Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2009, 22:59   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odłączył laptopa od nowego rzutnika i otworzył ponownie prezentację. Przewinął szybko kolejne slajdy. Grupka nielicznych studentów bez entuzjazmu pakowała swoje notatki i opuszczała salę wykładową. Mieli ten komfort, że mogli nie przychodzić na zajęcia. Puszczona lista obecności i tak obfitowała w autografy przyjaciół, którzy wpisywali tych co woleli czemu innemu poświęcić czas w piątkowe popołudnie. Konrad nie miał tyle szczęścia. Tracił tygodniowo przynajmniej kilkanaście godzin na sztukę dla sztuki i sprawianie pozorów, że jest tu po, by za pieniądze podatników przekazać swoją wiedzę potomnym. Nie. Nie przepadał za tym. I nie poświęcał im ani jednej chwili więcej niż było to konieczne, co w efekcie pod koniec semestru skutkowało otrzymaniem jakiegoś wyszukanego przezwiska. „Nazista” było o ile się nie mylił ostatnim.

Dziewiąty slajd. Wszystko było w porządku. Wina leżała więc po stronie rzutnika. Tak, czy inaczej jednak będzie musiał poprawić jasność zdjęcia. Ale to później. Ostatni ze studentów – chłopak w sztruksowej marynarce, opuścił salę. Konrad pozbierał swoje notatki, zabrał listę i zamknął laptopa. Wyszedł, przekręcając za sobą klucz. Wczesne piątkowe popołudnie. Nie było potrzeby siedzieć na wydziale. Z biblioteki niczego nie potrzebował, a i żadne materiały z pracowni mu się raczej nie przydadzą. Oddał klucz w portierni i poszedł po swojego pokoju na piętrze po zostawione tam rzeczy.

Pukanie.
- Tak?
Przez stare przeszklone drzwi, zasłonięte kalendarzem z National Geographic z 2007 roku, weszła młoda kobieta o kręconych ciemnokasztanowych włosach.
- Hej Konrad – rzekła układając ładne, choć może nieco za szerokie wypomatkowane usta w miły, szczery i ozdobiony cieniem nadziei uśmiech, którego nie zauważył. Rzadko zauważał cokolwiek poza pracą. Magda nie stanowiła pod tym względem wyjątku. Samotna tak jak on koleżanka z pokoju obok. Po prostu – Widziałam, że już skończyłeś na dziś i tak mi przyszło do głowy... bo idziemy za pół godziny z Piotrkiem i Anką do „Honoratki” i może dołączyłbyś, hm?
Nawet nie uniósł głowy znad pakowanego właśnie plecaka. Zawsze go dziwiło, że za każdym razem przychodziła do niego z podobnymi pytaniami i za każdym razem sprawiała wrażenie, jakby odpowiedź była dla niej zagadką. Nie lubił tracić czasu na rozmowy o niczym. I nie lubił się powtarzać.
- Mam dziś jeszcze dużo pracy – odparł dopinając plecak i zgarniając z wieszaka kask po czym ruszył do wyjścia gdzie wymownie poczekał przy otwartych drzwiach aż ona wyjdzie.
- Weekend się zaczął, a Ty o pracy. Wstydziłbyś się – odrzekła cały czas się uśmiechając. Może tylko odrobinę smutniej. Wyszła, by mógł zamknąć pokój – To co? Do poniedziałku w takim razie?
- Do poniedziałku – powtórzył machinalnie i odszedł w kierunku wyjścia z budynku chcąc czym prędzej zakończyć tę bezsensowną wymianę zdań.

Zimny listopadowy wiatr wzmógł się gdy mijał brudnoszary monument Cmentarza-Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich. Zwykle skracał sobie drogę przez pola mokotowskie, ale tym razem miał wystarczająco dużo czasu, by wybrać dłuższą trasę. Odkąd położyli nowy asfalt na Żwirki i Wigury, nie było w tym nic kłopotliwego. Poza tym zwyczajnie lubił jeździć rowerem. Dawało mu to poczucie niezależności od innych mieszkańców Warszawy korzystających z komunikacji publicznej. Mieszkańców, których nie znosił. Pchających się na niego w autobusie podczas każdego ruszania, czy hamowania. Śmierdzących potem, stęchlizną, czy po prostu niemytym człowiekiem. A zarazem mieszkańców bez których nie wyobrażał sobie życia w Warszawie. Bo jakże bez nich można było zniknąć niezauważonym w oceanie warszawskiej szarości, skoro oni właśnie ten ocean stanowili. Konrad bowiem nie chciał być zauważanym przez nikogo. Chciał żyć sam dla siebie. Warszawa mu to umożliwiała. Względnie.

Głębia oceanu. Dojechał.

Przerzucił na talerz drugą połowę wczorajszego obiadu i wrzucił go do mikrofalówki gdy ekran mignąwszy windowsowskim oknem logowania, w kalejdoskopie trzech diodek, uruchamiał kolejno wszystkie aplikacje. Po chwili w zagraconym i prawie nieoddzielonym od kuchni pomieszczeniu stanowiącym zarówno sypialnie, biuro, jak i living room dał się wyczuć przyjemnie łechcący nozdrza zapach chińszczyzny. Konrad usiadł przed jedynym uporządkowanym do bólu wręcz miejscem, którym było biurko i w oczekiwaniu aż system nieco się uspokoi, wyjął szczura z herbaty przyglądając się zalegającym na pułkach segregatorom. Upiwszy nieco sięgnął po jeden z nich i otworzył. Zbyt długo już nie miał czasu, by przyjrzeć się korespondencji od doktora Campás, która przyszła w poniedziałek. Dziś wydawało się to dobrym pomysłem. Włączył kolejno skrzynkę odbiorczą, piracką wersję mapinfo, oraz internet...
... odbieranie wiadomości...
Na bankierze pobieżnie i jakby z wewnętrznego przymusu, przejrzał absolutnie nieciekawe wiadomości, po czym wszedł na science direct i po chwili wahania również antyradio. Nie zawsze dobrze mu się pracowało z muzyką w tle. Krótki dźwięk podobny do tego jaki poprzedza komunikaty pkp, oznajmił, że jedzenie jest gotowe. Po chwili już z postawionym obok lampki talerzem był prawie gotowy... jeszcze tylko jeden szczegół. Z dużego pojemniczka na półce wyjął trzy seledynowe tabletki i położył je obok herbaty. Już nawet nie musiał o nich pamiętać. Do tego stopnia wpiły się w jego życie, że stały się jego nieodłącznym elementem. Zupełnie mu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Nie chciał ryzykować zaniechania tego zwyczaju.
Parę nowych wiadomości na skrzynce odbiorczej i parę na listach dyskusyjnych. W większości nic ciekawego. Niczego też się dziś ciekawego nie spodziewał. Wyjął z segregatora plik zdjęć i wykresów, oraz pismo przewodnie. Zapowiadał się długi wieczór.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline