Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2009, 23:35   #2
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Piątek. Może był i piątek. Już dawno przestała zwracać uwagę na dni tygodnia i daty zmieniające się w kalendarzu. Dzień jak co dzień.

Obudziła się jak zwykle, bliżej południa niż poranka. Nie mogła spać przez większość nocy. Zawsze gdy zapadał zmrok jej koszmary ożywały, a ona zastygała na łóżku z ogromnymi jak pięciozłotówki oczami i nakrywała głowę kołdrą. Drżała i wyczekiwała pierwszych promieni słońca. Ale te długo nie nadchodziły. Z ulicy dobiegały za to najróżniejsze odgłosy. Szepty niesione wiatrem, demoniczne krzyki, odgłosy rysowanej blachy stojących na ulicy samochodów. Piskliwe, świdrujące. Znowu nerwy jak postronki. Aż do świtania.

Powitały ją te same cztery ściany, które żegnały zeszłej nocy. Dalekie od domowej idylli. Punkowy brudny squat, gdzieś w samym sercu Pragi. Usytuowane w starej obdrapanej kamienicy dwupokojowe mieszkanie wypełnione po brzegi młodymi bezdomnymi dzieciakami. Ściany upstrzone barwnymi graffiti i plakatami, kilka materaców rzuconych niedbale na podłogę i wiecznie jazgoczący, archaiczny telewizor.



Jakiś koleś pobrzękiwał na gitarze, kilka panienek szczebiotało wesoło, chyba jeszcze nie skończyli wczorajszej imprezy, a może rozpoczynali już nową? Ewa wstała opieszale owijając się hermetycznie kołdrą.

- Chcesz przypalić? – jakiś chłopak wyciągnął w jej stronę skręta i uśmiechnął się głupkowato.

Spojrzała na niego jak na rzadki okaz ssaka, któremu grozi wyginięcie. Nic nie powiedziała, odwróciła się na pięcie i podreptała do łazienki, przezornie zabierając z sobą plecak. Nie chciała by ktokolwiek, nawet przypadkiem, zaglądał do jej rzeczy. Mógłby się zdziwić jego zawartością. Przywłaszczyć sobie jej własność, bądź co gorsza, zadzwonić po gliny. Choć na punkowej melinie to ostatnie raczej nie groziło.

Siadła na parapecie, z brodą opartą o kolana, i wpatrywała się dłuższą chwilę w szarość kłębiącą się za oknem. Dziewczyna na oko trzynastoletnia. Przeciętnej urody, z burzą jasnych włosów poprzetykanych na przedzie różowymi pasmami. Mizerna, apatyczna, z miną zdradzającą permanentne przygnębienie. Wyglądała na starszą niż była w rzeczywistości. Może przez te podkrążone oczy, które ostentacyjnie zdradzały problemy z bezsennością? A może przez tą poważną surową twarz, z której wyzierał absolutny pesymizm? Nie była to w każdym razie typowa nastolatka. Na pierwszy rzut oka było wiadomym, że coś z nią było nie w porządku. Trudno było jednak osądzić, co dokładnie.



Listopad. Zachmurzone niebo, siąpiący deszcz, morze parasoli i udzielający się przechodniom ponury nastrój. Nie chciało jej się wychodzić na zewnątrz. Jedynie pusty żołądek dawał znać, że już czas zebrać dupę w troki i ruszyć do stałego punktu, gdzie bezdomni i najgorszy element rezydujący w tej dzielnicy gromadzili się na darmowy posiłek.

Ubrała się pośpiesznie. Wciągnęła na siebie pstrokate spodnie i czarną męską marynarkę. Zasznurowała wreszcie kradzione buty i owinęła się szczelnie kradzioną kurtką. W kieszeni zwinięte w rulon tkwiły co prawda dwa banknoty stuzłotowe, oczywiście również kradzione, ale trwała w mocnym postanowieniu aby pozostawić je w spokoju.
Na czarną godzinę – pomyślała. – Niebawem taka przyjdzie. Zawsze przychodzi…

Dobytek całego życia jak zwykle miała przy sobie, upchany w niezbyt obszernym plecaku. Przekroczyła próg kamienicy, na uszy wsunęła kradzione słuchawki kradzionego i-poda. Uruchomiła przycisk „Shuffle”. 10 gigabajtów kradzionej muzyki przetasowane niczym talia kart. Play. Kult - Krew Boga. Kolejny kawałek traktujący o stwórcy. Albo koleś, któremu skroiła ten odtwarzacz był religijnym maniakiem, albo wręcz przeciwnie, kompletnym ateistą. Trudno stwierdzić.

* * *

Za rogiem spotkała Jurka. Szesnastoletniego punka, który załatwił jej to lokum.
- Cześć Ewka – zagadnął.
Przystanęła, choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Z czystej grzeczności skinęła głową na powitanie.
- Gdzie idziesz? – zmierzwił jej włosy dłonią, po przyjacielsku. Jasna gęsta czupryna napuszyła się zwyczajowo pod wpływem wilgoci. Ewka naciągnęła na głowę kaptur by ani jedno pasmo w kolorze słomy nie było spod niego widoczne.
- Na darmowe żarcie – mruknęła i ruszyła przed siebie. Chłopak już więcej się nie odezwał ale poszedł w ślad za nią.

A później była długa jak jesienna ulewa kolejka i talerz niesmacznej zupy. Zjadła wszystko do ostatniej kropli. Przez jakiś czas kręcili się z Jurkiem po okolicy, zupełnie bez celu. Nie lubiła towarzystwa. Chłopak gadał jak najęty, ale Ewa go nie słuchała. Cały czas jej czujny wzrok ślizgał się po otaczających ją przechodniach. Wyłapywała spośród nich mężczyzn w garniturach i instynktownie przechodziła na drugą stronę ulicy. Była jak zwykle baczna, przezorna. Kobieta z lewej zawiesiła na niej wzrok na zbyt długo. Mężczyzna w prochowcu szedł za nią przez trzy kolejne ulice nim zmienił kierunek. Mieć oczy dookoła głowy. Nie dać się złapać…

- No chodź, postawię ci kino – powtórzył chłopak, chyba już po raz trzeci, bo ignorowała jego wcześniejsze oferty.
- Nie – krótka odpowiedź. – Musze coś załatwić. Słuchaj, spotkamy się na chacie.

Zaczęło zmierzchać. Zahaczyła jeszcze o dworzec centralny.



Odnalazła faceta, którego imienia nie znała. Z miejsca go jednak rozpoznała. Stał na tym samym zaciemnionym peronie, z kapeluszem głęboko naciągniętym na głowę i papierosem tlącym się między pożółkłymi zębami. Typowy zakapior. Brakowało tylko tabliczki zawieszonej na piersi z wygrawerowanym napisem: „Omijać szerokim lukiem”.
- Cześć – rzuciła, wciskając mu w dłoń zegarek i trochę biżuterii. Zwinęła je kilka tygodni temu, jeszcze w Szczecinie. Zapasy trefnego towaru zaczynały jej się kurczyć.
- Dam ci dwie stówy – schował szpargały do kieszeni.
- Stoi.

* * *

Kolejny stały punkt wieczoru. Msza o 18.00 w okolicznej parafii, cholera wie pod jakim wezwaniem. Nie wiedziała co ją tam przyciągało. Może spokój tego miejsca? A może to, że wszyscy dla odmiany, zamiast do tyłu na nią, spoglądali w przód, na gigantyczny krzyż wiszący ponad ołtarzem? Nikt jej się nie przyglądał i może dlatego czuła się tutaj tak dobrze.

Zajęła jak zwykle miejsce w ostatnim rzędzie, tuż przy konfesjonałach, i standardowo odpaliła i-poda. Nie chciała słuchać bredni wykrzykiwanych przez bęcwała na ambonie. Shuffle…

Wrzuta.pl - Nine Inch Nails - The Wretched

Sączące się ze słuchawek dźwięki jeszcze bardziej ją przygnębiły. Nie miała pojęcia o czym facet śpiewa ale jego przejmujący głos na wskroś ją przeszywał, jakby normalnie śpiewał do niej w szczególności. Ewka, to kawałek dla ciebie. Albo o tobie. Wszystko jedno…
Oplotła się szczelnie ramionami i wbiła wzrok w marmurową posadzkę.

“The clouds will part and the sky cracks open
And God himself will reach his fucking arm through
Just to push you down
Just to hold you down
Stuck in this hole with the shit and the piss
And its hard to believe it could come down to this
Back at the beginning
Sinking
Spinning”

Starsza pani w mocherowym berecie, zasiadająca rząd wcześniej, odwróciła się raptownie z naganą wyzierająca z jej zoranego zmarszczkami oblicza. Chyba dobiegły ją szumy muzyki i była zdegustowana tym demonstracyjnym aktem impertynnencji. Gdyby miała w oczach zamiontowane lasery to spaliłaby ją teraz na wiór. Upiorne to dosyć było. Ewa się skrzywiła, po czym pokazał jej środkowy palec. Cholerna bigotka.

And now you’re one of us
The wretched, the wretched…

Trzasnęła za sobą drzwiami. Pewnie wzbudziła nie lada sensację wychodząc w środku wieczornego nabożeństwa. Dziecko ulicy. Odszczepieniec. Dziwadło. Do kościoła chodziła chyba z ciekawości. Bo przecież bóg, nawet jeśli istniał, czy chiałby mieć z nią cokolwiek wspólnego?

Do squotu dotarła grubo po dziewiątej. Zmęczona, chociaż nie zrobiła tego dnia niczego konstruktywnego. Jak zwykle. Wypartywała tylko. Węszyła, czy zbliża się nieubłagane. I znów miała problemy z zaśnięciem. Maisto ożywało kakofonią demonicznych odgłosów.

Boże, jeśli istniejesz… miej mnie w swojej opiece.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-06-2009 o 23:51.
liliel jest offline