowie dopisuje, cieszę się z tego powodu niezmiernie. Ot los przewrotny znów nas zetknął na szlaku. Teraz jednak na zamorskim…

- Ojczyzna wzywa… i takie tam patriotyczne bzdury – odparł z wrodzoną szczerością Archibald. – Co tam słychać u Ciebie? Marszałku? – dodał z przekorą to ostatnie słowo.

- Dużo się działo Archibaldzie, oj dużo, może zaprosisz starego druha na kieliszeczek czegoś mocniejszego do kajuty? – odparł Andre, całkiem poważnie już patrząc mu w oczy.

De Valsoy roześmiał się na głos:

- Na kieliszeczek? I kto tu się starzeje? Haha… możemy iść, ale chyba nie myślisz, że na kieliszeczku się skończy? – mówiąc to, rubaszny uśmiech nie schodził z jego porytej głębokimi zmarszczkami twarzy. – Chodź ze mną stary druhu – ruszył przed Andre, prowadząc go do swojej kabiny. Al.’Thor dał rozkaz swoim ludziom by poczekali na niego na zewnątrz.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 14-06-2009 o 07:38.
merill jest offline