Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2009, 22:06   #5
Matyjasz
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Naciągnął cięciwę, strzelił. Strzała wbiła się w drewno.
-Cholera!
Biegł co sił. Sprawnie odnajdywał dobrą drogę w leśnej ściółce. Był szybki, szybszy niż kiedykolwiek, jednak wydawało się, że nie dość by dać radę uciec. Ci orkowie byli szybsi niż jacykolwiek inni! Nie zwalniając biegu nałożył kolejną strzałę na cięciwę. Kolejny strzał.
Skurwysyn odbił!
Uratowało to orkowi życie, nie uchroniło od rany. Grot tkwił w barku, postać oparła się o drzewo inny został jej pomóc.
Dwóch mniej, jeszcze sześciu. O pięciu za wielu.
Biegł dalej.


Drzewa w nadnaturalnym tempie przesuwały się na granicy jego pola widzenia. Dźwięk pościgu umilkł. Odwrócił głowę. Nogi straciły punkt oporu, coś ciągnęło go do przodu trzymając kostkę w miejscu. Upadł w stertę pożółkłych liści.
Sterta liści? W środku lata?
Usiadł pod drzewem o czerwono-żółtej koronie i rozmasował nogę.
Na szczęście nic mi nie jest. Po wczorajszym deszczu łatwo mnie będzie znaleźć. Szykuje się długi bieg. Cholerny korzeń!
Podniósł wzrok z swego oprawcy. Spojrzał na swą dalszą drogę. Las mieniący się barwami złotej jesieni. Polana. Na środku niegdyś wykarczowanego teraz zarośniętego obszaru stała okrągła kamienna wieża na górze rozszerzała się dając miejsce na jedyne okno. Przetarł oczy, znał w tym lesie każdy cal. Wieży nie ma prawa w nim być. Podszedł do budowli. Obszedł stary porośnięty mchem i bluszczem mur. Ani śladu schodów czy drzwi.
-Hej!-Cisza.
Dokładniej rozejrzał się po polance, w różnych miejscach walały się stare kamienie, gdzieniegdzie widać było ślad jakiś zabudowań. W niektórych fundamentach rosły pokaźnych rozmiarów drzewa. Zaś wieża stała, wydawała się niemal nienaruszona.
Wzruszył ramionami, postanowił wracać. Z łatwością odnalazł miejsce gdzie wszedł na polanę i ruszył swymi śladami.


Skąpany w blasku zachodzącego słońca las oddał te ostatnie chwile ciepła i pogrążył się w mroku nocy. Korzeń, znajomy korzeń. Spojrzał w górę, wieża wyraźnie wżynała się czubkiem w tarczę księżyca.
Szedłem po własnych śladach! Nie mogłem więc zrobić kółka!

Jeszcze raz spojrzał na budynek, w okienku paliło się jasne światło. Światło oznaczało ludzi, chciał podejść, instynkt mu nie pozwolił. Cofnął się zszedł z ścieżki, z widoku byle dalej od tego miejsca!
Nie zdążył zastanowić się nad nieracjonalnością swych zachowań, słyszał kroki. Karmiona przesądami przodków wyobraźnia szalała. Doświadczenie znało ten dźwięk. Ciężkie orkowe buty. Przyczaił się w ciemności. Dobył miecza. Zbliżali się. Wyskoczył z swej kryjówki. Za szybko, ostrze cięło powietrze.
-Stój! My nie chcemy walczyć.-Ork dziwnym głosem wyszeptał swą kwestię, w tym boskim teatrzyku.

-Od kiedy to bestie mówią?-Chciał krzyknąć jednak jakaś część umysłu mu tego zakazała.- Jeszcze parę godzin temu byliście skorzy do bitki.-Zakończył na skraju szeptu.
-Nie wielu z nas uczy się ludzka mowa. A walczymy tam, nie tu, nie w tym lesie.
-Nie kłam, gdzie pozostałych dwóch? Było was pięciu widzę trzech.
-Las ich zabrał.
Podświadomie czuł, że ork ma racje, jednak to niemożliwe łże!
-Jaki las? O czym bredzisz by życie uratować?
-Dawno temu wielki-Ork nie mógł znaleźć określenia- szaman, człowiek, był dla nas zgubą. Nasi szamani przeklęli go, zamykając w wieży. Człowiek wywoływał duchy, które teraz mu służą. Nasi przyjaciele zostali zabici przez bestia z cień. Broń przez nią jak przez powietrze przechodzi.
-Nie kłam orkowy psie. Te bajki możesz prawić swym prymitywnym braciom. My ludzie wiemy, że magia nie istnieje i nigdy nie istniała. A wszyscy czarownicy i guślarze to tylko zabobon z czasów naszych przodków.
-Wierz czy nie. Czarownik z wieży ukradnie twoją duszę, on potrzebuje dusz żywych by samemu żyć. Z tego lasu nikt nie wyszedł, ty...
Ork nie dokończył z ciemności wyskoczył kolejny łowca. Czarny jak smoła, czerwone ślepia ukazywały furię, większy od niedźwiedzia, z zwinnością wilka skoczył na jednego z orków powalając go, wgryzając się w jego brzuch. Łowca odruchowo ciął mieczem, spodziewał się oporu, przygotował ciało na niego. Ostrze przeszło przez stwora na wylot, pociągnęło go z sobą upadł na ziemię. Szybko wstał, słyszał uciekającą dwójkę orków mimo jęków ich towarzysza. Pobiegł za nimi. Ocenił, inną drogą od tej, którą tu trafili. Dogonił ich, przy wejściu na polanę z wieżą. Jednak z innej strony. Cała trójka odruchowo odeszła w las.
-Teraz już nie wątpię. Rozpalę ogień.
-Nie, stwór nie boi się ognia. A ogień widać.
-To chociaż wezmę pierwszą wartę. I tak nie zasnę. Oraz proponuje wejść na ten dąb jego konary utrzymają nawet was.
Miał racje, utrzymały. Choć musiał im pomóc wejść to miejsce wydawało się bezpieczne. On sam wszedł na cieńsze, wyższe, bezpiecznijsze gałęzie i obserwował otaczający ich las. Oraz z jednej strony wieżę a z drugiej dalekie światła miasta do którego znał drogę ale nie mógł się dostać.
 
Matyjasz jest offline