Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2009, 22:11   #1
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
[KULT] De profundis

Faza 0
Kościół pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny nie był może szczytem architektonicznym na miarę stolicy, ale jest lubiany przez parafian ze względu na położenie i atmosferę. Okolice warszawskiego Wawra nie przypominają wielkomiejskich zabudowań złożonych z biurowców tylko małomiasteczkowe wąskie uliczki parterowe domy. Pośród nich stała biała bryła kaplicy z niską przybudówką w postaci plebanii i domu rekolekcyjnego. W zimie, która już nadchodzi dużymi krokami, wszystko przysypane jest śniegiem i razem z okalającymi kaplicę drzewami tworzy niesamowity krajobraz pełen ciepła i spokoju.

[MEDIA]http://www.piusx.org.pl/app/inc/kaplice/img/warszawa4.jpg[/MEDIA]

Ostatni wypadek księdza Antoniego przeżywano przez kilka dni dość głośno i z przestrachem. Ksiądz był lubiany w okolicy, często pomagał bezdomnym i tym, którzy na taką pomoc czekają. On to zdecydował przeprowadzić remont kaplicy, który powoli dobiega końca. Na pasterkę miano uroczyście zakończyć prace i wszyscy mieli cieszyć się odnowionym kościołem. Obecnie po wypadku, prace są kontynuowane i ksiądz Piotr dokłada wszelkich starań, by wszystko odbyło się o czasie. Na każdej mszy zanoszone są modły o zdrowie dla księdza Antoniego i w zasadzie każdy szczerze współczuł duchownemu. Tylko nieliczni zaczęli się zastanawiać, co też się tak naprawdę stało. Szybko jednak ukrócono takie dociekania i pozostawiono to na rzecz modlitw o powrót księdza do kościoła.

Faza I
14 listopada 2008

Parafianie wyszli z kościoła zostawiając po sobie ciszę i spokój. Władysław zabrał się za porządkowanie kościoła i liczył, że pójdzie mu to sprawnie. Dziś piątek i wypocząć. Już jutro czeka go obicie watą szklaną południowej części dachu nim przyjdą mrozy i zrobi się zimno. Grzejniki są już stare i te resztki ciepła, które produkują, trzeba zatrzymać jak najdłużej w kościele. A bez uszczelnienia i ocieplenia dachu będzie to niemożliwe. Jeszcze za księdza Antoniego postanowili, że trzeba to będzie zrobić. Ostatnie prace przy ławkach do kruchty zabrały za dużo czasu. Deski nie były do końca wyheblowane i trzeba było to zrobić ręcznie. Pyliło się tak bardzo, ksiądz Antonii śmiał się, że X wygląda jak młynarz. Mężczyzna nie zważał na to, bo wiedział, że było to w żartach powiedziane i nikt tu nie ma powodu by mówić o nim źle. Znalazł tu ciepło, dach nad głową i spokój. Nie miał powodów do narzekania i nie zamierzał. Chciał dobrze wykonywać swoją pracę i nie mieć sobie nic do zarzucenia.
Wychodząc z zakrystii pozdrowił księdza Piotra skinięciem głowy. Nie padało. W chłodnym powietrzu widać było parę unoszącą się z ust. Piątkowy wieczór zapowiadał się nieźle. Obejrzy piątkowy film, wypije jedno piwo i położy się spać. I tak nie miał nic innego do roboty i ochoty na coś więcej.

Dziś zajęcia skończyły się dość szybko. Konrad postanowił ten dodatkowy czas poświęcić dłuższej niż zazwyczaj jeździe rowerem. Co prawda aura nie była specjalnie sprzyjająca, ale dla wykładowcy uniwersyteckiego nie robiło to specjalnej różnicy – dobrze mu się jeździło w każdą pogodę. Przemknął przez Sasanki i Marynarską wpadając na ulicę Rzymowskiego, która już zaczęła się korkować. Szare, ursynowskie blokowiska, straszyły czarnymi śladami zamkniętych okien, betonowymi płytami oraz smrodem spalin. Dlatego dojazd do siebie i wjechanie na ósme piętro przyjął z ulgą. Jeszcze tylko odpowiednie zabezpieczenie roweru i mógł wreszcie położyć się wygodnie na łóżku.
Nie był specjalnie zmęczony, ale znużenie po całym tygodniu pracy jest nie do uniknięcia. Spotkania, zajęcia, rower – to wszystko wymaga czasu i skupienia. Czas wolny miewał rzadko a te nieliczne chwile, które łowi każdego dnia, wykorzystuje niemiłosiernie do granic możliwości. Nadchodziła odpowiednia pora – za oknem szarówka i wieczór wpełza leniwie między bloki. Gdzieś za ścianą zaczyna grać głośno telewizor a za oknem miejscowi skrzykują się na wieczorną imprezę.
Konrad szybko przebrał się, zrobił sobie herbatę i zasiadł za stołem, gdzie dumnie stał jego król – szara skrzynka peceta. Spojrzał na ścianę pełną książek i zastanawiał się co by zrobić tego wieczora.

Ewa patrzyła na ołowiane niebo wypełniające jedyną ocalałą szybę na południowej ścianie. Robiło się już zimno i miejscowi zaczęli już szykować się na zimę. I tak pewnie jak zrobi się tak zimno, że oczy zaczną piec, to wszyscy udadzą się do noclegowni. Póki co jeszcze dało się wytrzymać. Ciężkie chmury zwisały nisko nad miastem grożąc deszczem. Szary ząb budynku widoczny tylko od drugiego piętra wyglądał jak opustoszała wieża zamkowa. I tylko magia już dawno opuściła to miejsce. Na Pradze nic nie było magiczne. Jedynie rozpadające się budynki, wszechobecny brud oraz tępe spojrzenie miejscowych osiłków. Nie było to miejsce marzeń Ewy. Nawet nie wiedziała, czy takowe istnieje. Chyba nie w tym wcieleniu.
- Daj zapalić – padło z materaca, który od jakiegoś czasu okupowała grupka małolatów.
Zapach dymu i trawki zakręcił w nosie. „Dzieciaki” pomyślała Ewa. Śmiech wypełnił wnętrze wielkiego i zniszczonego pokoju.
Zimny dotyk ceglanej ściany, chłód za oknem i to piekło, które nadciąga z każdym wieczorem i nocą. Piekło samotności i czegoś jeszcze, co drzemie w duszy dziewczyny od bardzo dawna. Odepchnęła się od ściany i wstała. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Reszta towarzystwa siedziała na dole, przy trzepaku i chłonęła ostatnie blaski dnia. Ktoś palił papierosa, inny znów kiwał się w rytm muzyki wtłaczanej przez słuchawki w uszach. Codzienność. Conocność. Szarość.
Szare podkówki pod oczami widać było teraz bardzo wyraźnie. Na ładnej buzi dziewczyny można było wyczytać wszystko to, co robiła przez ostatnie dni – podróże po mieście, stołowanie się w darmowych jadłodajniach po kościołach albo parkach, patrzenie w szare niebo i uciekanie od swojego odbicia w wystawach sklepowych. Dobrze, że miała się w co ubrać i woda nie ciekła za kołnierz. Miała się też gdzie umyć i potrafiła zadbać o siebie.
Ciszę pokoju przerwało głośne wejście grupy spod trzepaka. Ktoś podbiegł do telewizora, śmiech, dokazywanie i zapach trawki. Szarość.
Ewa patrzyła na to wszystko obojętnie. Zimny dotyk ceglanej ściany i chłód za oknem. Wyjęła z plecaka kurtkę i zarzuciła na plecy. Piątek wieczór właśnie się rozkręcał.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline