Wątek: Tabula Rasa
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2009, 23:32   #4
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację

Wyszedł z domu tuż po południu, chociaż do spotkania miał jeszcze sporo czasu. Przy okazji miał załatwić jedną, czy dwie sprawy. A może, do czego za nic by się nie przyznał - po prostu lubił spacerować i wdychać gęstą, przemysłową atmosferę Dargoru, drugiego co do wielkości miasta w hrabstwie Thanais.


Niejako przy okazji odwiedził Luizę, jeszcze zanim wyszła do pracy w Szmaragdowym Naszyjniku, jak zwał się całkiem porządny zamtuz w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Po tygodniu nieobecności w mieście, kiedy to przewoził części zamienne dla pewnego rzemieślnika w stolicy regionu, nazwanym po prostu Thanais, wizyta u stęsknionej kochanki wiązała się z niewątpliwymi zaletami chyba, że gorąca, aromatyczna kąpiel z piękną dziewczyną byłaby dla kogoś wadą. Olivier, co oczywiste, nigdy by tak nawet nie pomyślał.
Przy tylu przyjemnościach, prawie nie zwrócił uwagi, gdy Luiza gryząc go w ucho wyszeptała, że jutro będzie miała dla niego prezent.

* * *

Następnie udał się w okolicę portu, do którego zawijały wszelkiej maści i bandery statki z całego Morza Szarego. Miał tam również swój lombard jeden z klientów Dilhama, Henry.


Henry zajmował się wszystkim, co tylko udało się kupić i sprzedać, chociaż preferował drobne przedmioty, które było łatwiej ukryć, czy przetransportować. Był paserem, chociaż nie lubił tego określenia. Sam określał się jako kupiec handlujący towarami egzotycznymi. Faktycznie, pomimo kilku irytujących Oliviera cech, mógł u niego spieniężyć niemal wszystko, co udało mu się znaleźć w czasie swoich wypraw. Im dziwniejsze, tym lepsze. Skąd Henry znajdował klientow na taki asortyment, było dla Oliviera tajemnicą. Ważne było, że płacił żywą gotówką.

Niskie, dębowe drzwi z lepiącą się od brudu szybką zaskrzypiały, gdy nacisnął ozdobną klamkę i pchnął, czemu zawsze towarzyszył irytujący dźwięk dzwoneczka zawieszonego zaraz przy wejściu. Gdyby tego było mało, drzwi były tak niskie, że musiał zdejmować swój cylinder.


- Witam mojego ulubionego pozyskiwacza - Henry zaczął swoją zwykłą tyradę powitalną. - Cóż to sprowadza tak młodą, utalentowaną i energiczną osobę w moje skromne progi - rozwlekła mowa pasera była właśnie jedną z tych irytujących cech. - Chyba nie... - niedokończone pytanie zawisło w powietrzu.
- Nie. Nie mam nic nowego - Olivier rozwiał wątpliwości handlarza. - Przecież to ty miałeś do mnie sprawę... - mimo niewątpliwego talentu do robienia pieniędzy, Henry cierpiał na coś, co Olivier określał jako "bałagan i kompletny brak organizacji".
- Racja, racja - paser spojrzał przez swoje jubilerskie binokle na młodego pozyskiwacza, jakby go oceniał. - Będzie dla ciebie mała robótka. Nic trudnego, a zarobek przyzwoity... - dodał.

* * *

Wnętrze baru, do którego skierował go Henry, świeciło pustkami. Nieliczni klienci odzwierciedlali stan tego miejsca. Wszystko się rozpadało, rdzewiało i poskrzypiwało.

Na szczęście nie musiał próbować tutejszych trunków.
Wyglądający jednocześnie na lokaja i ochroniarza, dobrze zbudowany mężczyzna zaprosił go na zaplecze. Henry musiał go dobrze opisać, skoro nie musiał okazywać kartki z zaproszeniem na rozmowę. Albo jego potencjalny pracodawca już zasięgnął na jego temat języka. Pierwsze oznaczało, że Henry ma za długi język. Drugie, że sprawa może okazać się całkiem interesująca.

Lekko siwiejący mężczyzna idący przed nim, uchylił metalowe odrzwia i wskazał ramieniem wnętrze, zachowując przy tym milczenie. Olivier wszedł do środka.

Pomieszczenie okazało się nieco zagraconym, nawet bez leżących wszędzie ksiąg, pudeł i zwyklych rupieci i tak ciasnym gabinetem. Za masywnym biurkiem, którego blat oprawiono bawolą skórą przymocowaną do drewna mosiężnymi gwoździami, siedział mężczyzna w kapturze.


Światło rzucane przez naftową lampę sprawiało, że twarz nieznajomego mężczyzny była częściowo skryta w cieniu. To co Olivier zdołał dostrzec, zanim mężczyzna przemówił cichym, szeleszczącym niczym piasek w klepsydrze głosem, to podkrążone oczy przewiercające go na wylot. Coś w tych oczach sprawiało, że zjeżyły mu się włosy na karku. Z pewnością jego rozmówca nie był zwykłym zleceniodawcą.

- Panie Dilham - zaczął nieznajomy, którego Olivier już zdążył nazwać w myślach "Mnichem" - Moje nazwisko nie ma zupełnie znaczenia, tym bardziej, że reprezentuję nie siebie, a pewną bardzo wpływową organizację...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline